informacji na temat rzeczywistości. Na balkonach palą papierosy zmęczeni faceci w białych żonobijkach. Okna klatek schodowych w kamienicach są otwarte na oścież. Pachnie kapusta i schabowy z ziemniakami. To najbardziej polski, kojący, domowy zapach ze wszystkich. Zapach, który mówi, że wszystko będzie dobrze.
„Tanie leki”, „Do każdej wódki puszka Żubra gratis”, „Sprzedaż nocna z tyłu piekarni” – Sosnowiec informuje wyczerpująco o dostępnych ułatwieniach. Są też „lepsze” okolice – hipsterski zaułek, gdzie obok siebie umiejscowiły się trzy lokale z nowoczesnym jedzeniem (hot-dogi, lody i frytki, ale wszystko robione „rzemieślniczymi” sposobami i trzy razy droższe niż zwyczajne), wiata dla rowerów miejskich, mural nawiązujący do nazwy miasta („Sosnowy początek”). Ale te porządniejsze miejsca są doklejone jakby na siłę, dosztukowane grubymi nićmi. Nie ma w nich tłoku, przed każdym z lokali na nowoczesnych leżakach z płótna zamiast klientów wypoczywa obsługa.
W 1990 roku w Sosnowcu mieszkały 259 353 osoby. W 2017 roku jest ich tylko 191 795. Ziemia jałowa nie karmi, a zatem wypędza.
– Jak się spod swojej kopalni codziennie jedzie autobusem na inną, to aż się łza w oku kręci – wspomina Łukasz z Kazimierza Juliusza.
Pod ziemią zostały dwa niewybrane poziomy węgla. Nikogo już nie obchodziły.
KIEŁBASA I ZIEMNIAKI
Kiedy tylko nadchodzi jesień, powietrze w Zawierciu zaczyna pachnieć bardzo specyficznie. To zapach dymu z ogniska, ale połączony z czymś jeszcze – z zapachem przypiekanych ziemniaków, smażonego boczku, cebuli i tłustej kiełbasy. Niepowtarzalny. Kto raz powąchał, pozna.
Zagłębie robi prażonki.
To stara tradycja, ale żywa tutaj jak mało która. Zamysł jest bardzo prosty: należy mieć specjalny kociołek (nabyć go można w odlewniach w Ogrodzieńcu), wymościć go liśćmi kapusty i warstwami ułożyć w nim ziemniaki, marchew, buraki, cebulę, boczek, słoninę oraz kiełbasę. Na to rzuca się kostkę smalcu, po czym na całości dokładnie zakręca się ciężkie żeliwne wieko i wstawia kociołek do ogniska.
Nie trzeba grilla, paleniska ani specjalnego miejsca. Ludzie schodzą z kociołkami na podwórka kamienic albo i przed bloki. Idąc po zmroku, można czasem zobaczyć grupę zgromadzoną wokół niewielkiego ogienka, czekającą przy wódce (koniecznie musi być wódka, dla dzieci kefir, żadna tam cola), aż prażonki „dojdą”.
Instytucja „prażonków” (bo taka odmiana jest, według starszych mieszkańców miasta, właściwa) ma szerszy charakter niż tylko rodzinny. W czasach, gdy fabryki dobrze prosperowały i gromadziły wielu mężczyzn w jednym miejscu, często to właśnie oni, nie kobiety, przyrządzali to danie symbol i organizowali biesiadę we własnym gronie. Ale robiono je właściwie w każdym towarzystwie – były prażonki szkolne, zakładowe, koleżeńskie, przedweselne. Były spotkania prażonkowe organizowane na boiskach szkolnych (mieszkańcy wspominają, jak czasem płonęło naraz dziesięć ognisk), podczas wycieczek. W Porębie, sześć kilometrów od Zawiercia, co roku odbywa się festyn połączony z pieczeniem prażonek w gigantycznym kotle. Mieści się w nim 160 kg ziemniaków, 25 kg kiełbasy, 15 kg boczku, 20 kg cebuli, przyprawionych solą i pieprzem.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.