wrogość. – Czasem rozwód stanowi jedyne rozsądne wyjście.
Odgarnęła włosy za uszy i ponownie przetarła łzy.
– Może masz rację.
Cofnął się od okna i położywszy laskę na podłodze, usiadł w fotelu naprzeciw Jessiki. Z głośnym westchnieniem pochylił się do przodu i szukając w myślach właściwych słów, utkwił spojrzenie w jej bladej, mizernej twarzy.
– Eb wspomniał, że zostałeś ciężko ranny podczas ostatniej misji – powiedziała cicho. Z całego serca marzyła o tym, by móc go zobaczyć. – Dobrze się już czujesz?
Ujęty troską w głosie Jess, zacisnął ręce na jej dłoniach.
– Tak. W każdym razie na pewno lepiej niż ty. – Chwilę milczał. – Straszną cenę przyszło nam zapłacić za tamtą noc.
Łzy zapiekły ją pod powiekami.
– Tak – przyznała. Wyciągnęła rękę; znalazłszy twarz Dallasa, delikatnie obrysowała ją palcami. Badała znajome kontury, a przy okazji szukała nowych blizn. – Stevie ma twoje rysy – szepnęła.
W jej niewidzących oczach było tyle emocji, że nie potrafił na nie patrzeć. Czuł się jak intruz, jak podglądacz.
– Wiem.
– Nie bądź zły – poprosiła. – Nie gniewaj się na mnie.
Odciągnął dłoń Jessiki od swojego policzka, zupełnie jakby parzył go jej dotyk.
– Od pięciu lat z trudem hamuję wściekłość – mruknął. – Ale chyba masz rację. Złością niczego się nie osiągnie, nie zmieni się przeszłości. – Położył jej rękę na oparciu fotela i wyprostował się. – Trzeba żyć dalej. Teraźniejszością. Nie roztrząsać spraw, które wydarzyły się przed laty.
Zawahała się.
– Czy nie możemy przynajmniej zostać przyjaciółmi?
Roześmiał się.
– Chciałabyś tego?
– Bardzo. – Skinęła głową. – Eb mówił, że zrezygnowałeś z wyjazdów na zagraniczne misje i teraz pracujecie razem na jego ranczu. Zależy mi, żebyś poznał lepiej Steviego. Żebyście się zaprzyjaźnili. Na wypadek, gdyby coś mi się stało – dodała cicho.
– Na miłość boską, nie gadaj bzdur! – zdenerwował się i sięgnąwszy po laskę, podniósł się niezdarnie z fotela. – Lopez nic ci nie zrobi. Nie pozwolimy, żeby cię skrzywdził.
Nic nie powiedziała. Oboje zdawali sobie sprawę, że Lopez ma kontakty na całym świecie i że nigdy się nie poddaje. Jeżeli postanowi ją zabić, znajdzie na to sposób. A ona chciała jedynie, aby jej syn nie został sam, bez opieki, bez nikogo bliskiego.
– Pójdę zaparzyć kawę – oznajmił Dallas. Nie dopuszczał do siebie myśli, że któregoś dnia mogłoby Jess zabraknąć. – Jaką lubisz? Czarną? Z mlekiem?
– Wszystko jedno – bąknęła.
Bez słowa skierował się do kuchni. Czekał, aż kawa się zaparzy, podczas gdy Jess siedziała sama w salonie, dumając nad tym, jak potoczyło się jej życie.
– Nie wierzę! To jakieś żarty! – wysapała z trudem Sally, po raz dwudziesty dźwigając się z maty. – Mam tak spędzić kolejne dwie godziny? Przecież obiecywałeś nauczyć mnie podstaw samoobrony, a nie padania na matę!
– I właśnie to robię – oznajmił pogodnie Eb. – Najpierw trzeba wiedzieć, jak upaść, żeby niczego sobie nie połamać. Kiedy opanujesz tę sztukę, przejdziemy do chwytów, rzutów i kopnięć. Krok po kroku…
Wyrzuciła rękę za biodro i gruchnęła bokiem na matę. Upadła czysto, prawidłowo. Na sąsiedniej macie Stevie ćwiczył z zapałem, śmiejąc się do rozpuku.
