To już w jakichś byłeś? – spytał z miną niewiniątka Eb.
Cy Parks zmrużył oczy, po czym wybuchnął śmiechem.
– Chryste! Ty i ta twoja banda sadystów! Nigdy nie zapomnę, jak przed każdą akcją ktoś mi podkradał sprzęt, a ktoś inny pytał zatroskanym tonem, czy zostawiłem dyspozycje na wypadek śmierci. – Pokręcił z rozbawieniem głową. – Wiesz, długo trzymałem się z dala od ludzi.
– Słyszałem – mruknął Eb. – Podobno dopiero grupa wyrostków wywabiła cię z nory, w której się zaszyłeś?
Cy skinął głową. Faktycznie tak było. Belinda Jessup, obrońca publiczny, na kilku hektarach ziemi graniczącej z jego posiadłością urządziła letni obóz dla młodocianych przestępców, którym sąd wymierzył karę w zawieszeniu. Jednemu z chłopców, zafascynowanemu hodowlą bydła, udało się zburzyć mur, jakim Cy się otaczał. Cyrus zaopiekował się chłopcem; wraz ze swoim sąsiadem, Lukiem Craigiem, zaczął go uczyć prowadzenia rancza. Obecnie chłopak pracował u Luke'a; zerwał ze światem przestępczym i marzył o awansie na zarządcę. Cy często myślał o swoim podopiecznym; cieszył się, że pomógł mu wyjść na prostą.
– Nawet jeśli zdołamy wsadzić Lopeza z powrotem za kratki – powiedział – łobuz wyznaczy kogoś, kto będzie dalej kierował całym interesem. Sam wiesz, jak ten biznes jest urządzony: dziesiątki małych komórek, w każdej po dwanaście, piętnaście osób, szefowie kontaktują się z regionalnym zwierzchnikiem, ten zaś zdaje sprawozdanie gościowi stojącemu jeszcze wyżej w hierarchii organizacji. Jedna wpadka nie niszczy struktur kartelu.
– Wiem. W dodatku posługują się pagerami, faksami i komórkami. Są ostrożni, bezwzględni i bezduszni. Działają tak, by nie pozostawiać żadnych śladów. Zabijają bez skrupułów. Trudno zliczyć, ilu agentów federalnych straciło przez nich życie. Uwielbiają straszyć, szantażować. Nie cofają się przed niczym. Jak trzeba, pozbywają się nie tylko swoich wrogów, nie tylko zdrajców, lecz również rodzin wrogów i zdrajców. Nic dziwnego, że ludzie, których zatrudniają, boją się sprzeciwić bossom. Jeden się ośmielił. Jessica zna jego tożsamość. Myślę, że Lopez nie podda się, póki nie pozna nazwiska tego, który sypnął.
– Też tak myślę – zgodził się Cy. – Jaki masz plan?
– Na razie żadnego – przyznał Ebenezer. – Bez dowodów nie możemy nic zrobić. A tym razem Lopez będzie się pilnował, zacierał za sobą wszystkie ślady. Trudno będzie znaleźć jakiś dokument z jego podpisem. – Przez moment milczał. – Z tego, co słyszałem, Lopez ukrywa się; wyjechał, nie przejmując się utratą wpłaconej kaucji. Meksyk na pewno nie zgodzi się na jego ekstradycję. Istnieje jedno wyjście. Trzeba go czymś skusić, sprawić, żeby sam zechciał wrócić do Stanów, i tu go aresztować. Jego nazwisko figuruje na przygotowanej przez DEA, Rządową Agencję do Walki z Narkotykami, liście najbardziej poszukiwanych przestępców świata. – Eb dopił kawę. – Jeżeli uda nam się dostać oficjalną zgodę na zamontowanie podsłuchu telefonicznego w magazynie, wtedy jest szansa na zdobycie dowodów… Znam pracującego w DEA agenta – dodał z zadumą. – On i jego żona są twoimi sąsiadami. Facet zna się na swojej robocie jak mało kto, kilka razy udało mu się wkręcić w środowisko wroga…
– Większość ludzi Lopeza to Latynosi – zauważył Cy Parks.
– Gość śmiało mógłby uchodzić za Latynosa. Przystojniak z niego. Mieszka z żoną na niedużym ranczu, które Lisa odziedziczyła po śmierci ojca…
– A tak, Lisa Monroe. – Cyrus skierował spojrzenie w stronę okna. – Czasem ją widuję. Wczoraj przerzucała bele siana dla konia. To drobna, chuda jak trzcina kobieta. Nie powinna dźwigać takich ciężarów! – oznajmił z oburzeniem.
