Ewa Bauer

Kolory uczuć Tom 3 Słoneczne jutro


Скачать книгу

to kataloński taniec ludowy symbolizujący jedność. Mieszkańcy zbierają się tu co tydzień. To piękny zwyczaj.

      – Mogę zatańczyć?

      – A umiesz?

      Kuba był pierwszy do wszystkiego, choć gdy dochodziło do realizacji, szybko się wycofywał.

      – Może innym razem, dobrze? Teraz chodźmy dalej.

      Tłum na placu gęstniał. Wielu turystów przyglądało się tańczącym, inni robili sobie zdjęcia. Przeszli więc w stronę Plaça Nova, gdzie tuż obok fragmentu rzymskiego akweduktu ustawione były litery składające się na dawną nazwę miasta: Barcino. Chłopcy pobiegli do wysokich niemal tak jak oni liter i na każdą próbowali się wspiąć. Anna wykonała im serię śmiesznych zdjęć. Gdy już znudzili się pozowaniem, skręcili w wąską uliczkę, by zajrzeć na dziedziniec. Rzeczywiście, ich oczom ukazały się gęsi, które wywołały furorę. Pilnujący porządku strażnik napomniał dzieci, które zachowywały się stanowczo za głośno i nieadekwatnie do miejsca.

      – Cicho, chłopcy, bo nas stąd wyrzucą.

      – Ale dlaczego, mamo? To nie jest park?

      – Nie, kochanie. To miejsce upamiętniające męczeńską śmierć świętej Eulalii.

      – A kto to taki?

      – To była dziewczynka, która broniła wiary. Policzcie, ile jest tych gęsi, to będziecie wiedzieć, ile miała lat, kiedy zmarła.

      – Dwanaście!

      – Czternaście!

      Próbowali się doliczyć, ale ptaki co chwilę się przemieszczały i utrudniały zadanie.

      – No dobra, powiem wam: trzynaście. A teraz chodźmy stąd, bo ludzie nam się przyglądają.

      Powłóczyli się trochę uliczkami dzielnicy gotyckiej, jednak dzieci nie zwracały uwagi na to, co zachwycało ich matkę. Były za małe, by dostrzec zabytkowe elementy architektury. Większe wrażenie robili na nich uliczni mimowie, muzycy i inni artyści, którzy i tak stanowili preludium dla tego, co działo się na La Rambla.

      Chyba nie ma sensu oprowadzać ich po starym mieście, skoro zainteresowani są głupotami, pomyślała Anna, gdy dochodzili do Plaça Reial. Tam ich uwagę przyciągnęła fontanna stojąca na środku malowniczego placu, ale uśmiechy na twarzach i błagalne spojrzenia wywołali panowie sprzedający latające wiatraczki, które świeciły kolorami i co chwilę strzelały w górę.

      – Nie ma mowy, nie kupię wam tego badziewia. – Trudno było wytłumaczyć dzieciom, że zabawka oferowana przez nachalnego sprzedawcę zepsuje się, zanim nauczą się nią podrzucać. Anna zaczęła odciągać chłopców w kierunku wyjścia z placu, gdy poczuła pierwsze krople. Oczywiście w Polsce o tej porze roku nie byłoby to nic dziwnego, ale tu niezwykle rzadko widywało się taką aurę. Zwłaszcza że kiedy przed południem wychodzili z domu, niebo było pogodne, a tu nagle zasnuło się chmurami po horyzont. Kiedy spadły pierwsze krople, schowali się pod arkadami, gdzie dość szybko zrobiło się ciasno. Wielu turystów, tak jak oni, schroniło się tam przed deszczem. Po chwili Kuba zaczął marudzić.

      – Mamo, chodźmy już! – Ciągnął ją za rękaw bluzy. – Nie chce mi się tu stać.

      – Musimy przeczekać. Nie mamy żadnej ochrony.

      Jak grzyby po deszczu wyrośli sprzedawcy parasoli. Kilku śniadych mężczyzn proponowało turystom zakup.

      – Jedynie trzy euro – namawiali.

      – Kup, mamo, i chodźmy!