– Jak mi idzie? – spytała, dysząc ciężko. Pot spływał jej po plecach. Mimo że w domu się nie obijała, okazało się, że zupełnie nie ma kondycji.
Ebenezer pokiwał z uznaniem głową.
– Całkiem nieźle. Ale uważaj, żeby nie lądować zbyt blisko krawędzi maty. Podłoga jest piekielnie twarda.
Przesunęła się na środek maty i powtórzyła upadek.
– Na razie ćwiczymy upadki boczne, potem przejdziemy do upadków przodem.
– Przodem? – Wytrzeszczyła oczy. – Czyś ty zwariował? Mam padać na twarz? Złamię sobie nos!
– Nic nie złamiesz – zapewnił ją. – Popatrz.
Rzucił się w przód. Wykonał upadek idealnie, lądując na rękach i przedramionach.
– Widzisz? Proste.
– Może dla ciebie – rzekła, podziwiając jego muskularne ciało, którego mogłaby mu pozazdrościć większość mężczyzn o połowę młodszych. – Regularnie trenujesz?
– Muszę. Kiepski byłby ze mnie nauczyciel, gdybym stracił formę… Hej, Stevie, brawo! Świetnie się spisujesz! – zawołał do chłopca, który rozpromienił się, słysząc pochwałę.
– Pewnie, że się świetnie spisuje – mruknęła Sally. – Jak się ma metr wzrostu, to się pada z niższej wysokości.
– Biedna staruszka.
Łypnęła gniewnie na Ebenezera, po czym znów wykonała wymach ramieniem i po raz kolejny padła na matę.
– Nie jestem żadną staruszką. Po prostu brakuje mi kondycji.
Popatrzył z namysłem na wyciągniętą na macie dziewczynę.
– Hm, moim zdaniem niczego ci nie brakuje. Absolutnie niczego.
Poderwała się pośpiesznie na nogi.
– Kiedy poznałeś wschodnie sztuki walki?
– Dawno temu, w podstawówce – odparł. – Ojciec mnie szkolił.
– Nic dziwnego, że w twoim wykonaniu to wszystko wydaje się łatwe.
– Solidnie trenuję. Znajomość karate kilka razy uratowała mi życie.
Z zaciekawieniem przyjrzała się jego pokrytej bliznami twarzy. Była to twarz człowieka, który niejedno w życiu przeszedł. Sally o tajnych operacjach wojskowych wiedziała tyle, ile można zobaczyć w kinie lub w telewizji. A z tego, co Jess mówiła, filmy nie oddają całej prawdy. Spróbowała wczuć się w rolę żołnierza, którego atakuje uzbrojony wróg…
– Co się stało? – spytał Ebenezer.
– Usiłowałam sobie wyobrazić, że ktoś mnie zaraz zaatakuje – odparła. – Sama myśl wprawia mnie w dygot.
– To dopiero pierwszy dzień – pocieszył ją. – Później nabierzesz pewności siebie… No dobrze. A teraz wyprostuj się. Nigdy nie chodź zgarbiona, z pochyloną głową. Staraj się zawsze sprawiać wrażenie, jakbyś wiedziała, dokąd zmierzasz, nawet jak nie masz zielonego pojęcia. I jeśli nadarza się okazja, zawsze, powtarzam, zawsze bierz nogi za pas i uciekaj. Nie próbuj walczyć, chyba że jesteś otoczona i twoje życie znajduje się w niebezpieczeństwie.
– Mam uciekać? Żartujesz, prawda?
– Bynajmniej. Zrozum, nigdy nie wiesz, kim jest twój przeciwnik. Facet naćpany, bez względu na wiek i budowę ciała, z łatwością pokona trzech trzeźwych mężczyzn. To, czego cię nauczę, pozwoli ci wygrać z niewyszkolonym przeciwnikiem niebędącym pod wpływem narkotyków lub alkoholu. Jednakże z pijakiem lub narkomanem raczej sobie nie poradzisz. Taki gość bez trudu może