Remigiusz Mróz

Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3


Скачать книгу

się i położyła telefon obok gałki skrzyni biegów. Czym prędzej wyjechała na ulicę i popędziła w kierunku centrum. Zakład mieścił się rzut kamieniem od Dworca Centralnego – i robił diametralnie inne wrażenie niż kompleks uniwersyteckich budynków przy Żwirki i Wigury.

      Ponure gmaszysko idealnie konweniowało ze swoim przeznaczeniem. Siermiężna, zapuszczona fasada sprawiała niepokojące wrażenie. Trudno było znaleźć miejsce, gdzie farba nie odchodziłaby od kolumn czy elewacji. Chyłka spojrzała na stary, stylizowany na rzymską modłę napis „ZAKŁAD MEDYCYNY SĄDOWEJ” i poczuła nieprzyjemne ciarki.

      Brakowało tylko Dantego, który powiedziałby: „porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy wchodzicie”.

      Joanna poprawiła poły żakietu i weszła przez otwarte na zewnątrz, masywne wrota. W środku panowały niepokojący chłód i przejmująca cisza. Naraz Chyłka poczuła dławiący, trupi zapach, w którym jednocześnie było coś słodkawego. Ślina szybko zgęstniała jej w gardle.

      Była tu już kiedyś, wiedziała, czego się spodziewać. Zresztą nieraz widywała zwłoki, nie była zupełnym żółtodziobem. Może nie miała tyle doświadczenia, co koleżanki ze studiów, które wybrały karierę prokuratorską, ale śmierć nie była jej obca.

      Wiedziała też, dokąd iść. Skierowała się na lewo, w kierunku białych drzwi, za którymi mieściła się sala sekcyjna.

      Mimowolnie starała się brać krótkie, płytkie oddechy. Zapukała do drzwi, a potem musiała odczekać chwilę, nim się uchyliły. W progu stanął podstarzały mężczyzna. Otaksował prawniczkę wzrokiem, ale oprócz tego żaden mięsień na jego twarzy nawet nie drgnął.

      – Gdzie fartuch i rękawiczki? – zapytał.

      Joanna podniosła ręce i spojrzała na nie bezradnie.

      – Nie znoszę lateksu – oznajmiła.

      – Pani Chyłka?

      – Wystarczy Chyłka – odparła pod nosem. – Przez „panią” czuję się, jakbym miała zaraz zaczynać poszukiwania męża, imienia dla dziecka, żłobka i potencjalnego przedszkola.

      Rozmówca długo patrzył jej w oczy. Sprawiał wrażenie, jakby za jego plecami znajdował się inny świat. Jego własny świat, do którego nie miał zamiaru wpuszczać byle kogo. Oceniał Joannę, jakby musiał być pewien, że jest godna tego, by złożyć tam wizytę.

      – Profesor Skibski – przedstawił się.

      – Dziwne imię – oceniła.

      – Słucham?

      – Nieważne – odparła, rezygnując ze skomentowania faktu, że bufon przedstawił się tytułem naukowym. Zrobiła krok w jego kierunku, a on ustąpił jej miejsca. Najwyraźniej bóg podziemi podjął decyzję, by przepuścić ją przez Styks, pomyślała. Zaraz potem uznała, że stanowczo zbyt często nachodzą ją porównania do świata umarłych. Może było w tym coś znamiennego.

      – Proszę założyć choć rękawiczki – powiedział, wskazując na bok.

      Joanna przekroczyła próg i poczuła intensywny zapach zgnilizny i zepsucia. Niewielu śmiertelnikom spoza określonych kręgów dane było go czuć. Studenci medycyny i prawa zazwyczaj mieli do czynienia ze zwłokami, które ktoś wcześniej odpowiednio przygotował. Opuszczali zakłady medycyny sądowej z zapachem formaliny w nozdrzach i właśnie z nim kojarzyli całe przeżycie.

      Tutaj było inaczej. Tutaj trafiały ofiary. Na tym etapie nie przygotowywano ich do pochówku ani tym bardziej nie wystawiano na widok osób trzecich. Tutaj chodziło o to, by zbadać dokładnie co zaszło.

