do tego, że nie poskarżyła się ciotce na jego zachowanie po południu w sypialni. Nie miała też takiego zamiaru. Zważywszy na jej niską pozycję w domu pani Wilson, chlebodawczyni zapewne obwiniłaby ją za postępek ukochanego siostrzeńca.
– O tej porze po polach Devonshire może się włóczyć wielu niebezpiecznych osobników. Panna Thompson może się natknąć na któregoś z nich... – dodał hrabia.
Z punktu widzenia Elizabeth jedynym niebezpiecznym osobnikiem był hrabia. Poza tym lubiła samotne przechadzki z Hectorem i nie podobało się jej, że hrabia próbuje się wtrącać w nie swoje sprawy, a jeszcze bardziej, że uważa ją za jakąś wiotką lilię.
– Osbourne, to jest Devonshire, a nie Londyn – westchnęła pani Wilson, najwyraźniej podzielając jej sceptycyzm.
– Mimo wszystko...
– Jest zupełnie bezpiecznie, sir. Proszę się nie obawiać. – Elizabeth udało się wypowiedzieć te słowa odpowiednio grzecznym tonem i jednocześnie rzucić mu niechętne spojrzenie. Nathaniel kpiąco uniósł brwi.
– Może powinienem pójść z panną Thompson, ciociu? Mogę wypalić cygaro na dworze.
– Ja też mogę wyjść z Betsy – zaoferowała się wyraźnie zaniepokojona Letycja.
– Obawiam się, droga Letycjo, że wówczas obydwie naraziłybyście się na niebezpieczeństwo – zauważył hrabia.
– Czy naprawdę sądzisz, że może być niebezpiecznie? – zapytała pani Wilson, marszcząc brwi.
Lord Thorne wzruszył szerokimi ramionami.
– Wątpię, by przemytnicy opuścili te strony.
Elizabeth spojrzała na niego ze szczerym zdziwieniem.
– Przemytnicy?
Hrabia skinął głową, a w jego ciemnobrązowych oczach odbiło się rozbawienie.
– W Devonshire jest to wciąż bardzo dochodowe, choć również całkowicie nielegalne zajęcie. Ludzie, którzy się tym trudnią, z pewnością woleliby nie spotkać na swej drodze młodej kobiety z psem.
– Nie pomyślałam o tym. – Pani Wilson potrząsnęła głową. – W takim razie może rzeczywiście powinieneś pójść z Betsy, Osbourne.
Elizabeth miała ochotę krzyczeć z frustracji. Rozmawiano o niej tak, jakby sama nie miała w tej sprawie nic do powiedzenia – choć oczywiście jako Betsy Thompson niewiele miała do powiedzenia w jakiejkolwiek sprawie.
– Ale może Betsy uważa, że spacer ze mną byłby niewłaściwy?
Zacisnęła usta, patrząc na przystojną twarz hrabiego.
– Milordzie...
– To równie niedorzeczne jak propozycja, by nie sprzątać w twojej sypialni, Osbourne – prychnęła pani Wilson, określając tym samym pozycję Elizabeth jako zwykłej służącej.
Coraz trudniej jej było zachować spokój w obecności wracającego do zdrowia Nathaniela Thorne’a.
– Kiedy zaczęto nazywać cię Betsy?
Elizabeth potknęła się, zaskoczona pytaniem. Szli skąpaną w blasku księżyca ścieżką wzdłuż urwiska. Nathaniel doskonale wiedział, że dziewczyna jest na niego zła; od chwili, gdy przyniósł jej z sypialni aksamitną pelisę, zachowywała lodowate milczenie. Wyjęła smycz Hectora z ręki lokaja i wymknęła się na zewnątrz, nie obdarzywszy go nawet jednym spojrzeniem.
Poszedł za nią niespiesznie, zapalając po drodze cygaro, krok miał jednak znacznie dłuższy niż ona, toteż dogonił ją bez trudu. Wciąż milczała i odwracała od niego twarz. Nathaniel uświadomił sobie, że jeśli jej czymś nie sprowokuje, dziewczyna będzie udawać, że nie zauważa jego obecności.
