Remigiusz Mróz

Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3


Скачать книгу

– przyznał.

      Nie wiedziała, jak McVay zapatrywał się na całą tę sprawę. Nie rozmawiała z nim od momentu, gdy opuściła kancelarię. Jednak fakt, że się z nią nie skontaktował, świadczył wymownie na korzyść tezy, że zaakceptował ten stan rzeczy.

      – Nie walczyłeś o swoją najlepszą prawniczkę, co? – zapytała.

      – Dzwonisz po kilku miesiącach, by mnie o to pytać? – odparł.

      – Nie.

      – To dobrze. Bo powiedziałbym ci teraz to samo, co wtedy.

      – Mianowicie?

      Niespecjalnie ją to interesowało, ale zdawała sobie sprawę, że jeśli chce coś ugrać, musi przygotować odpowiedni grunt. Z dwóch imiennych partnerów to Harry był tym, który miał minimum empatii.

      – Broniłbym cię, gdybyś przyszła do mnie wcześniej z tą sprawą – oznajmił. – Załatwiłaś to jednak sama jak cholerny Clint Eastwood, więc sama musisz radzić sobie z konsekwencjami.

      – Poradziłam sobie z nimi zaraz po opuszczeniu Skylight.

      – Ach tak.

      Zamilkła, bo jakakolwiek odpowiedź kazałaby mu sądzić, że to wierutna bzdura. Musiała uciąć temat.

      – Ale nie po to dzwonię – zaznaczyła. – Potrzebuję twojej pomocy w sprawie, którą prowadzę.

      McVay zamilkł. Cisza przeciągnęła się na tyle długo, że prawniczka zaczęła zastanawiać się, czy aby nie przerwało połączenia.

      – Jesteś tam? – spytała.

      – Tak – odparł Harry. – Ale musiałem przetrawić to, co powiedziałaś. Chyba pierwszy raz usłyszałem, jak o coś prosisz.

      – Gówno prawda.

      – Tak? – zapytał z powątpiewaniem. – A to nie od ciebie słyszałem kiedyś, że „prosi to się świnia na wiosnę”?

      – Z całą pewnością nie.

      – A mnie jednak wydaje się, że…

      – Pomożesz mi czy nie? – ucięła.

      Oparła się o otwarte drzwi bmw i powiodła wzrokiem wokół. Zauważywszy w oddali samochód straży miejskiej, poczuła falę gorąca. Czym prędzej wsiadła do wozu i zapuściła silnik.

      – To zależy, czego oczekujesz – powiedział McVay.

      Chyłka wycofała, nawróciła, a potem sprawnie włączyła się do ruchu. Zazwyczaj nie miała nic przeciwko dyskutowaniu ze strażnikami, ale niekoniecznie chciała to robić, gdy nadal czuć od niej było alkohol.

      – Chodzi o przysługę – powiedziała. – Potrzebuję dojścia do ZMS-u.

      – Do czego?

      – Zakładu Medycyny Sądowej.

      – Zamierzasz zmienić profesję?

      – Mówię poważnie – odparła, wbijając kierunkowskaz i zjeżdżając w Marszałkowską. – Muszę pogadać z kimś od sekcji.

      – Z kim konkretnie? I w jakim celu?

      Ten moment był kluczowy. Jeśli Harry McVay był obecnie w Polsce, istniało pewne prawdopodobieństwo, że wie o ostatnich wydarzeniach. Niewielkie, bowiem Brytyjczyk większość czasu spędzał nie w Warszawie, a w Krakowie. W dodatku podział na dwa obozy w firmie sprawiał, że imienni partnerzy najczęściej nie informowali się wzajemnie o swoich sprawach – chyba że zachodziła absolutna konieczność.

      Lew Buchelt był w obozie Żelaznego, toteż Chyłka spodziewała się, że jeden ani drugi nie pochwalił się McVayowi, iż Salus jest ubezpieczycielem ofiar z Ursusa.

      – Chodzi o tę sprawę z wczoraj – odezwała się Joanna.

      – Zabójstwo przy torowisku?

