Remigiusz Mróz

Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3


Скачать книгу

Byłam tam kiedyś na Mrożku. Nie zmroził mnie.

      Bukano skinął głową z obojętnością.

      – Ale dla pana to musiała być prawdziwa męka, co? – drążyła. – Między wami nie było uskoku, a raczej ogromna, głęboka wyrwa. Pochodziliście z dwóch różnych światów i ktoś musiał się do kogoś nagiąć. A ona była silniejsza, tak?

      Robert Horwat zaczął rozmasowywać kark, wciąż patrząc za okno.

      – W dodatku miał pan trudne życie w okolicy. Zdarzało się, że kibole napadali, co?

      – Nie. Kibole nie.

      – Nie? To przedziwne. Cygan mieszkający z Polką, w dodatku taki, co chodzi do teatru. Śmiech na sali.

      – Nikogo brzuchy z rozbawienia nie bolały.

      – No, nie wątpię. Ale pana z pewnością gęba bolała od cięgów, które…

      – Może już pani skończyć? – zapytał. – Nie mam siły na te sprawdziany.

      – Sprawdziany?

      – Testuje mnie pani. Chce przekonać się, czy wyprowadzi mnie z równowagi. I może w normalnych okolicznościach by się pani udało, ale teraz… po prostu nie mam siły. Brakuje mi ich nawet do tego, by się zdenerwować.

      – Oaza spokoju.

      Nie odpowiedział.

      – Ale tacy są najgorsi – dodała. – Tacy w pewnym momencie pękają i mordują rodziny.

      Oderwał wzrok od okna, przesunął go powoli po pokoju, a potem zawiesił na oczach Joanny.

      – Niech pani wyjdzie – powiedział.

      – Za chwilę. Najpierw chcę się dowiedzieć, co się wydarzyło.

      – Już mówiłem…

      – Co się wydarzyło naprawdę – podkreśliła. – Mogę pana z tego wyciągnąć, ale muszę mieć wszystkie informacje. W tej chwili jestem jak Murzyn w ciemni. Nie widzę nawet samej siebie.

      Bukano nie docenił tej uwagi. Nadal spojrzeniem wskazywał jej drzwi.

      – Nie muszę chyba przypominać, że obowiązuje mnie tajemnica – dodała Chyłka.

      – Nie musi pani.

      – Więc, do kurwy nędzy, czas na prawdę.

      Osuszyła drinka jednym łykiem i z impetem odstawiła szklankę na niewielki stolik. Wyciągnęła z torebki paczkę papierosów, zapaliła jednego i założyła nogę na nogę.

      – No już – powiedziała. – Naćpał się pan? Miał stan pomroczny jasny?

      – Że co proszę?

      Nie, nie wyglądał na takiego, który nagle stracił kontrolę z powodu jakichś używek lub zaburzeń. Właściwie w ogóle nie wyglądał jak ktoś, kto zgwałcił żonę i córkę, a potem bestialsko je zabił. Jeśli udałoby jej się obalić dowód z DNA, mogłoby to mieć znaczenie w sądzie. Trudno było jednak liczyć na to, że uda się to osiągnąć.

      – Konkrety, panie Bukano, konkrety.

      – Wszystko już opowiedziałem.

      Chyłka westchnęła i uznała, że w ten sposób do niczego nie dojdzie. Nadszedł czas, by wytoczyć ciężkie działa.

      – Byłam w zakładzie medycyny sądowej.

      Robert Horwat uniósł brwi.

      – Widziałam je – dodała Joanna. – I nie spodziewałam się, że jest pan zdolny do takich rzeczy.

      – Nigdy nie podniósłbym na nie ręki.

      – Dowody mówią co innego.

      – Jakie dowody?

      – Mają materiał genetyczny. Pański.

      – Więc znajdą także ten należący do tego, kto…

      – Nie – ucięła Chyłka. – Jest tam tylko pański.

      – To niemożliwe.

      – A jednak. W dodatku żona ma pański naskórek pod paznokciami.

      – Co takiego?

      – Albo próbowała z panem walczyć, albo ostro bawiliście się w łóżku na dzień dobry.

      Spodziewała się, że nagle przypomni sobie o tym, co stanowiło drugą ewentualność, ale Bukano pobladł i otworzył usta. Popatrzył na nią tępym wzrokiem.

      – Nie rozumiem – odezwał się.

      – Czego? Powodu, dla którego pan je zabił? Nikt tego nie rozumie.

      – Nigdy bym ich nie skrzywdził! – krzyknął, podrywając się na równe nogi. – Nie rozumie pani? Kochałem je, zostawiłem dla nich wszystko!

      Nie był to najgorszy argument. Byłby nawet całkiem sensowny, gdyby przymknąć oko na dowód z DNA.

      – I nie ma możliwości, żeby Patrycja miała pod paznokciami… – urwał, rozglądając się. – To po prostu niemożliwe.

      – Więc nie uprawialiście ostrego seksu tuż przed jej śmiercią?

      – Nie… widzi pani, w jakiej klitce żyjemy. Żyliśmy.

      – Nie szkodzi – odparła. – Będzie pan utrzymywał w sądzie, że doszło między wami do pewnych… zabaw.

      – Nie zrobię tego.

      – To jak wytłumaczy pan ten naskórek?

      – Nijak – powiedział, uspokajając się nieco. – Bo nie mógł się tam znaleźć.

      – Ktoś go powpychał pęsetą na miejscu zdarzenia?

      – Niech pani będzie poważna…

      – Staram się – odparła i zrobiła pauzę, zaciągając się papierosem. – Ale nie ułatwia mi pan tego. Co mam podnieść przed sądem? Że nie wie pan, skąd wzięła się skóra? Jak to w ogóle brzmi?

      Jak brednie winnego człowieka lub deklaracje naprawdę niewinnego, odpowiedziała sobie sama w myśli. Ale czy to absolutnie niemożliwa wersja? Nie byłby to pierwszy raz, gdy ktoś wrobił kogoś w zabójstwo. Tylko czy istniała fizyczna możliwość, by zrobić to w tym przypadku?

      – Badanie DNA nigdy nie może być błędne? – odezwał się Bukano, wyrywając ją z przemyśleń.

      Joanna nie miała zamiaru wdawać się w statystyczne rozważania. Chciała załatwić ten temat jak najszybciej i przejść do powodu swojej wizyty.

      – Nie istnieje dowód w stu procentach pewny – odezwała się. – Ale bądźmy poważni.

      – I to samo w sobie wystarczy, by mnie skazać?

      – W połączeniu z argumentami, których użyłam, tak.

      – Jakimi argumentami?

      – O różnych światach, nieustannym nękaniu, problemach, życiu na małej przestrzeni, niespełnionych ambicjach, odrzuceniu przez krąg rodziny i znajomych i tak dalej. Poskładają to wszystko i zrobią z tego przekonujący obraz człowieka, który w pewnym momencie mógłby pęknąć.

      Bukano znów zaczął nerwowo masować kark.

      – I ta teoria nie będzie od czapy, wie pan.

      – Wiem.

      – Więc jest pan gotów porozmawiać?

      – Cały czas jestem na to gotów…

      Wykonała