Remigiusz Mróz

Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3


Скачать книгу

za nas w postępowaniu karnym. Cywilne będzie tylko wisienką na torcie. Czy może raczej ostatnim świstem ostrza gilotyny.

      – Mmhhmm…

      – Może nawet nie opłaca się go wszczynać?

      Buchelt stopniowo odpowiadał z coraz mniejszym zaangażowaniem, aż w końcu w ogóle zamilkł. Najwyraźniej nie miał zamiaru deliberować z aplikantem na temat swojej sprawy, tym samym dając do zrozumienia, że nie ma możliwości, by poprowadzili ją wspólnie.

      Kordian odczekał jeszcze chwilę, po czym stwierdził, że nie został wyproszony z biura tylko ze względu na to, że po drugiej stronie biurka znajdowała się osoba kulturalna. Chyłka dawno kazałaby mu stąd szorować.

      Podniósł się, uśmiechnął, a potem opuścił gabinet patrona.

      Przeszedł przez korytarz i dotarłszy do Jaskini McCarthyńskiej, bez pukania wszedł do środka. Kormak leniwie uniósł wzrok znad książki.

      – Musisz tak bez zapowiedzi? – bąknął.

      – A ty musisz cały czas czytać? Krew innych zalewa, że harują, a ty…

      – Ja też haruję. Tylko sprawniej.

      – Z pewnością.

      – I dzięki temu mam potem czas na czytanie. – Założył książkę i odłożył ją na biurko. – A teraz mów, mój młody padawanie, jak poszło?

      – To nieadekwatne porównanie.

      – Nie szkodzi – odparł Kormak, wyciągając nogi na biurko. – Ponurak był pod wrażeniem? Drgnął? Wypuścił ze świstem powietrze? Otworzył szerzej oczy? Opisz mi reakcję tego osobliwego stworzenia.

      – Stwierdziłem, że Borsuk bardziej pasuje.

      – Co?

      – Określenie Borsuk. Ponurak to niedomówienie.

      – Lew… Borsuk… sam nie wiem, czy nie robi się za bardzo zwierzęco – przyznał szczypior. – Ale zrobiłeś na nim wrażenie czy nie?

      – Zrobiłem – odpowiedział Oryński, kładąc nogi po drugiej stronie biurka. – Na tyle, że od razu umówił się z ludźmi z Salusa. I chlapnął nawet, jaka jest wysokość polisy.

      – Milion.

      – Skąd…?

      Kormak uśmiechnął się i machnął ręką.

      – Zresztą nie chcę wiedzieć – dodał Kordian. – I mimo wszystko Buchelt nie wciągnie mnie do sprawy.

      – Spodziewałeś się czegoś innego?

      – Sam nie wiem – przyznał Oryński. – Myślałem, że zabierze mnie chociaż na to spotkanie.

      Kormak obrócił książkę na biurku, a potem powoli podniósł wzrok. W jego oczach zakołatało zrozumienie.

      – Ty przebrzydły sukinsynu – powiedział z uznaniem. – Robisz to, żeby podebrać mu Salusa.

      – W żadnym wypadku.

      – Ależ oczywiście, że tak! Chyłka w spodniach!

      – Daj spokój.

      – To zaprzecz szczerze.

      – Właśnie to robię.

      – Gapiąc się na mnie jak sroka w gnat. Tak robią kłamcy, Zordon. Nie odrywają wzroku od rozmówcy, żeby sprawiać wrażenie, że…

      – Jaka sroka?

      – To takie powiedzenie. Gnat to kość.

      – Nigdy nie słyszałem.

      Chudzielec prychnął i skierował spojrzenie na drzwi.

      – Właśnie dlatego przychodzisz do Jaskini McCarthyńskiej. Tutaj można się doedukować.

      – Z pewnością.

      – A w dodatku wyspowiadać – dodał Kormak, patrząc na rozmówce wilkiem. – Więc proszę bardzo, opowiadaj o swoim przebiegłym planie przejęcia Salusa, synu.

      – To nie żaden przebiegły plan.

      – A jednak zamierzałeś go podebrać.

      – Nie podebrać, a zatrzymać, kiedy Borsuk przejdzie na emeryturę.

      – Naprawdę musimy go tak nazywać?

      – Tak.

      – Okej. I w takim razie wychodzi na to, że chciałeś zrobić firmie przysługę?

      – Owszem – potwierdził z pełną stanowczością Kordian. – Wszyscy zdają sobie sprawę, że jak tylko Lew odejdzie, Salus pójdzie do Dentonsa. Chciałem temu zapobiec, zachować ciągłość reprezentacji.

      – Oczywiście.

      – W każdym razie przepadło – zakończył Oryński, znów kładąc nogi na blacie. – Buchelt wytoczy pozew cywilny, który potem zawieszą na czas postępowania karnego, a ostatecznie uznają, że wyrok w sądzie karnym rzutuje bezpośrednio na sprawę i wszystko zakończy się z hukiem. Ten Rom pójdzie siedzieć, a Salus nie wypłaci ani grosza.

      Kormak milczał, wpatrując się w sufit.

      – Coś nie tak? – zapytał Kordian.

      – Nie. Myślę po prostu o tym, co zastali na miejscu.

      – A co zastali?

      – Nie wiem. Żaden z moich… znajomych z policji nie chce się na ten temat wypowiadać. Ale podobno była niezła masakra. Cygan zgwałcił obie, zmasakrował ciała, a potem widziano go w centrum handlowym. Robił zakupy, jak gdyby nigdy nic.

      Oryński skinął głową. Zdążył już przyzwyczaić się do świadomości, że na świecie jest więcej zwyrodnialców, niż sądził przed rozpoczęciem pracy w Żelaznym & McVayu. Dopóki pozostawali niemal anonimowymi osobami, wszystko było w porządku. Problemy zaczynały się, gdy należało reprezentować takiego człowieka.

      W tym przypadku Kordian na szczęście stał po właściwej stronie barykady. Szczerze współczuł temu, kto znajdzie się po drugiej.

      5

      ul. Saska, Saska Kępa

      Chyłka nie odzywała się, czekając, aż klient odpowie na pytanie. Wiedziała, że niełatwo będzie z niego wydusić informacje na temat polisy, ale jego milczenie trwało stanowczo za długo.

      – No – ponagliła go. – Jeśli mi pan nie powie, jak to się stało, że Rumuni tak wysoko cenili swoje życie, że ubezpieczyli je na…

      – Słucham?

      Joanna wzruszyła ramionami.

      – Nieczęsto się zdarza, że Cyganie mają jakiekolwiek ubezpieczenie – wyjaśniła. – Co dopiero mówić o polisie na życie. To wyjątkowo podejrzane i śmierdzące, biorąc pod uwagę okoliczności, panie Tukan.

      – Nazywam się Bukano.

      – Jeden pies.

      – I nie jestem Rumunem – dodał, jakby nie słyszał, co powiedziała.

      – Nie? Zawsze sądziłam, że stamtąd się wywodzicie.

      Pokręcił głową, nie patrząc na nią. Zaczerpnął tchu i dopiero teraz uświadomił sobie, że stygnie mu strogonow. Odkroił niewielki kawałek mięsa i włożył go do ust. Przeżuwał bezwiednie, zawieszając spojrzenie gdzieś w oddali.

      Joanna uznała, że nie będzie go ponaglać. Jeśli to on zabił swoich bliskich, byłoby to z jej strony nieroztropne. Jeśli tego nie zrobił, miał pełne prawo być roztrzęsiony. Tak czy inaczej, poczekała cierpliwie, aż przeżuł kawałek. Potem