Prowokacja powiodła się.
– Co pan ma na myśli?
Był pogodny wiosenny wieczór, na tyle ciepły, że Nathaniel nie zabrał żadnego okrycia. Ani jedna chmura nie przesłaniała gwiazd błyszczących na czarnym niebie. Zapewne nie była to idealna pogoda dla przemytników, którzy woleli pochmurne, bezksiężycowe noce. Spacer w świetle księżyca w towarzystwie młodej i ponętnej kobiety oraz małego białego psiaka powinien być przyjemnością, a tymczasem zmienił się w milczącą walkę.
Nathaniel westchnął.
– Zauważyłem, że krzywisz się z niechęcią za każdym razem, gdy moja ciotka lub ktokolwiek inny zwraca się do ciebie w ten sposób.
– Myli się pan, milordzie.
– Raczej nie – stwierdził stanowczo. Jego cierpliwość też miała swoje granice.
Elizabeth zerknęła na niego ostrożnie, myśląc, że chyba go nie doceniła. Był bystrzejszy, niż się wydawał; widocznie pod fasadą kochającego siostrzeńca oraz lekkomyślnego flirciarza kryło się coś więcej.
– Tak długie milczenie oznacza, że usiłujesz wymyślić jakieś wiarygodne wyjaśnienie – dodał Nathaniel cicho.
Elizabeth westchnęła.
– Sądzę, milordzie, że powinien pan zapytać o to panią Wilson – odrzekła.
– Z oczywistych względów nie zrobię tego.
Rzecz jasna, zainteresowanie hrabiego Osbourne młodą damą, która opiekowała się psem ciotki, byłoby bardzo niestosowne.
– Zapewniam pana, milordzie, że nie ma w tym żadnej tajemnicy. Pani Wilson uznała, że moje pełne imię, Elizabeth, nie jest odpowiednie dla służącej – wyjaśniła z lekkością.
A więc naprawdę miała tak na imię, pomyślał. Owszem, brzmiało elegancko i pasowało do niej znacznie bardziej niż Betsy.
– W takim razie od tej chwili będę cię nazywał Elizabeth.
– Wolałabym, milordzie, żeby pan tego nie robił. Pańskiej ciotce z pewnością by się to nie spodobało.
– Chyba nie wspominałem o tym, że zamierzam pytać ciotkę o pozwolenie – powiedział Nathaniel oschle.
Elizabeth zmarszczyła brwi.
– Nie pytał pan również o moje pozwolenie, milordzie. Gdyby pan to zrobił, z pewnością by pan go nie otrzymał.
– Nawet gdy jesteśmy sami, tak jak teraz?
– Nie, milordzie.
Nathaniel wzruszył ramionami.
– Do Letycji zwracam się po imieniu.
– Bo jesteście spokrewnieni, a ja jestem tylko...
– Młodą damą, którą dzisiaj pocałowałem – dokończył Nathaniel i w świetle księżyca ujrzał błysk niebieskich oczu. Elizabeth zatrzymała się.
– Którą próbował pan pocałować, lordzie Thorne, ale szczęśliwie udało mi się tego uniknąć – dodała ze szczerą satysfakcją.
Męska duma Nathaniela została mocno nadszarpnięta. Ta dziewczyna posuwa się za daleko, pomyślał. Ona również zdała sobie z tego sprawę i spojrzała na niego skruszona.
– Nie powinien pan wykorzystywać w ten sposób młodych kobiet, które pracują w domu pańskiej ciotki, milordzie.
– W domu mojej ciotki jest tylko jedna młoda dama, którą miałbym ochotę wykorzystać, moja droga Elizabeth – mruknął Nathaniel i wyrzucił resztkę cygara.
– Nie jestem pańską drogą Elizabeth, milordzie! – zaprotestowała z oburzeniem.
– Jeszcze nie.
– Ani