      Chyłka poczuła, że wypity alkohol podchodzi jej do gardła. Odrzucający smak przetrawionej wódki współgrał ze słodko-zjełczałym smrodem sali sekcyjnej.

      Mimo to prawniczka skierowała wzrok na ciało. Dostrzegła zielonkawą narośl na skórze, tuż przy pachwinie, i wzdrygnęła się. Odwróciła spojrzenie, ale nie miała dokąd nim uciec. Podłoga sprawiała wrażenie zardzewiałej, rodem z horroru klasy B. Białe płytki na ścianach pokrywał żółtawy nalot, a kamienne stoły sekcyjne i przymocowane do nich białe umywalki same w sobie sprawiały, że miękły nogi.

      Chyłka przypomniała sobie aferę sprzed kilku lat, kiedy to TOK FM dotarło do bulwersujących faktów związanych z tym miejscem. Słuchacze nazwali go „Zakładem Bezczeszczenia Zmarłych”, opisywali, jak ich bliscy leżą porozrzucani po podłogach, robili zdjęcia ciał w kontenerach…

      Niewiele było rzeczy, których widoku Joanna chciałaby zapomnieć. Tamte z pewnością się do nich zaliczały.

      – To starsza denatka – odezwał się Skibski, wskazując na zwłoki, od których prawniczka oderwała wzrok.

      Wróciła do nich spojrzeniem. Do ciała przyczepiona była niebieskawa plakietka identyfikacyjna.

      – Trudno rozpoznać – dodał profesor, jakby sama nie mogła zauważyć zmasakrowanej twarzy. – Założy pani te rękawiczki?

      Bezwiednie sięgnęła po parę. Naciągnęła lateks na ręce, a potem nabrała tchu przez usta.

      – Dziękuję – powiedział Skibski, podchodząc do ciała. Wskazał zmiażdżoną twarz. – Okropna sprawa.

      Chyłka skinęła głową, również zbliżając się o krok. Wiedziała, że musi wziąć się w garść. Nie takie rzeczy już widywała, nie będzie źle.

      Spojrzała na rozkwaszone oblicze, które ledwo przypominało człowieka. Znów poczuła, jak wódka jej się cofa.

      – Uważam, że nikt nie powinien oglądać takich rzeczy – dodał profesor. – Ale skoro Harry prosi, musi to być istotne.

      – Tak.

      Na nic więcej nie mogła się wysilić. Cholerny alkohol. Nigdy nie miała takich problemów, a podczas studiów jako ostatnia opuszczała prosektorium.

      – Jakkolwiek ta przysługa będzie go kosztować – zastrzegł Skibski.

      – To już ustalicie między sobą – odparła pod nosem Joanna. – A teraz chciałabym się dowiedzieć czegoś o tych ofiarach.

      Niepewnie spojrzała w bok. Dziewczynka leżała dwa stoły dalej, zwłoki były w podobnym stanie. Profesor westchnął, wskazując na wgniecenie w czaszce Patrycji Horwat.

      – Bez wątpienia narzędziem zbrodni był nieostry przedmiot – powiedział. – Proszę zwrócić uwagę na krawędzie pęknięć.

      Chyłka tylko na moment spojrzała we wskazane miejsce.

      – Przypuszczam, że obuch miał kształt kolisty. Być może w grę wchodzi młotek z beczkowatą powierzchnią uderzeniową.

      – Hm?

      – Wie pani… – Oderwał wzrok od zmarłej. – Kształtem zbliżony do takich z dużym gumowym obuchem. Choć tutaj, rzecz jasna, guma nie mogła zostać zastosowana.

      – W porządku – odparła Chyłka. – Ale bardziej od narzędzia zbrodni interesują mnie ślady.

      Skibski wypuścił ze świstem powietrze.

      – Szkoda – powiedział.

      Najwyraźniej nie był do końca normalny, ale Joanna zachowała to przemyślenie dla siebie. Jak rzadko kiedy, nie miała ochoty na utarczki. Liczyła, że załatwi tę sprawę jak najszybciej i wyjdzie na zewnątrz na papierosa.

      – Więc? – ponagliła rozmówcę.

      – Ślady są… powiedziałbym, bardzo liche.

      – To znaczy?

      – Poza