sąsiadującym z instytutem, zaraz przy wyjściu z pasażu. Nie pamiętam nazwy. Teraz mieści się tam jakiś klub. Chyba „Kildare”.
W lokalu było pusto. Gdy weszliśmy, był tam tylko jeden gość. Facet zresztą szybko zapłacił i wyszedł. Wanin wybrał stolik w końcu sali, dyskretny. Usiadł tak, by widzieć cały lokal i wejście. Mnie wskazał miejsce po swojej prawej stronie, bokiem do drzwi. – Pusto – zauważyłem. – I dobrze – powiedział Rosjanin, studiując menu. – Lepiej, gdy siedzą w domach po pracy. Niemieckie spotkania przy piwie źle się kończą. Dla nich samych. Zdecydowaliście się na coś? – zakończył pytaniem. Niezbyt wiedziałem, co wybrać, a menu było tylko po niemiecku, więc poprosiłem Wanina, by zamówił i dla mnie. – Zaczniemy od piwa, a potem kurczak wienerwaldzki z frytkami – zdecydował i skinął na kelnera. Zamówił po niemiecku. Za chwilę dostaliśmy litrowe kufle i tradycyjny brot mit schmalz. Wypiliśmy łyk za spotkanie. – Jestem Siergiej. Dajmy pokój z towarzyszami. Będziemy pracować razem w Warszawie. Przenoszą mnie w przyszłym tygodniu. Dyrektor Zdzisław przygotował już oficjalne spotkanie. Ja jednak lubiem nieoficjalno najpierw – powiedział i wypił kolejny łyk. Przedstawiłem się imieniem. Nic nie było przypadkowe. Zrozumiałem, że moje zarządzanie Grupą „D” musiało być uzgodnione z KGB, które przecież zarządzało tą grupą w rzeczywistości. – Wiesz już, że rabotaju w trochę innej dziedzinie niż dyplomacja. V Zarząd Główny. Spotkałeś się już z naszymi kilkakrotnie na Rakowieckiej. – Rzeczywiście, przypomniałem sobie kilka roboczych szkoleń ze specami od sekt z KGB. Były to spotkania czysto informacyjne. – Pamiętam i mile je wspominam – odpowiedziałem i postanowiłem przejąć inicjatywę: – Ja też lubię nieoficjalnie, ale może lepiej byłoby o sprawach służbowych porozmawiać w biurze? Unikniemy wtedy niepotrzebnych skojarzeń i błędnych ocen. Ja, Siergieju, tak jak i pewnie ty, mam swoje przepisy oraz zasady, które muszę wypełniać, czy tego chcę, czy nie. Obaj jesteśmy oficerami, jak sądzę, czego nie ukrywam, bo spodziewam się, że wiesz o mnie dużo, i obaj podlegamy tym samym ograniczeniom – przerwałem, bo kelner wniósł koszyczki z chrupiącymi kawałkami kurczaka w złocistej panierce i duże rumiane frytki w kamiennej miseczce. Do tego podał zestaw sosów: chrzanowy, barbecue oraz ketchup. Prawie, jak na Zachodzie – skomentował Siergiej. – Chodzi tylko o to „prawie”. Jak zawsze – dodał z uśmiechem, a ja kontynuowałem: Oczywiście, że bez was sobie nie poradzimy. Szczególnie teraz, kiedy mój kraj jest powoli opanowywany przez głupotę sterowaną z zewnątrz. Bez pomocy ZSRR trudno będzie nam ich wszystkich zneutralizować. Tym bardziej, że sępów naokoło coraz więcej. Istnieją jednak pewne ograniczenia. Na przykład lojalność wobec mojej instytucji i przełożonych. Podobnie jak u ciebie, Siergieju, ty też musisz być przede wszystkim lojalny. Kocham swój kraj. Uważam, że ocali go tylko socjalizm i partnerstwo, głęboka przyjaźń z ZSRR. Temu służę i będę służył z całego serca, bo to jest jedyny sposób na lepsze życie moje i mojej rodziny – zaczerpnąłem powietrza, a Wanin wykorzystał to: – Jedz, bo ci wystygnie. Ach, wy, Paliaki, Paliaki! – zaśmiał się – gadacie, a dobre jedzenie stygnie i w końcu pozostajecie głodne albo niezadowolone. Od razu szarże, powstania, blizny. Tu trzeba spokojnie. Słuchaj, możemy zjeść, poopowiadać szutki i wrócić do pokojów. W Warszawie spotkamy się ze dwa razy oficjalnie, powymieniamy pisma, prośby i zapytania. Zajęci taką biurokracją obserwować będziemy, jak twoja ojczyzna wpada w totalny chaos i bezhołowie. Ludzie dzielą się, kłócą, czekając, aż ktoś przyjdzie i zamiecie cały ten bałagan. Nie obrażaj się. My, Rosjanie… ludzie radzieccy – poprawił się – dobrze znamy własne obowiązki wobec naszej socjalistycznej familji. – Zabrzmiało groźnie i Rosjanin to spostrzegł. – Nie nerwujsia. Nikt ci w karierze nie zaszkodzi, a może tylko pomóc. – Potrząsnąłem głową. – Nie oto mi chodzi. Po prostu ta rozmowa przypomina mi… – Twoje rozmowy z figurantami – przerwał mi Siergiej, a ja mimowolnie skinąłem głową. Nie mam zamiaru cię werbować. Nie werbuje się przecież oddanych towarzyszy – nie potrafił ukryć ironii. – Będziemy jednak blisko kooperować. Wiele lat ja zajmował się Kościołem katolickim. Kierowałem nawet Wydziałem IV Piątego