Николас Спаркс

We dwoje


Скачать книгу

      Poważny błąd.

      Oto, co dziś myślę o tamtym wieczorze, przynajmniej jeśli chodzi o moją karierę w agencji.

      Okazało się, że Jessemu Petersowi nie spodobało się, że Vivian go unika, i tydzień później z jego gabinetu zaczęło płynąć w moją stronę arktyczne powietrze. Na początku nie było aż tak bardzo wyczuwalne. Kiedy w poniedziałek po imprezie spotkałem go na korytarzu, powitał mnie skinieniem głowy, a kilka dni później na zebraniu zadawał pytania wszystkim oprócz mnie. Podobnych zachowań było więcej, ale ponieważ pracowałem nad kolejnym dużym projektem – kampanią dla banku, której motywem przewodnim miała być uczciwość i która miała tchnąć świeżością – nie zwracałem na nie uwagi. Potem nadeszły święta, a ponieważ początek nowego roku to w naszym biurze gorący okres, dopiero pod koniec stycznia dotarło do mnie, że Jesse Peters praktycznie nie rozmawia ze mną od sześciu tygodni. Zacząłem częściej zaglądać do jego biura, ale asystentka informowała mnie, że szef rozmawia przez telefon albo jest zajęty. Dopiero w połowie lutego pojąłem, dlaczego jest wobec mnie taki opryskliwy, kiedy w końcu znalazł czas, żeby się ze mną spotkać. Poprosił o spotkanie najpierw przez swoją, a potem także przez moją sekretarkę, a to oznaczało, że nie mam wyjścia. Firma straciła kontrakt z ważnym klientem, dealerem samochodowym z ośmioma oddziałami w Charlotte, i była to moja wina. Po tym, jak wyjaśniłem, dlaczego moim zdaniem klient postanowił skorzystać z usług innej agencji, Peters przez chwilę świdrował mnie wzrokiem. Co gorsza, nie wspomniał o Vivian ani o nią nie zapytał. Wychodząc z gabinetu, czułem się mniej więcej tak jak ludzie, od których jeszcze do niedawna czułem się lepszy; jak ci stojący na skraju załamania nerwowego. Miałem nieodparte przeczucie, że moje dni w Peters Group są policzone. Najgorsze było to, że klient – mężczyzna przed siedemdziesiątką – postanowił się wycofać nie przez to, co zrobiłem ani czego nie zrobiłem. Widziałem bannery i spoty agencji, która przejęła zlecenie, i wciąż jestem zdania, że nasze pomysły były bardziej kreatywne i efektywne. Ale klienci bywają kapryśni. Reklama to branża, w której o porażce decydują takie czynniki jak załamanie gospodarki, zmiana zarządu, zwykła chęć ograniczenia wydatków albo widzimisię klientów. W tym przypadku klient był w trakcie rozwodu i potrzebował pieniędzy, żeby zapłacić byłej żonie. Ograniczając kampanię reklamową, przez kolejne pół roku mógł oszczędzić sześciocyfrową sumę, a musiał liczyć się z każdym groszem, bo jego żona wynajęła najlepszego prawnika. Zmuszony do pokrycia rosnących opłat sądowych i zapłacenia żonie, facet szczypał się z pieniędzmi, i Peters o tym wiedział.

      Miesiąc później, kiedy straciliśmy kolejnego klienta – sieć klinik – niezadowolenie Petersa z mojej osoby stało się jeszcze bardziej widoczne. Nie był to ważny klient – nie nazwałbym go nawet średnim – a fakt, że od początku roku podpisałem trzy umowy, nie zrobił na szefie żadnego wrażenia. Zamiast tego kolejny raz wezwał mnie do siebie i zarzucił mi, że „tracę polot”, a „klienci przestali ufać moim ocenom”. Na koniec wezwał do biura Todda Henleya i oświadczył, że od teraz będziemy „pracować razem”. Henley dobrze się zapowiadał – pracował w agencji od pięciu lat – był kreatywny i jak nikt znał się na polityce firmy. Wiedziałem, że ubiega się o moje stanowisko – nie on jeden zresztą, ale tylko on robił wszystko, żeby przypodobać się Petersowi. Kiedy nagle zaczął częściej bywać w gabinecie szefa – jak nic przypisując sobie wszelkie zasługi za kampanię, nad którą obaj pracowaliśmy – skąd wychodził wyraźnie zadowolony, wiedziałem, że powinienem zacząć robić plany.

