był wstawiony. Ona na jego miejscu nie odkładałaby butelki.
– Mniejsza z tym – odezwała się. – Ja reprezentuję pana w sprawie, która będzie się toczyć przed sądem cywilnym.
Sprawiał wrażenie zmieszanego, ale nie tracił kontroli nad myślami. Był skupiony. Może sytuacja to na nim wymusiła. Może by nie zwariować, musiał całą uwagę koncentrować na jej słowach, nie dopuszczając do siebie świadomości tego, co w istocie się zdarzyło.
– Rozumie pan? – spytała.
– Tak, tak, oczywiście… nie rozumiem tylko jednej rzeczy.
– Jakiej?
– Dlaczego jest pani pewna, że ktokolwiek złoży przeciwko mnie pozew?
Chyłka uśmiechnęła się pod nosem.
– Ponieważ doskonale znam prawników reprezentujących Salusa – odparła, a potem wbiła widelec w kawałek mięsa. – Ale najbardziej interesuje mnie to, jakim cudem cygańska rodzina miała w tej firmie wykupioną polisę na życie.
Bukano przełknął ślinę.
4
Skylight, ul. Złota
Kordian zapukał do biura patrona, a potem odczekał chwilę. Lew Buchelt nigdy nie wpuszczał nikogo ot tak. Musiał podejść do drzwi, uchylić je i dopiero potem zapraszał gościa do środka.
– Wejść – rozległo się mrukliwe polecenie.
Cóż, zawsze musi być ten pierwszy raz, uznał Oryński. Wszedł do gabinetu, a potem skinął starszemu mężczyźnie za biurkiem. Na dwudziestym pierwszym piętrze biurowca Skylight był nazywany ponurakiem, ale stanowiło to pewne niedomówienie. Wiekowy prawnik był raczej borsukiem.
Jego niezmiennie posępna mina przywodziła na myśl nie melancholię, a głębokie zgorzknienie. Właściwie Kordiana trochę to dziwiło. Buchelt miał wszystko, co człowiek w jego wieku mógł chcieć – małą fortunę w OFE, dobry pakiet socjalny, porządne mieszkanie i niemalejący strumień gotówki. W dodatku nikt w pracy mu nie podskakiwał, bo każdy zdawał sobie sprawę, że część przynoszących zyski klientów odejdzie od Żelaznego & McVaya z dniem, gdy Lew przejdzie na emeryturę.
– Ach, to ty, kawalerze.
Określenie to było tylko kroplą w morzu rzeczy, które irytowały Oryńskiego. Mimo to uśmiechnął się i zajął miejsce przed biurkiem.
– Co cię sprowadza? – zapytał Buchelt.
– Wczorajsze wydarzenia.
Pozbawiona wyrazu twarz patrona stężała jeszcze bardziej. Po chwili zmrużył oczy, a zmarszczki wokół nich stały się wyraźniejsze. Przywodził na myśl pomarszczonego Clinta Eastwooda, z tym że dobre dziesięć kilogramów tęższego.
– A konkretnie? – mruknął Lew.
– Salus i polisa tych ofiar z Ursusa.
Jeśli Buchelt był pod wrażeniem, nie dał tego po sobie poznać.
– Tak? – zapytał pod nosem.
– Tak. Przypuszczam, że nie leży w interesie naszego klienta, by wypłacać tę należność.
– Hipotetyczną należność.
– Oczywiście, hipotetyczną – poprawił się Kordian. – I z tego, co słyszałem, wcale niemałą.
Lew przez chwilę milczał. Spuścił wzrok na papiery rozłożone na biurku i pokiwał głową. Był chyba jedynym prawnikiem w kancelarii, który nie korzystał z komputera. Nie miał też sekretarki, więc cała papierkowa robota spadała na Ankę z Recepcji. I z tego powodu dziewczyna bynajmniej nie należała do zwolenników starego adwokata. Być może nikt nie należał.
Kiedy Oryński został do niego przydzielony, odczuł to jako prztyczek… nie, właściwie nie jako prztyczek, a napiętnowanie. O ile się orientował, Lew nigdy nie miał żadnego aplikanta. Być może dysponował szeroką wiedzą z zakresu spraw gospodarczych, ale najwyraźniej nie był skłonny się nią dzielić.
– Tak… – podjął w końcu. – Kwota rzeczywiście jest duża.
Mrukliwa odpowiedź stanowiła chyba rekord liczby słów, które Kordian usłyszał od patrona podczas jednej rozmowy. Najwyraźniej udało mu się przykuć jego uwagę.
– Mogę spytać o konkretną sumę? – zapytał Oryński.
Buchelt mruknął coś niezrozumiałego.
– Dwieście tysięcy? – podsunął aplikant.
– Więcej.
– Pięćset?
Lew niemal niezauważalnie pokręcił głową.
– Siedemset?
– Milion, kawalerze.
– Milion złotych? – wypalił Kordian. – Przecież to… to cygańska rodzina.
– Nie mnie oceniać, kto, co i w jakim zakresie ubezpiecza.
Oczywiście. Jego zadaniem było, by wbrew pierwotnym postanowieniom umowy Salus mógł uchylić się od wypłaty pełnej kwoty. W tym przypadku z pewnością liczyli na to, że uda im się urwać dobre pół miliona, może więcej, w zależności od tego, jakie w istocie były składki.
– To kupa pieniędzy.
– Słusznie – zauważył Lew i spojrzał pytająco na podopiecznego. – Ale powiedz, z czym do mnie przychodzisz?
Oryński nabrał tchu i poczuł lekkie zdenerwowanie. Miał okazję naprawdę się wykazać. Jeśli w firmie był ktoś, kto nie wiedział, że wszelkie najprzydatniejsze informacje pochodzą od Kormaka, to taką osobą był właśnie Borsuk. Będzie przekonany, że Kordian sam dotarł do wieści, które miał zamiar mu przekazać.
Byłoby to trochę nie fair, gdyby nie to, że chudzielca właściwie nie obchodziło zdanie innych. Poza tym nie mógł nic ugrać – i tak zarabiał więcej niż wielu innych pracowników, którzy ukończyli nie tylko studia prawnicze, ale i aplikację. Oryński postawi mu piwo i będą kwita.
– Na miejscu zdarzenia nie znaleziono żadnych śladów świadczących o udziale osób trzecich – zaczął, starając się zachować spokój.
Lew popatrzył na niego z minimalnym zaciekawieniem.
– Mam na myśli to, że obie ofiary zostały zgwałcone, a mimo to na zwłokach odnaleziono jedynie ślady DNA Roberta Horwata. Podobnie jak na terenie przy torowisku. Wszystko wskazuje na to, że…
Buchelt podniósł się z krzesła. Kordian pierwszy raz widział, by patron wykonał tak energiczny ruch.
– To pewne informacje? – zapytał stary.
– Tak.
– Jak pewne?
– Na tyle, że zdecydowałem się z nimi do pana przyjść – zapewnił go Oryński.
Lew zastanawiał się tylko przez moment. Zaraz potem sięgnął po telefon i polecił Ance z Recepcji, by natychmiast skontaktowała się z przedstawicielami Salusa i umówiła spotkanie w restauracji w Sali Kongresowej.
Kordian z rozrzewnieniem pomyślał o tym, że Chyłka spotkałaby się z najlepszym klientem raczej po drugiej stronie ulicy, w Hard Rock Cafe.
– Dziękuję – zakończył Buchelt i odłożył telefon. Podniósł wzrok na Oryńskiego, wciąż nie siadając. – I tobie również, kawalerze.
– Nie ma problemu.
Stary adwokat w końcu spoczął.
– Masz