nam nie mówi?
Kormak zmrużył oczy, przybierając konspiracyjny wyraz twarzy.
– Mniejsza z tym – oświadczył. – I już ci mówię, o jaki kibel chodzi. Oglądałeś wczoraj te przepychanki z Ursusa?
– Niespecjalnie.
– Hę? Były we wszystkich serwisach informacyjnych.
– Nie widziałem.
– I to w dodatku przez cały wieczór – dodał Kormak.
– Musiały mi umknąć.
– To coś ty robił?
Oryński wzruszył ramionami.
– Mogę wymienić milion ciekawszych rzeczy od…
– Dobra, dobra – przerwał mu chudzielec. – Nie wiesz, o co chodzi, to słuchaj. – Rozparł się na krześle, ani myśląc o tym, że poza pogawędkami junior associate może mieć też inne obowiązki. – Znaleźli wczoraj po południu dwa trupy przy torach. Prawie zupełne zadupie, walące się budynki wokół, jakiś złom, hałdy piachu, takie sprawy.
– Jak w Drodze McCarthy’ego.
Kormak skinął głową z uznaniem.
– Przy torowisku kobieta i dziewczyna – ciągnął szczypior. – Obie tak zmasakrowane, że rozpoznali je tylko dzięki dowodom osobistym. Twarze zmiażdżone, wokół pełno krwi, mózgowia… co tam sobie tylko wyobrazisz.
– Moja wyobraźnia raczej nie zapędza się w takie…
– A do tego ślady gwałtu – wpadł mu w słowo rozgorączkowany Kormak. – Wyjątkowo zwyrodniałego, jeśli wierzyć moim źródłom.
– Co to za źródła?
Chudzielec wydął usta.
– Tajemnica adwokacka – oznajmił.
– Nie jesteś adwokatem.
– I dzięki Bogu, bo zarabiałbym dwa razy mniej – zauważył Kormak i zaczerpnął powietrza. – Na domiar złego ktoś wpuścił męża na miejsce zdarzenia. Kamery złapały, jak szarpie się z policjantami. I wiesz co?
– Nie.
– To Cygan.
– Aha.
Oryński potrzebował chwili, by ustalić, dlaczego ta informacja ma jakiekolwiek znaczenie. Najwyraźniej za długo pracował bez Chyłki, która co pewien czas przypominała mu takim czy innym komentarzem, że tolerancja jest mocno przereklamowana.
– I po co mi o tym mówisz? – zapytał Kordian. – Będziemy go bronić?
– No co ty, zwariowałeś?
Oryński uśmiechnął się pod nosem.
– Więc o co chodzi?
– Gnój polega na tym, że ofiary miały jebitną polisę na życie.
– To znaczy?
– Najwyższy pakiet.
Oryński przeniósł wzrok na monitor, a potem wszedł na witrynę TVN24. Wieści związane z upiornym morderstwem zajmowały centralne miejsce. Nagłówek otoczony był czerwonym prostokątem, jakby potrzeba było dodatkowych powodów, by przeciętny internauta zainteresował się sprawą.
Kordian przejrzał pobieżnie treść i zobaczył zdjęcia z miejsca zdarzenia. Kormak podniósł się i okrążył biurko. Stanął obok prawnika i skrzyżował ręce na piersi.
– Cygan nie wygląda na takiego, co by kupował wielką polisę, nie? – zapytał.
– Ano nie.
– Tym bardziej zastanawiająca rzecz.
– Może i tak – przyznał Oryński, obracając się do przyjaciela. – Ale mam trochę spraw na głowie i…
– Mówię ci o tym w konfidencji – uciął chudzielec. – I nie robię tego bez powodu.
– Mhm.
– Żona i córka tego gościa były ubezpieczone w Salusie.
Szczypior patrzył znacząco na Kordiana, ale ten tylko wzruszył ramionami.
– Salus – burknął Kormak. – Ta wielka firma ubezpieczeniowa, która…
– Wiem, czym jest Salus, Kormaczysko.
– Więc powinieneś też wiedzieć, że jest reprezentowana przez Żelaznego & McVaya.
– Co takiego?
– Właśnie to, co powiedziałem.
Kordian odgiął się na krześle.
– To rzeczywiście może być gnój.
Chudy chłopak uśmiechnął się i pokiwał głową. Jego wyraz twarzy kazał sądzić, że misja została wypełniona. Machnął Oryńskiemu na pożegnanie, a potem opuścił biuro, dodając na odchodnym, że wieczorem wpadnie na piwo.
Do Kordiana powoli docierała waga słów przyjaciela.
Kiedy Chyłka przestała być jego patronką, Okręgowa Rada Adwokacka przydzieliła mu innego prawnika z kancelarii. Żelazny osobiście o to zabiegał i twierdził, że ma wprost idealnego kandydata, który „wyprostuje chłopaka po tym, co zrobiła Joanna”.
Tym kandydatem był Lew Buchelt, którego Chyłka określiła niegdyś jako „wyjątkowo ponurą kreaturę”. Po pierwszym spotkaniu z podstarzałym adwokatem Kordian musiał przyznać rację dawnej patronce. Lew patrzył na wszystkich z wyższością, wydawał z siebie jedynie pomruki, a w dodatku nosił garnitury, które kupował chyba w muzeum PRL-u. Okulary w dużych drucianych oprawach dopełniały obrazu człowieka, który raczej nie stanowił wizytówki kancelarii.
Buchelt rzadko spotykał się z klientami, ale nie miał sobie równych, gdy chodziło o wiedzę z zakresu prawa gospodarczego i gałęzi pokrewnych. Kilkanaście lat temu sprawił, że kilka dużych podmiotów zaczęło korzystać z usług Żelaznego & McVaya – i od tamtej pory Lew prowadził ich sprawy. Jednym z nich była firma ubezpieczeniowa Salus.
Kordian zabębnił palcami o blat biurka i spojrzał na drzwi. Gdyby Chyłka nadal pracowała w firmie i to ona miała Salusa, już wpadłaby do jego gabinetu jak wichura. Wizyta byłaby krótka – Joanna rzuciłaby kilka krótkich, żołnierskich komend, a potem…
Oryński potrząsnął głową. Nie miał zamiaru o niej myśleć. Ostatnim razem spotkali się w jej biurze, rozważając, co należy zrobić w sprawie Szlezyngierów. Potem zupełnie zignorowała jego zdanie i zrobiła to, co robiła najlepiej – wywołała trzęsienie ziemi.
Kordian zastanowił się, po czym zamknął macbooka. Chyłka nigdy nie dawała mu szansy, by się wykazał. Przy flegmatycznym Buchelcie przynajmniej ma czas, żeby przejąć inicjatywę.
Ruszył na korytarz i skierował się do pokoju, który był powszechnie znany jako Jaskinia McCarthyńska. Chudzielca zastał pochylonego nad książką, dokładnie tak jak się tego spodziewał.
– Ponurak u siebie? – zapytał Oryński.
– Sam powinieneś wiedzieć, gdzie jest twój patron.
– Nieczęsto się widujemy.
– Mhm – mruknął Kormak i włożył zakładkę do książki. – Tak czy inaczej, nie przychodzisz do mnie, żeby pytać, gdzie jest Lew.
– Ano nie.
– Więc?
Kordian zbliżył się do biurka i spojrzał z góry na szczypiora.
– Potrzebuję wszystkiego, co masz na temat tego