      Moje doświadczenie, pozycja i zarobki nie pozostawiały mi zbyt wielu opcji. Ponieważ Peters zdominował przemysł reklamowy w okolicach Charlotte, musiałem zarzucić sieci gdzieś dalej. W Atlancie Peters wciąż jeszcze był numerem dwa, ale systematycznie rósł w siłę, połykając mniejsze agencje i zyskując nowych klientów. Lider na rynku był w okresie przejściowym i na jakiś czas wstrzymał zatrudnienia. Skontaktowałem się więc z firmami w Waszyngtonie, Richmond i Baltimore, licząc, że bliskość rodziców Vivian ułatwi podjęcie decyzji o ewentualnej przeprowadzce. Jednak i tym razem skończyło się na rozmowach kwalifikacyjnych.

      Oczywiście były też inne możliwości, wszystko zależało od tego, jak daleko od Charlotte byłem w stanie się przeprowadzić. Kontaktowałem się z siedmioma, ośmioma agencjami na Południowym Wschodzie i Środkowym Zachodzie i każda rozmowa utwierdzała mnie w przekonaniu, że nie chcę stąd wyjeżdżać. Tu mieszkali moi najbliżsi – rodzice, Marge i Liz; Charlotte było moim domem. I wtedy pomysł, żeby otworzyć własny interes – swoją własną agencję reklamową – zaczął rodzić się w mojej głowie jak mityczny feniks z popiołów. Który – tak się złożyło – był również świetnym pomysłem na nazwę…

      Agencja Feniks. Miejsce, gdzie twoja firma wzniesie się na wyżyny sukcesu.

      Oczami wyobraźni widziałem ten slogan na wizytówkach, wyobrażałem sobie rozmowy z klientami, a przy okazji wizyty u rodziców wspomniałem o swoich planach ojcu, który bez owijania w bawełnę odparł, że jego zdaniem nie jest to dobry pomysł. Vivian też nie wyglądała na zachwyconą. Wiedziała, że rozglądam się za pracą, a gdy napomknąłem o swoich planach, zasugerowała, żebym poszukał w Nowym Jorku i Chicago, dwóch miejscach, które z góry skazałem na niepowodzenie. Wciąż jednak nie mogłem przestać myśleć o własnej agencji i widziałem coraz więcej korzyści płynących z takiego rozwiązania.

      Jako firma jednoosobowa nie musiałem się martwić kosztami ogólnymi.

      Byłem po imieniu z dyrektorami naczelnymi i kierownikami w Charlotte.

      Znałem się na tym, co robię.

      Chciałem stworzyć niewielką firmę, współpracującą z kilkoma klientami.

      Mogłem oferować im niższe ceny i zarobić więcej.

      Siedząc w biurze, zacząłem analizować liczby i przeprowadzać ankiety. Dzwoniłem do klientów, pytając, czy są zadowoleni z usług i cen w Peters Group, a ich odpowiedzi utwierdzały mnie w przekonaniu, że nie może mi się nie udać. Tymczasem Henley wieszał na mnie psy za każdym razem, gdy wchodził do biura Petersa, co prowadziło do tego, że Peters cały czas patrzył na mnie bykiem.

      Wiedziałem już wtedy, że mnie zwolni, a to znaczyło, że nie mam wyboru i muszę otworzyć własny biznes.

      Pozostało mi jeszcze poinformować o tym Vivian.

      *

      Cóż mogło być lepszego niż świętowanie mojego przyszłego sukcesu na piątkowej randce?

      Owszem, mogłem wybrać inny wieczór, ale pragnąłem podzielić się z Vivian swoją radością. Potrzebowałem jej wsparcia. Chciałem opowiedzieć jej o swoich planach, wyobrażałem sobie, że sięgnie ponad stołem, weźmie mnie za rękę i powie: „Nie wiesz nawet, jak długo na to czekałam. Nie mam wątpliwości, że osiągniesz sukces. Zawsze w ciebie wierzyłam”.

      Mniej więcej rok później, gdy opowiedziałem Marge o swoich oczekiwaniach tamtego wieczoru, zaśmiała mi się w twarz. „Powiem wprost”, rzuciła. „Pozbawiłeś ją poczucia bezpieczeństwa, poinformowałeś, że zamierzasz wywrócić wasze życie do góry nogami… i naprawdę wierzyłeś, że pogłaszcze cię po głowie? Na litość boską, mieliście dziecko. I kredyt hipoteczny. I rachunki do zapłacenia. Czyś ty oszalał?”

      „Ale…”

      „Nie ma żadnych ale”, odparła. „Wiesz, że Vivian i ja nie zawsze się zgadzamy, ale tym razem miała rację”.

      Może rzeczywiście tak było, lecz mleko się rozlało. Tamtego wieczoru, po tym, jak położyliśmy London do łóżka, usmażyłem steki – jedyne, co potrafię zrobić w kuchni – podczas gdy Vivian przygotowała sałatkę, ugotowała na parze brokuły i uprażyła zielony groszek z migdałami. Należy dodać, że nie jadła