– No wiesz, jeśli męża akurat nie ma w domu… – zaczął Eb.
– Ale co ty mówisz! Stał parę metrów dalej, flirtując z długonogą blondynką w stroju listonoszki! Był tak pochłonięty rozmową, że nie zwracał na Lisę najmniejszej uwagi!
– To nie nasza sprawa, Cy.
– W porządku, masz rację. – Parks odsunął krzesło i wstał od stołu. – Co ty na to, żebyśmy obejrzeli sobie plac budowy? Moglibyśmy się wybrać konno, udawać, że sprawdzamy, czy ogrodzenie nie wymaga napraw…
Eb wrócił do pikapa po lornetkę. Kiedy parę minut później dotarł do stajni, młody zarządca zdążył już osiodłać dwa konie.
– Panie Scott, jak miło pana widzieć – powiedział Harley, przeczesując ręką krótkie blond włosy.
Wpatrywał się w Eba z podziwem w oczach; niewiele brakowało, by padł przed nim na kolana. Oczywiście wiedział o kursach, jakie Eb prowadzi na swoim ranczu; czytał o nich w specjalistycznych pismach poświęconych tajnym operacjom oraz w biuletynie, który prenumerował.
Ebenezer w skupieniu zmierzył młodzieńca wzrokiem.
– Znam cię, synu? – spytał.
– Nie, proszę pana – odparł pośpiesznie Harley. – Ale czytałem o pańskim ranczu.
– Wyobrażam sobie, co ci redaktorzy wypisują. – Pokręciwszy ze śmiechem głową, Eb wsunął do ust cygaro.
Parks, który od czasu wypadku lewą rękę miał zbyt słabą, aby chwycić nią za łęk i się podciągnąć, obszedł konia i dosiadł go od drugiej strony. Przeszkadzało mu własne kalectwo, zwłaszcza że przed pożarem szczycił się doskonałą kondycją.
– Jedziemy sprawdzić ogrodzenie przy północnej granicy – poinformował Harleya. – Jak tylko Jenkins skończy śniadanie, każ mu zamontować nową bramę.
– Najpierw trzeba ją odebrać ze sklepu – oznajmił zarządca. – Wczoraj nie zdą…
Cy posłał mu spojrzenie, które mogłoby zmrozić wodospad. Nic nie powiedział. Ale nie musiał.
– W porządku, szefie. Już idę; powiem, żeby natychmiast brał się do roboty. – Harley ruszył biegiem do budynku, w którym mieszkali pracownicy rancza.
– Co to za jeden? – spytał Eb, kiedy wyjechali za teren obejścia.
– Mój nowy zarządca – odpowiedział Cyrus. Pochyliwszy się w stronę przyjaciela, dodał teatralnym szeptem: – Najemnik, wyobraź sobie. Tego lata wybrał się w swoją pierwszą misję.
– No proszę! Kto by pomyślał, że na tym naszym zadupiu mieszka prawdziwy bohater?
– Bohater? Jak znam życie, jego misja polegała na tym, że przez dwa tygodnie biwakował w lesie z grupą mieszczuchów i chronił ich przed spotkaniem z niedźwiedziem.
Eb zarechotał pod nosem.
– Pamiętasz, jacy byliśmy w jego wieku? Koniecznie chcieliśmy paradować w bojowym rynsztunku. A potem się dowiedzieliśmy, że prawdziwy najemnik stara się jak najmniej rzucać w oczy.
– Masz rację, nie różniliśmy się od Harleya – przyznał Cy. – Roznosiła nas energia; nie mogliśmy się doczekać pierwszej misji.
– Uśmiechy nie schodziły nam z twarzy – powiedział z zadumą Ebenezer. – Potem całymi latami się nie uśmiechałem, zapomniałem, jak to się robi. Wbrew pozorom, życie najemnika nie jest romantyczną przygodą. I nawet największe zarobki nie wynagradzają stresu, jaki trzeba znosić dzień po dniu.
– Wielu osobom pomogliśmy…
– To prawda. Ale najbardziej dumny byłem z tego, że udało nam się rozwalić kokainowy interes Lopeza w Ameryce Środkowej, a jego umieścić za kratkami. Tyle że