Byłam tam kiedyś na Mrożku. Nie zmroził mnie.
Bukano skinął głową z obojętnością.
– Ale dla pana to musiała być prawdziwa męka, co? – drążyła. – Między wami nie było uskoku, a raczej ogromna, głęboka wyrwa. Pochodziliście z dwóch różnych światów i ktoś musiał się do kogoś nagiąć. A ona była silniejsza, tak?
Robert Horwat zaczął rozmasowywać kark, wciąż patrząc za okno.
– W dodatku miał pan trudne życie w okolicy. Zdarzało się, że kibole napadali, co?
– Nie. Kibole nie.
– Nie? To przedziwne. Cygan mieszkający z Polką, w dodatku taki, co chodzi do teatru. Śmiech na sali.
– Nikogo brzuchy z rozbawienia nie bolały.
– No, nie wątpię. Ale pana z pewnością gęba bolała od cięgów, które…
– Może już pani skończyć? – zapytał. – Nie mam siły na te sprawdziany.
– Sprawdziany?
– Testuje mnie pani. Chce przekonać się, czy wyprowadzi mnie z równowagi. I może w normalnych okolicznościach by się pani udało, ale teraz… po prostu nie mam siły. Brakuje mi ich nawet do tego, by się zdenerwować.
– Oaza spokoju.
Nie odpowiedział.
– Ale tacy są najgorsi – dodała. – Tacy w pewnym momencie pękają i mordują rodziny.
Oderwał wzrok od okna, przesunął go powoli po pokoju, a potem zawiesił na oczach Joanny.
– Niech pani wyjdzie – powiedział.
– Za chwilę. Najpierw chcę się dowiedzieć, co się wydarzyło.
– Już mówiłem…
– Co się wydarzyło naprawdę – podkreśliła. – Mogę pana z tego wyciągnąć, ale muszę mieć wszystkie informacje. W tej chwili jestem jak Murzyn w ciemni. Nie widzę nawet samej siebie.
Bukano nie docenił tej uwagi. Nadal spojrzeniem wskazywał jej drzwi.
– Nie muszę chyba przypominać, że obowiązuje mnie tajemnica – dodała Chyłka.
– Nie musi pani.
– Więc, do kurwy nędzy, czas na prawdę.
Osuszyła drinka jednym łykiem i z impetem odstawiła szklankę na niewielki stolik. Wyciągnęła z torebki paczkę papierosów, zapaliła jednego i założyła nogę na nogę.
– No już – powiedziała. – Naćpał się pan? Miał stan pomroczny jasny?
– Że co proszę?
Nie, nie wyglądał na takiego, który nagle stracił kontrolę z powodu jakichś używek lub zaburzeń. Właściwie w ogóle nie wyglądał jak ktoś, kto zgwałcił żonę i córkę, a potem bestialsko je zabił. Jeśli udałoby jej się obalić dowód z DNA, mogłoby to mieć znaczenie w sądzie. Trudno było jednak liczyć na to, że uda się to osiągnąć.
– Konkrety, panie Bukano, konkrety.
– Wszystko już opowiedziałem.
Chyłka westchnęła i uznała, że w ten sposób do niczego nie dojdzie. Nadszedł czas, by wytoczyć ciężkie działa.
– Byłam w zakładzie medycyny sądowej.
Robert Horwat uniósł brwi.
– Widziałam je – dodała Joanna. – I nie spodziewałam się, że jest pan zdolny do takich rzeczy.
– Nigdy nie podniósłbym na nie ręki.
– Dowody mówią co innego.
– Jakie dowody?
– Mają materiał genetyczny. Pański.
– Więc znajdą także ten należący do tego, kto…
– Nie – ucięła Chyłka. – Jest tam tylko pański.
– To niemożliwe.
– A jednak. W dodatku żona ma pański naskórek pod paznokciami.
– Co takiego?
– Albo próbowała z panem walczyć, albo ostro bawiliście się w łóżku na dzień dobry.
Spodziewała się, że nagle przypomni sobie o tym, co stanowiło drugą ewentualność, ale Bukano pobladł i otworzył usta. Popatrzył na nią tępym wzrokiem.
– Nie rozumiem – odezwał się.
– Czego? Powodu, dla którego pan je zabił? Nikt tego nie rozumie.
– Nigdy bym ich nie skrzywdził! – krzyknął, podrywając się na równe nogi. – Nie rozumie pani? Kochałem je, zostawiłem dla nich wszystko!
Nie był to najgorszy argument. Byłby nawet całkiem sensowny, gdyby przymknąć oko na dowód z DNA.
– I nie ma możliwości, żeby Patrycja miała pod paznokciami… – urwał, rozglądając się. – To po prostu niemożliwe.
– Więc nie uprawialiście ostrego seksu tuż przed jej śmiercią?
– Nie… widzi pani, w jakiej klitce żyjemy. Żyliśmy.
– Nie szkodzi – odparła. – Będzie pan utrzymywał w sądzie, że doszło między wami do pewnych… zabaw.
– Nie zrobię tego.
– To jak wytłumaczy pan ten naskórek?
– Nijak – powiedział, uspokajając się nieco. – Bo nie mógł się tam znaleźć.
– Ktoś go powpychał pęsetą na miejscu zdarzenia?
– Niech pani będzie poważna…
– Staram się – odparła i zrobiła pauzę, zaciągając się papierosem. – Ale nie ułatwia mi pan tego. Co mam podnieść przed sądem? Że nie wie pan, skąd wzięła się skóra? Jak to w ogóle brzmi?
Jak brednie winnego człowieka lub deklaracje naprawdę niewinnego, odpowiedziała sobie sama w myśli. Ale czy to absolutnie niemożliwa wersja? Nie byłby to pierwszy raz, gdy ktoś wrobił kogoś w zabójstwo. Tylko czy istniała fizyczna możliwość, by zrobić to w tym przypadku?
– Badanie DNA nigdy nie może być błędne? – odezwał się Bukano, wyrywając ją z przemyśleń.
Joanna nie miała zamiaru wdawać się w statystyczne rozważania. Chciała załatwić ten temat jak najszybciej i przejść do powodu swojej wizyty.
– Nie istnieje dowód w stu procentach pewny – odezwała się. – Ale bądźmy poważni.
– I to samo w sobie wystarczy, by mnie skazać?
– W połączeniu z argumentami, których użyłam, tak.
– Jakimi argumentami?
– O różnych światach, nieustannym nękaniu, problemach, życiu na małej przestrzeni, niespełnionych ambicjach, odrzuceniu przez krąg rodziny i znajomych i tak dalej. Poskładają to wszystko i zrobią z tego przekonujący obraz człowieka, który w pewnym momencie mógłby pęknąć.
Bukano znów zaczął nerwowo masować kark.
– I ta teoria nie będzie od czapy, wie pan.
– Wiem.
– Więc jest pan gotów porozmawiać?
– Cały czas jestem na to gotów…
Wykonała