Remigiusz Mróz

Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3


Скачать книгу

piętrze Skylight. Wielu zapewne byłoby wniebowziętych.

      On nie musiał aż tak gryźć ziemi. Po sprawie Langera i Szlezyngierów miał przyzwoitą pozycję w firmie i cieszył się niejakim szacunkiem. W końcu osobiście znał Harry’ego McVaya, który pomagał mu podczas drugiego z głośnych procesów. W dodatku rozpoznawał go Artur Żelazny, co było pewnym ewenementem. Dla drugiego z imiennych partnerów szare prawnicze masy stanowiły jedynie anonimowe tło codziennej egzystencji.

      Oryński zjadł na śniadanie owsiankę, przygotował sobie autorską mieszankę owocowo-orzechową do pracy, a potem wyprasował koszulę. Wieczorami nigdy nie miał na to czasu, a w weekendy… cóż, chciałby powiedzieć, że był zajęty odbijaniem sobie tygodniowej harówki, ale tak naprawdę trochę się uczył, a trochę załatwiał zaległe sprawy. Aplikacja w końcu sama się nie zrobi.

      Za wynajem mieszkania przy Emilii Plater płacił niepoważne pieniądze, ale plus był taki, że w drodze do Skylight nie zdążyłby nawet wypalić papierosa. Gdyby palił. Po odejściu Chyłki kopcił jeszcze przez kilka miesięcy, ale jakiś czas temu rzucił. O ile pamiętał, piąty czy szósty raz w życiu. Nie miał wielkich nadziei co do powodzenia misji, ale właściwie nic nie stało na przeszkodzie, by spróbować.

      Poranek był chłodny i Kordian ściągnął poły marynarki. Mgła unosiła się jeszcze nad Warszawą, Oryński jednak zobaczy jej pełny rozmiar dopiero z okna swojego gabinetu. Śródmieście obudziło się już do życia, rozganiając opary nocy.

      Młody prawnik wjechał na dwudzieste pierwsze piętro i przeszedł przez umiarkowanie zatłoczony korytarz. Za kilka godzin będzie to najbardziej ruchliwe miejsce w okolicy, ale o tej porze można było jeszcze przedostać się do biura bez trudu.

      Wszedł do pokoju socjalnego, wyjął swój kubek ze Starbucksa i zrobił sobie kawy. Potem skierował się do swojego gabinetu. Zaczął od przejrzenia pozwu, nad którym pracował od kilku dni. Wypadek komunikacyjny, brak ofiar śmiertelnych, nieskomplikowana sprawa. W dodatku klient spędził cztery dni w szpitalu, co kwalifikowało go do rekompensaty finansowej.

      Kordian doszlifował pismo, raz po raz zerkając na zegarek. Chudzielec przywodzący na myśl młodego Eltona Johna przychodził później niż reszta. Wrota Jaskini McCarthyńskiej otwierały się dopiero o ósmej, chyba że akurat wypadał dzień, kiedy Kormak spał w biurze. Trudno było powiedzieć, dlaczego to robi, skoro dużą część dnia spędzał na czynnościach niezwiązanych z pracą. Człowiek ten stanowił pewną zagadkę.

      Aplikant poczekał do ósmej, a potem poszedł do gabinetu przyjaciela. Wszedł do środka bez pukania i zastał szczypiora, gdy ten siadał z kubkiem kawy przy biurku.

      – Nie – powitał go Kormak.

      – Co „nie”? Nawet się nie odezwałem.

      – Ale wiem, że czegoś ode mnie chcesz.

      – Niezupełnie.

      Chudzielec podwinął lewy rękaw i obrócił zegarek do prawnika.

      – Inaczej nie byłoby cię tutaj o tej porze – oznajmił. – Chyba że w końcu zaakceptowałeś swoją orientację i przyznałeś przed sobą, że się za mną wybitnie stęskniłeś.

      – Co?

      – Nieważne – odparł Kormak, siadając za biurkiem. – O co chodzi?

