Kazimierz, gdzie działała kopalnia Kazimierz Juliusz, liczyła 3,5 tysiąca mieszkańców, gdy zostały do niej dokooptowane Ostrowy Górnicze i Maczki. Razem stworzyły w 1967 roku miasto Kazimierz Górniczy. W 1972 roku mieszkało w nim już 19 tysięcy osób. Po czterech latach zostało dzielnicą rozbudowującego się Sosnowca.
Kopalnia zatrudniała ponad 5 tysięcy pracowników. System był podbierkowy – stromy pokład, metoda droższa od ścianowej, ale wyższe koszty wydobycia rekompensował kopalni wysokiej jakości węgiel gruby. Budowała osiedla (stan na 2017 rok – do Kazimierza Juliusza należą 222 budynki mieszkalne15). Powstała szkoła górnicza z internatem i Dom Górnika, ośrodek wypoczynkowy z akwenami wodnymi, amfiteatrem, ogródkiem jordanowskim i górką do saneczkowania. Wszystko lokalnie, w sercu osiedla. Dla górniczych rodzin otwarto Dom Wczasowy „Arkadia” w Szczyrku i Dom Wczasowy „Basia” w Kołobrzegu. Obiekty są obecnie dzierżawione przez osoby niezwiązane z Kazimierzem Juliuszem.
Schyłkowy okres istnienia kopalni to ten sam schemat, co zawsze, do znudzenia. Pierwotnie miano wydobywać węgiel do 2018 roku. Już w 2014 roku przyspieszono likwidację o dwa lata. Wybuchły protesty, górnicy zostali 11 godzin pod ziemią i wyjechali dopiero, gdy podpisano umowę przedłużającą byt kopalni.
Udało się im ugrać rok.
KIJ I MARCHEWKA
Co zrobić z ludźmi, którzy pracowali w zamykanych kopalniach, co powiedzieć ich rodzinom? Jakie gwarancje dotyczące pracy i statusu mieszkań zakładowych dać, by nie palili jeszcze tym razem opon? Okazuje się, że nie trzeba nawet rzucić zbyt wiele – wystarczy przejście pod skrzydła Spółki Restrukturyzacji Kopalń, która zajmuje się ich oddłużaniem. Parę uspokajających słów o „uporządkowaniu kwestii mieszkań”. Wizyta Ewy Kopacz, która, jeszcze jako premier, spotkała się w Kazimierzu z górniczymi żonami.
– Przyjechała i zjadła rosołek – wspomina jedna z nich.
Przed ostatecznym zamknięciem były i marzenia, i szalone plany. Może by wydobywać z kopalni Jan Kanty w Jaworznie? Przekop tunelu między kopalniami (7–8 km) kosztowałby 600–700 mln zł. Nie zgodziły się miasta – za duży wydatek.
Co dalej? Górników chciano rozparcelować po innych kopalniach Katowickiego Holdingu Węglowego. Pokazywano też marchewkę – plany budowy prywatnej kopalni w Mysłowicach, która miała prowadzić wydobycie przy – tu kolejne przezroczyste stwierdzenie – „niższych kosztach własnych”. W lipcu 2015 roku, gdy wiadomo już było, że jest po kopalni w Kazimierzu, podpisano list intencyjny. Kopalnia Brzezinka 3, pomysłodawcami powstania której były Brzezinka sp. z.o.o i Remagum sp. z.o.o, miała docelowo zatrudniać 600 osób.
Prasa lokalna międliła temat. Piała z zachwytu nad nowoczesnością nieotwartej jeszcze Brzezinki. Plany jej funkcjonowania nawet niewprawnemu oku wydają się wysoce oszczędnościowe, w neoliberalnym duchu: ograniczenie infrastruktury, brak kosztownych szybów (w zamian korytarze upadowe), brak zakładu przeróbczego na miejscu. Jako spółka prywatna kopalnia nie wypłacałaby pracownikom czternastek i innych dodatków. „To wszystko złoży się na niższe o blisko połowę koszty wydobycia” – mówił w 2015 roku Aleksander Przybyła, specjalista ds. projektów górniczych Brzezinki 3.
Wiosną 2018 roku Brzezinka ma już innego specjalistę, Tomasza Krogulca, który pisze do mnie:
Szanowna Pani,
Dziękujemy bardzo za zainteresowanie się projektem kopalni Brzezinka 3 w Mysłowicach.
W tym momencie plan zagospodarowania złoża jest już gotowy oraz uzyskaliśmy zgodność z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego. Raport o oddziaływaniu na środowisko został już opracowany oraz nasza firma uzyskała decyzję o środowiskowych uwarunkowaniach przedsięwzięcia.
Na tym etapie, planowane zatrudnienie w kopalni wynosi około 500 osób.