Zarządu. Od roku kieruję robotami Grupy „D”. Jesteś więc moim podwładnym, w pewnym sensie. Oba działamy dla dobra naszych krajów i mogę cię zapewnić, że nigdy nie zażądam od ciebie czegoś, co zaszkodziłoby twojej socjalistycznej ojczyźnie i naszemu sojuszowi – zaakcentował przymiotnik „socjalistycznej” wyjątkowo mocno. – Zgadzasz się przecież, że tylko nasz socjalistyczny blok jest w stanie zapewnić właściwy rozwój twojemu krajowi. Tylko razem przezwyciężymy chwilowe trudności. – Oczywiście – potwierdziłem. – To nie podlega dyskusji. Siergiej uśmiechnął się szeroko. – Widzisz więc, ile mamy wspólnego. Chcemy wam pomóc, ale wy też musicie być konsekwentni. Nikt nie dąży do konfrontacji, ale ona nastąpi – przypomniały mi się słowa dyrektora – i jest nieunikniona. Tak mówił Marks. O tym pisał Lenin. Będzie o wiele lepiej, gdy rozwiążecie to sami, bo druga Czechosłowacja może być ostatnią. To już są inne czasy. Obawiam się też, że w razie czego wielu twoich kolegów z ministerstwa opowie się po innej stronie. Może nie z twojego departamentu, może większość służby stanie za nami, ale nie wszyscy. Wy nie lubicie obcych u siebie. I to jest główny powód naszej rozmowy. Musimy współpracować nawet wbrew niektórym naszym przełożonym. Orientujesz się, że w waszym KC są tarcia, i w naszym też. Breżniew jest bardzo chory. Walka o schedę bywa bardzo krwawa i jest okazją dla różnych pseudoreformatorów, którym wydaje się, że połączą kapitalizm z socjalizmem i w ten sposób stworzą ustrój idealny, w którym prywaciarze będą się przejmować losem klasy robotniczej i nie interesować większym zyskiem, a raboczije będą pracować na nich, płacić na nich i jeszcze cieszyć się, że zrobiły im dobrze. Tylko ten, kto jest twardszy, zdecydowany, wygra. Wierzysz w Boga? – spytał nieoczekiwanie, a mnie zrobiło się nagle nieswojo. Czyżby rozczarował się mną? – Oczywiście że nie!” – odpowiedziałem zdecydowanie. Nieprawda! – zaprzeczył. – Wierzysz. Tylko nie potrafisz zdefiniować swojego Boga. Każdy wierzy. I ty, i ja. Inaczej nie robilibyśmy tego, co robimy. Nawet jeśli robimy to dla pieniędzy, lepszego żywota, to i tak jakaś wiara nas prowadzi, i dlatego robimy to dobrze. Nie pasuje ci pojęcie boga? Identyfikujesz go z instytucją, którą zwalczasz. Rytuałem, którego twój Bóg nie wymaga. Jednak fascynuje cię absolutne oddanie idei. Lojalność za wszelką cenę. Też nie możesz się pogodzić z heretykami. Ja praczitał to w twojej analizie. Ty pisał o wykorzystaniu odstępców i reformatorów. Wprowadzeniu w środek zamętu, który może rozsadzić ich od wewnątrz. Pomysł dobry. Pamiętaj jednak, że każda idea niesiona jest, reklamowana oraz kompromitowana przez ludzi. Kościół to nie zapadnyj bajzel, gdzie każdy może być prorokiem. Ma kilku. Groźnych. I tych trzeba osłabić. Zneutralizować. Spijesz owczarza, a owieczki się rozbiegną. Wpadną w przepaść. Wilki je zjedzą. Wyczułeś ten problem, pisząc o watykańskiej polityce i Amerykanach, którzy tylko czekają na okazję. Ten numer z Wojtyłą im wyszedł. Nie rozumieją tylko, że jego instytucja ma prawie dwa tysiące lat, a oni trochę ponad 200. My to rozumiemy. U nas, w Rosiji, mamy cerkiew, która gra tak, jak my chcemy. Nie pomogły represje, oświata. Osłabiliśmy hierarchię. Stalin ich przetrzebił nawet. Wiedział, co robić, bo sam o mało co nie został popem. I co? Reszta odpuściła, bo wolała dobrze zjeść, wypić i mieć spokój. Uczą naród posłuszeństwa wobec władzy, i to wystarczy. Tak, papież to trudny orzech do zgryzienia – zamyślił się. – U was jest inaczej – powiedziałem. – Cerkiew jest autokefaliczna. Od wieków służy carom, bez względu na to, czy car jest dobry czy zły. Popi mają rodziny, a więc dużo do stracenia. Wolą być cicho i schodzić z oczu. To prawda: Stalina zapamiętają na długo i zrobią wszystko, by nie narazić się nowemu. U nas kler jest inny. Zawsze był. I ani Bierut, ani Gomułka nie zdecydowali się na radykalne posunięcia. Mogli ich tylko szczypać, by utrzymać w ryzach. Bez wielkiego skutku. Zapomniałeś o tradycji. O naszych wieszczach, rozbiorach, powstaniach, okupacji. Oni tym żyją. Zwalczenie ich to przejęcie tradycji, którą karmią siebie i większość polskiego tłumu. Ludzie u nas lubią jasełka i prezenty. Jasny przekaz. Rozgrzeszenia i śluby z pompą. Nie tak jak w urzędach. Zastaw się, a postaw się. Dla wielu ślub