Diana Palmer

Miłość i reszta życia


Скачать книгу

to…torebka – szepnęła, nie próbując już ukrywać strachu i szoku. Tak bardzo drżała na całym ciele, że nie była w stanie normalnie mówić.

      Ebenezer zatrzasnął drzwi, zgarnął sprzed zardzewiałej furgonetki torebkę oraz leżący obok portfel i podał je Sally przez drzwi od strony kierowcy.

      – Niczego ci nie zabrali? – spytał cicho.

      – Zab…zabrali. – Zaczęła łkać. Nienawidziła własnej słabości. – Ten… ten wysoki zabrał mi banknot dzie…dziesięciodolarowy. Wetknął go do… do kieszeni spodni.

      Ebenezer cofnął się na pobocze, wyciągnął bandziorowi z kieszeni skradzione pieniądze i oddawszy je Sally, wsiadł do kabiny.

      – Ale oni… Oni…

      – Ciii, nie denerwuj się. Nic im nie będzie. Oni tylko wyglądają, jakby byli półżywi. – Wydobył z kieszeni telefon komórkowy, uniósł klapkę i wybrał numer. – Bill? Mówi Eb Scott. Zostawiam ci na Simmons Mill Road, tuż za tym wynajętym domem, dwóch zbirów. Trochę im buźki pokiereszowałem. – Zerknął na Sally. – Nie dzisiaj. Powiem jej, żeby wpadła do ciebie jutro. – Przez chwilę milczał. – Spokojna głowa, żyją. Może im połamałem jakieś gnaty, więc na wszelki wypadek przyślij karetkę. Jasna sprawa. Dobra, dzięki, Bill.

      Zakończywszy rozmowę, schował komórkę do kieszeni.

      – Zapnij pasy – polecił. – Odwiozę cię, a potem przyślę kogoś z moich ludzi, żeby zmienił koło i odprowadził ci wóz.

      Ręce tak bardzo się jej trzęsły, że nie potrafiła wcelować klamerką w otwór; Eb musiał to zrobić za nią. Zanim przekręcił kluczyk w stacyjce, obrócił się i przyjrzał uważnie Sally. W jej dużych szarych oczach widział szok, strach, upokorzenie. Po chwili przeniósł wzrok niżej, na rozdartą bluzkę; spod spodu wystawał skrawek bawełnianego stanika. Była tak przerażona tym, co się stało, że nawet nie zdawała sobie sprawy, że siedzi półobnażona.

      Niewiele się zastanawiając, ściągnął koszulę, pomógł Sally włożyć ją na bluzkę, następnie zwinnymi ruchami zapiął guziki. Twarz mu stężała, kiedy zobaczył sińce i zadrapania na jej ciele.

      – Mia…miałam gwizdek – powiedziała ze szlochem. – I nawet pamiętałam wszystkie instrukcje, jakich mi udzieliłeś…

      Pokręcił smutno głową.

      – Kilka lat temu trenowałem grupę rekrutów – oznajmił. – Przeszli szkolenie wojskowe, mieli doświadczenie na polu bitwy, potrafili zarówno atakować wroga, jak i bronić się przed atakiem. A jednak bez trudu potrafiłem ich pokonać. – Przez moment wpatrywał się z powagą w jej oczy. – Czasem każdy ma słabszy dzień lub trafi na mocniejszego przeciwnika. Zwycięstwo zależy od wielu czynników, głównie od sprytu napastnika oraz umiejętności zachowania zimnej krwi. Widywałem instruktorów karate, którzy zwykłym krzykiem potrafili wystraszyć uczniów, dosłownie ich sparaliżować, w dodatku wcale nie nowicjuszy, tylko osoby trenujące od wielu lat.

      – Oni… ci dwaj… nie mieli z tobą szans – szepnęła Sally, wciąż oszołomiona tym, czego była zarówno uczestnikiem, jak i świadkiem.

      Zadrżała. Nagle ciszę, jaka zapadła, przerwał głos Eba:

      – Sally, prosiłem cię, żebyś naprawiła to cholerne koło!

      Z trudem przełknęła ślinę. Czuła się dostatecznie upokorzona przez tamtych dwóch; nie zamierzała pozwolić, żeby Eb też się na niej wyżywał.

      – Nie słucham rozkazów – oznajmiła hardo.