Jeżeli chodzi o obecny etap przygotowania do budowy kopalni, to nasza firma aktualnie stara się o koncesję na wydobywanie16.
W Mysłowicach leżą podobno 92 mln tony węgla. „Mysłowice będą znowu fedrować”, donosiły z entuzjazmem lokalne portale wiosną 2016 roku. Ale kopalni nadal nie widać, a z dokumentu „Projekt Górniczy Brzezinka 3”, sporządzonego podczas posiedzenia Komisji Gospodarki Miejskiej, Ochrony Środowiska i Rolnictwa Rady Miasta Mysłowice, wynika, że jej budowa potrwałaby trzy lata.
„Baraki stoją, tylko niewolników brak” – pisze na mysłowickim forum internetowym osoba o pseudonimie Górnik. Mysłowiczanie nie wierzą w zatrudnienie młodych. Mówią, że spółka zatrudni emerytów górniczych, którym nie będzie musiała opłacać składek.
Jest węgiel, są górnicy. Nie ma kopalń.
– Czemu Czechom to się u nas opłaca? – pyta gorzko niestary jeszcze górnik z zamkniętej w przerażającym stylu Niwki-Modrzejów – Kopalnia Silesia w Czechowicach fedruje 5–7 dni w tygodniu. Czeskie przedsiębiorstwo z grupy Holdingu Energetycznego i Przemysłowego kupiło ją w 2010 roku. Inwestorem jest holding, ale całość jest własnością PG Silesia, które jeszcze przed zakupem podpisało umowy ze wszystkimi pięcioma związkami zawodowymi dotychczas istniejącymi w kopalni i obiecało utrzymanie zatrudnienia.
Co stanie się z osiedlem, które powstało nad kopalnią i żyło z węgla? Nikt nie wie. W marcu 2016 roku prezydent Sosnowca Arkadiusz Chęciński wysłał do kolejnej premier, Beaty Szydło, list z prośbą o wsparcie. Powołano zespół do spraw rewitalizacji Kazimierza Górniczego. Planowany był remont ulic, nowe boisko, termomodernizacja szkoły. Podkreślono chęć zachowania dziedzictwa kopalni. Miała tam powstać izba pamięci z wystawami i pamiątkami. Za główną atrakcję miała robić górnicza kolejka wąskotorowa. To wszystko, co ma pozostać po 20 tysiącach ludzi. A komornik spokojnie groził zajęciem mieszkań zakładowych za długi kopalni.
W 2017 roku portal fakt24.pl przeprowadził wśród czytelników sondę. Na pytanie „Czy kopalnie trzeba zamykać?” 67 procent wybrało odpowiedź NIE.
Maria Koszyc, partnerka Emila Zegadłowicza, napisała do niego w prywatnym liście: „Mieszkaj w Sosnowcu, wśród robotników, będzie Ci dobrze z dala od mieszczaństwa”17.
Zegadłowicz mieszkał właśnie w Kazimierzu Górniczym.
DWADZIEŚCIA CZTERY NA SIEDEM
Górnośląski Okręg Przemysłowy jest połączony komunikacją miejską jak naczyniami włosowatymi. To normalne, że się jeździ – pociągiem, tramwajem, autobusem – i że miasta przechodzą jedno w drugie, bez oddechu, bez kilku kilometrów lasu czy pustki. Zmiana tablic albo tylko oznaczeń na przystankach i wiesz, że jesteś gdzie indziej, choć wszystko wygląda podobnie. Przynajmniej dopóki nie przejedziesz przez Brynicę.
Stoję na przystanku tramwajowym koło dworca Sosnowiec Główny, w kierunku Katowic. W koszu leżą puste paczki po ukraińskich papierosach Korona i Mińsk. Plakat głosi, że w lipcu w Chorzowie wystąpi Guns N’ Roses. Przejeżdża pojazd firmy Władek Bus. Wszyscy palą papierosy, nikt nie interesuje się wywieszką, że nie można. Wywieszka to zresztą niezrozumiała dla Polaka próba podzielenia powietrza i przestrzeni niewidzialną przegrodą. Na przystanku nie można, metr dalej, na tym samym brudnym chodniku – już owszem.
Centrum Sosnowca z roku na rok wygląda coraz lepiej, jakby bardzo powoli podciągano je do jakiegoś odgórnego, nienarzuconego, ale odczuwalnego wzorca miasta nowoczesnego. Odhaczane są kolejne boksy „miastowości” i nadążania za duchem czasów. Fontanna? Jest. Pomniki znanych osób kojarzących się z okolicą? Są – wielki Jan Kiepura stoi tyłkiem do placu zwanego patelnią, a przodem do dworca (pewnie