      – Najwyraźniej oglądasz coś poza BBC, to się chwali – zauważyła prawniczka. – Będę bronić głównego podejrzanego.

      – A kto nim jest?

      – Mąż.

      – Winny?

      – Wszystko wskazuje na to, że tak – odparła. – Szczególnie to, że jest Cyganem.

      – Taaak – odparł przeciągle McVay. – Widziałem, jak przepychał się przez kordon policji. Nie robi najlepszego wrażenia.

      – Jesteś uprzedzony, Harry?

      – Absolutnie nie – zaprzeczył. – U nas żyje trzysta tysięcy Romów, część nadal jeździ w karawanach. A wiesz, kiedy pojawiły się największe fale imigracji w ostatnim czasie?

      – Nie.

      – W tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym roku, kiedy centralna Europa odrzucała komunizm. Potem w dwa tysiące czwartym, kiedy kraje regionu przystąpiły do Unii. To powinno dać ci do myślenia.

      – Mniejsza z tym – powiedziała Joanna, robiąc nawrotkę przez torowisko na Wilczej. – Masz kogoś znajomego w tej katedrze? Czy nie?

      – To zależy, kto poprzechodził na emeryturę. Moje warszawskie kontakty są nieco… przykurzone.

      – Daj znać, jak coś ustalisz – odparła Chyłka, a potem się rozłączyła.

      Odłożyła telefon do schowka, uznając, że dobrze zrobiła. Nie było sensu dłużej ciągnąć tej rozmowy, słyszała w głosie McVaya, że już się zgodził. Jeśli jakimś cudem nie zorientuje się, że działa na niekorzyść własnej kancelarii, być może uda mu się spełnić jej prośbę.

      Przyspieszyła i pomknęła Marszałkowską na południe. Przy metrze Politechnika skręciła w prawo i wjechała w aleję Armii Ludowej. Ruch był już wzmożony, ale trzy pasy umożliwiały jej lawirowanie między samochodami. Podgłośniła Iron Maiden i dała gaz do dechy, wypatrując z uwagą patroli policyjnych.

      Po piętnastu minutach, których większość straciła w korku na Wawelskiej, zajechała pod gmaszysko Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Wyszła z iks piątki z telefonem w ręku. Miała nadzieję, że McVay do tej pory zadzwoni, zazwyczaj załatwiał wszystkie sprawy w okamgnieniu.

      Tym razem jednak najwyraźniej tak nie było. Chyłka włączyła sieć LTE i szybko znalazła najbliższe miejsce, gdzie mogła zaopatrzyć się w coś do picia. W delikatesach po drugiej stronie parku Malickiego kupiła buteleczkę absoluta. Tequili nie mieli.

      Wypiła trochę, szwendając się po parku. W końcu usiadła przy stawie, wypaliła kilka papierosów, a potem nagle rozbrzmiał refren z Afraid To Shoot Strangers. Chwyciła za komórkę, przekonana, że dzwoni Harry. Pomyliła się.

      Nie miała zapisanego numeru, ale dobrze znała pierwsze cyfry. Kancelaria Żelazny & McVay. Nabrała tchu. Miała tylko nadzieję, że to nie Zordon.

      8

      Gabinet Oryńskiego, XXI piętro Skylight

      Wymagało to działania pod wpływem impulsu. Chwila zastanowienia skutecznie pogrzebałaby to, co miał zamiar zrobić Kordian. Kiedy tylko otrzymał z Salusa informację o tym, kim jest pełnomocnik składający pismo w imieniu Bukano, chwycił za telefon.

      Wybrał numer Chyłki, ale nie przycisnął zielonej słuchawki.

      Nigdy nie był dobry, jeśli chodzi o działanie pod wpływem impulsu. Odłożył telefon na miejsce, a potem podniósł się i wyszedł na korytarz. Panował tu zwyczajowy rwetes. Pracownicy przekrzykiwali się, przepychali i udawali, że nie są dla siebie istotami ludzkimi, a jedynie przeszkodami na drodze do celu.

      Było