      – A ja ich nie wydaję – rzekł ostro. – Nie każę, lecz proszę i radzę. Skutki ignorowania moich rad poznałaś na własnej skórze. Przynajmniej miałaś dość rozumu, żeby mi się nagrać na sekretarkę. Ale co by było, gdybym nie zdążył odsłuchać wiadomości? Wiesz, co by ci zrobili? Opowiedzieć ci?

      – Przestań! – Ukryła twarz w dłoniach. Jej ciałem znów wstrząsnął dreszcz.

      – Przestań? Postąpiłaś bardzo głupio, Sally. Miałaś ogromne szczęście, że skończyło się tylko na strachu. Pamiętaj, następnym razem mogę nie zdążyć w porę.

      – Męski szowinista! – zirytowała się.

      Ująwszy ją za ręce, odsłonił jej twarz.

      – Niech ci będzie – rzekł z powagą. – Myśl sobie, co chcesz, ale na przyszłość słuchaj moich poleceń. Od lat mam do czynienia z takimi zbirami. Nie żartowałem, ostrzegając cię przed wychodzeniem samej po ciemku. Teraz rozumiesz, co ci grozi, prawda? Więc napraw to cholerne koło i kup sobie komórkę.

      Zakręciło się jej w głowie.

      – Nie stać mnie na komórkę – bąknęła.

      – Nie wygaduj bzdur. Gdybyś miała telefon, może by nie doszło do tego, co się stało. – Na moment zamilkł. – Czy ci się to podoba, czy nie, mężczyźni odznaczają się większą siłą od kobiet. Oczywiście nie zawsze i nie wszyscy, ale na ogół tak jest. Może doświadczona policjantka lub agentka poradziłaby sobie z pijakiem, ćpunem czy zwykłym łobuzem. Ale policjantki i agentki przechodzą specjalne szkolenie, podczas którego uczą się walczyć. Natomiast ty jesteś żółtodziobem.

      Ponownie zadrżała. Włosy miała potargane. Na ramionach, w miejscu, gdzie zaciskali łapy napastnicy, wykwitły sińce. Wciąż była oszołomiona tym, co się wydarzyło, ale powoli zaczynała sobie uświadamiać, że gdyby nie Ebenezer, wszystko mogłoby się zakończyć tragicznie.

      Puścił jej nadgarstki, lecz jeszcze przez chwilę przyglądał się jej z napięciem.

      – Jedno muszę przyznać: odwagi ci nie brakuje.

      – Jasne. Ale pożytek z niej niewielki. – Roześmiała się gorzko, odgarniając z twarzy kosmyk włosów. – Jestem żałosna!

      – Powiedz, kto ci podsunął idiotyczny pomysł z kupnem gazu? – spytał z zaciekawieniem, przypomniawszy sobie pojemnik z gazem w jej torebce.

      – Oglądałam kiedyś w telewizji program o samoobronie dla kobiet.

      – Posłuchaj, gaz jest niebezpiecznym i mało pożytecznym narzędziem. Trzeba skierować strumień prosto w oczy napastnika, bo inaczej nic z tego nie wyjdzie. A jeżeli wiatr wieje w niewłaściwą stronę, możesz oślepić samą siebie. A gwizdek… nawet gdybyś zdołała go użyć, nikt by cię na tym odludziu nie usłyszał. – Westchnął ciężko na widok jej zawstydzonej miny. – Dlaczego nie rzuciłaś się do ucieczki?

      W odpowiedzi Sally podniosła nogę, demonstrując buty na wysokich obcasach.

      – Jeżeli… odpukać… kiedykolwiek znajdziesz się w podobnej sytuacji, ściągaj obuwie i gnaj boso na złamanie karku.

      Uśmiechnęła się niepewnie.

      – Dobrze – obiecała.

      Delikatnie pogładził ją po policzku.

      – Nie darowałbym sobie, gdyby coś ci się stało – rzekł cicho.

      – Zachowałam się jak idiotka – szepnęła. – Przysięgam, już nigdy więcej… – Potrząsnęła głową. – Na szczęście ucierpiała jedynie moja duma.

      Dojechawszy przed dom Jessiki, zauważył, jak w salonie ktoś odciąga na bok zasłonę w oknie, a potem ją opuszcza.

      – Zaraz po odsłuchaniu twojej wiadomości przysłałem tu Dallasa – wyjaśnił Eb, odpinając Sally pasy bezpieczeństwa. – Na wszelki wypadek, żeby Jess ze Steviem nie byli sami. – Westchnął. – Powinnaś mi była wcześniej powiedzieć o zebraniu