      Kordian zajął miejsce po drugiej stronie i obrócił do siebie książkę Cormaca McCarthy’ego o tytule Ciemność. Nie znał jej i wydawało mu się, że widzi ją w Jaskini po raz pierwszy.

      – Mroczny syf – ocenił szczypior. – Kazirodztwo, ogólny debilizm ludzkości, egzystencjalna beznadzieja. Tak pokrótce mogę ci opisać treść.

      – Dzięki.

      – Więc dowiem się, o co chodzi?

      Oryński odsunął książkę.

      – Mamy problem.

      – Bo nie zalegalizowali związków tej samej płci? Wybacz, ale ja…

      – Daj spokój – uciął Kordian. – Mamy cholernie poważny problem.

      – Jaki?

      – Piotr Langer jest prokurentem Salusa.

      – Wiem.

      Oryński poczuł, jak unosi brwi. Mechanicznie się wyprostował.

      – Wiesz? Jak to wiesz?

      Kormak wzruszył ramionami i sięgnął po McCarthy’ego.

      – Od kiedy? – drążył młody prawnik. – Dlaczego nic nie mówiłeś?

      – Spokojnie. Dowiedziałem się wczoraj wieczorem, byłeś już po spotkaniu z Langerem.

      – Ale… skąd o tym wiesz?

      Chudzielec powtórzył gest. Kordian uznał, że nie powinien się dziwić. Nie był to pierwszy raz, kiedy okazywało się, że Kormak wie więcej niż szeregowi pracownicy Żelaznego & McVaya.

      – Chcesz coś z tym zrobić? – bąknął szczypior.

      – Niby co?

      – Nie wiem. Możemy go zastraszyć, zaszantażować, porwać go albo podłożyć mu trochę gandalfa białego i zadzwonić na policję. Możemy też zakopać go gdzieś na północ od Warszawy. Są tam dobre grunty pod takie rzeczy.

      – Mhm.

      – Nie wyglądasz na zainteresowanego.

      Oryński westchnął i sięgnął po kawę Kormaka. Ten jednak w porę zabrał kubek.

      – Nic nie mogę zrobić – oznajmił aplikant. – Ale gdyby chodziło tylko o jego obecność, nie byłoby problemu.

      – A o co chodzi?

      – Langer chce, żebym…

      – Wszystko, co zaczyna się od „Langer chce”, brzmi jak preludium apokalipsy.

      – Dasz mi skończyć?

      – Tak. Chciałem tylko zaznaczyć tę myśl. Wydała mi się dobra.

      – Była okej – przyznał Kordian. – A Langer chce, żebym udupił Chyłkę.

      Kormak zawiesił wzrok na rozmówcy i przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby dostał obuchem. W końcu pokręcił głową.

      – Co to konkretnie ma znaczyć? – zapytał.

      – Że mam ją zniszczyć.

      – To już moment, w którym mogę się roześmiać?

      – Piotr chce, żeby odsunąć ją od sprawy. Najlepiej w taki sposób, żeby już do niej nie wróciła.

      – Ty masz zniszczyć Chyłkę?

      Kordian spuścił wzrok. Rzeczywiście, brzmiało to jak niezbyt dobry żart starego kabareciarza, który śmieszył kilkanaście lat temu, a w pewnym momencie przegapił powstanie YouTube’a i wejście stand-upu do Polski.

      – Powodzenia – powiedział Kormak. – Będziesz jak Dolcan Ząbki w meczu przeciwko Barcelonie albo Realowi.

      – Nie wiedziałem, że interesujesz się piłką.

      – Nie interesuję się. Zasłyszałem gdzieś.

      – Mhm – odparł pod nosem Oryński. – I nie powiedziałem, że mam zamiar cokolwiek robić w tej sprawie.

      – Nie, nie powiedziałeś.

      – Ale?

      – Nie wspomniałem o żadnym „ale”.

      – Tyle że wisi w powietrzu.

      – No dobra – przyznał Kormak i zaczerpnął