Remigiusz Mróz

Zerwa


Скачать книгу

chowały się w skłębionych obłokach. O dostrzeżeniu odległej Orlej Perci nie było mowy.

      Wiktor oderwał wzrok od ponurego widoku i spojrzał na Wadryś-Hansen.

      – To jeszcze nic nie znaczy – powiedziała.

      – Znaczy bardzo wiele.

      – Co konkretnie? – odparła z powątpiewaniem. – Czytałeś o czymś, co ma związek z monetą. Byłeś w okolicy. To jedyne dwa fakty, które znamy.

      – Mówią dość dużo.

      – Nie. Wyrwane z kontekstu nie mówią nic.

      Forst wyciągnął kolejną gumę, ale wypadła mu z ręki, jakby dłonie miał tak zgrabiałe, że stracił w nich czucie.

      – Może się okazać, że to ja zabiłem tego człowieka.

      – Nie żartuj sobie.

      Przez moment Wiktor przeżuwał następny listek big redów w milczeniu. Nie wiedział, co powiedzieć – i czy właściwie powinien mówić cokolwiek. Wnioski nasuwały się same.

      – Już ci mówiłam, że mogłeś też ścigać tego człowieka.

      – Z tabletem w ręku? Nad Morskim Okiem?

      – Może go tropiłeś.

      Pokręcił głową i nerwowo potarł się w zgięciu łokcia. Dominika spojrzała w to miejsce wymownie, jakby chciała zasugerować, by podciągnął rękaw i pokazał, czy nie ma świeżych śladów po wkłuciach. Nie zająknęła się jednak na ten temat słowem.

      – Może trafiłeś na jakąś poszlakę związaną z czterdziestym siódmym – dodała. – Niczego sobie nie przypominasz?

      – O akcji „Wisła”?

      – Co? Nie, miałam na myśli…

      – O wydarzeniach z ostatnich tygodni siłą rzeczy nie pogadamy – uciął Wiktor. – Ale o tym, co działo się tuż po wojnie, jak najbardziej możemy.

      Wadryś-Hansen popatrzyła na techników, którzy pakowali monetę i wszystkie inne dowody do torebek.

      – Data na rewersie ma związek z akcją „Wisła”? – zapytała.

      – Tak myślę. W kwietniu tamtego roku podjęto uchwałę o rozpoczęciu działań. Całkiem możliwe, że właśnie dwudziestego czwartego.

      Dominika się nie odzywała.

      – Potem wysiedlono niemal sto pięćdziesiąt tysięcy Ukraińców, najwięcej z Rzeszowszczyzny. I starczy powiedzieć, że…

      – Nie mieli z nami łatwo.

      – Po tym, jak wyrżnęli setki tysięcy Polaków na Kresach Wschodnich? Nie, przypuszczam, że nie. I nie powinni mieć.

      – O tak, bo zemsta to doprawdy…

      – Nie chodziło o zemstę, tylko o sprawiedliwość.

      – To, jak potraktowaliśmy tych ludzi, nie miało nic wspólnego ze sprawiedliwością, Forst.

      Wiktor nabrał tchu.

      – Ludzi? – spytał. – To określenie mocno na wyrost.

      Wadryś-Hansen odwróciła się i patrzyła na niego odpowiednio długo, by Wiktor w końcu również na nią spojrzał. W jej oczach widział wyraźnie, że nie chce kontynuować tej dyskusji, ale on nie miał zamiaru odpuszczać.

      – To, co zrobiliśmy Ukraińcom, nie było nawet namiastką tego, co oni zrobili nam.

      – A więc zbrodnia za zbrodnię jest w porządku?

      – Nic na tym świecie nie jest w porządku – odparł Forst, przesuwając gumę za zęby. – Poza tym to oni dopuścili się zbrodni. My w najgorszym razie występku.

      Dominika machnęła ręką.

      – Mniejsza z twoimi ocenami.

      – To ocena historii.

      – Skupmy się na awersie. Co oznacza ten skrót? COP?

      – Centralny Okręg Przemysłowy.

      Wadryś-Hansen się skrzywiła.

      – Może też chodzić o Centrum Operacji Powietrznych – dodał Wiktor.

      – Forst…

      – To bardzo istotna jednostka dowodzenia taktycznego.

      – O którą z pewnością nie chodziło zabójcy.

      – Nie, pewnie nie – przyznał. – Ale oprócz tego nie wiem, co mógłby oznaczać ten skrót.

      Prokurator potarła dłonie, a potem schowała je do kieszeni kurtki i ściągnęła lekko ramiona. Wiatr wprawdzie nieco zelżał, ale wilgoć zdawała się wżerać w ciało jak choroba.

      – A krzyż? – spytała Wadryś-Hansen. – To jakieś nawiązanie do Krywania?

      – Nie. Tamten ma dwie belki, a ten odnosi się raczej do symboli na tablicach upamiętniających powojenne przesiedlenia i ofiary akcji „Wisła”.

      – Są takie?

      – Symbole?

      – Nie, tablice – odparła Dominika. – Sądziłam, że po tym, jak wyrzuciliśmy z domów ponad sto tysięcy ludzi, zabiliśmy Bóg wie ilu i dopuściliśmy się właściwie czystki etnicznej, zamietliśmy wszystko pod dywan.

      – Znajdzie się tego trochę – powiedział Wiktor, ignorując uwagę. – Tak czy inaczej, nawiązanie jest jasne. Końcówki ramion mają trójliście, które najczęściej znajdują się na greckokatolickich krzyżach.

      Patrzyli na siebie w milczeniu, słysząc cichy szum kropli bębniących o kaptury ich kurtek. Opady znów zdawały się nasilać.

      – Nie niepokoi cię to? – odezwał się Forst. – Że co nieco wiem na ten temat?

      – Nie.

      – I nie przeszło ci przez myśl, że tę wiedzę mogłem wykorzystać tutaj, na miejscu przestępstwa?

      Pokręciła głową z nonszalancją, jakby pytał o to, czy sprawdziła rano prognozę pogody.

      – Miejmy nadzieję, że twój instynkt śledczy cię nie zwodzi – dodał pod nosem, a potem w końcu się odwrócił.

      Przez chwilę przyglądał się pakującym sprzęt technikom. Za kilka godzin będą mieli pierwsze odpowiedzi. Za kilkanaście z pewnością dostarczą bardziej szczegółowych informacji na temat ofiary, sposobu śmierci i czasu zgonu. Być może za parę dni uda im się rozstrzygnąć, czy mają do czynienia z naśladowcą.

      Ale co stanie się do tego czasu? Jeśli modus operandi się powtórzy, sprawca nie poprzestanie na tym jednym mężczyźnie.

      Forst na dłużej zawiesił wzrok na Słowakach. Wszyscy nadal trzymali się swojej strony, jakby przeciągnięcie ciała przez Dominikę nagle zniosło układ z Schengen. Raz po raz któryś z nich zerkał na Wiktora. Kilku wymieniło się między sobą cichymi uwagami.

      – Dziwnie się zachowują – odezwał się Forst.

      – Może – przyznała Wadryś-Hansen. – A jeśli nawet, to stosownie do sytuacji.

      – Nie to mam na myśli. Dlaczego stoją po swojej stronie?

      Dominika odpowiedziała delikatnym wzruszeniem ramion.

      – Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby tu przeszli – dodał. – Właściwie nawet powinni to zrobić, choćby po to, żeby ci wygarnąć.

      – Przypuszczam, że Osica nie dałby im okazji.

      Trudno było temu zaprzeczyć,