      – To bez sensu, bo nas jest trójka, więc nie zmieścimy się pod jednym – burknęła pod nosem, ale posłusznie wyciągnęła portmonetkę i wręczyła sprzedawcy pieniądze. Miała nadzieję, że parasol posłuży im chociaż tego dnia i dotrą w miarę sucho do stacji metra. Z dalszego spacerowania i tak nic już nie będzie. Nie wyglądało na to, że niebo się rozchmurzy.

      – Na trzy-cztery idziemy. Trzymajcie się blisko mnie.

      Nie zdołali ochronić butów. Skarpety i nogawki można było wykręcać. Zarówno stacja, jak i samo metro były przepełnione. Nic dziwnego, gdyż wszyscy, którzy spacerowali po starym mieście, właśnie przeczekiwali deszcz.

      – Do parku też pewnie już dziś nie pójdziemy. Co będziemy robić?

      – Nie wiem jeszcze. Coś wymyślimy. Najpierw musimy dotrzeć do domu.

      Po powrocie dzieci były wygłodzone. Z powodu deszczu Anna zapomniała nakarmić chłopców bananami, które gniotły się w torebce. Od razu wzięła się do przygotowania makaronu z pesto, jednej z kilku ulubionych potraw jej synów. Najbardziej pożądany był makaron z białym serem i cukrem, ale prawdziwy twaróg to w Barcelonie towar deficytowy, więc częściej dostawali pesto.

      Najedzeni, wysuszeni i zawinięci w koce odpoczywali, oglądając kreskówki na komputerze mamy.

      Anna umyła naczynia, nastawiła pranie i właściwie nie miała już nic do roboty. Planowała dłużej zabawić w mieście. Codzienność polegała głównie na zaspokajaniu potrzeb dzieci, ale jej samej w tym świecie było coraz mniej. Poświęciła się im bez reszty, swoje potrzeby odsuwając na dalszy plan.

      – Idę do łazienki! – krzyknęła, żeby chłopcy nie martwili się, kiedy spędzi tam trochę czasu. Żałowała, że nie ma wanny, w której wzięłaby relaksującą kąpiel. Prysznic z masażem od biedy też mógł pomóc w odzyskaniu poczucia własnego ja. Rozebrała się i stanęła przed lustrem. Włosy z odrostami, już dawno bez połysku, obwisła skóra, która bez kremów szybko zaczynała tracić elastyczność, a ubytek wagi tylko wzmógł brak jędrności. Kobieta ze wstydem stwierdziła, że od kilku tygodni nie goliła nóg, ukrywając je pod spodniami. – Boże, ale się zaniedbałam – westchnęła. – Kiedy ja się ostatnio malowałam? Musiało to być jeszcze w Polsce, bo nawet nie wiem, gdzie teraz są moje kosmetyki. – Wzruszyła ramionami. Uznała, że nie ma dla kogo o siebie dbać, więc przestała to robić. Jednak jakiś głos nakazał jej spojrzeć jeszcze raz w lustro i zadać sobie pytanie: Lubisz się taką?

      Odpowiedź była tak oczywista, że Annie aż zawirowało w głowie. Oparła się o umywalkę i postanowiła: Muszę wziąć się w garść! I psychicznie, i fizycznie. Jestem obrazem nędzy i rozpaczy. Dość tego!

      Poprawa wyglądu wymagała większego zaangażowania, ale już depilacja i pomalowanie paznokci znacznie poprawiły jej humor.

      Rozdział 4

      Brak pracy coraz mocniej dawał się Annie we znaki. Na co dzień owszem, miała zajęcie, bo z chłopcami zawsze było coś do roboty, jednak z przestrachem patrzyła na konto bankowe i topniejące oszczędności. Mieszkanie miała opłacone za pół roku z góry, codzienne wydatki ograniczała do minimum, ale życie w Hiszpanii było dużo droższe niż w Polsce. Oszczędzała niemal na wszystkim, ale i tak nie mogło to trwać w nieskończoność. Dzieci wymagały opieki, więc praca musiałaby dać jej taki zarobek, by Anna mogła opłacić opiekunkę.

      Widocznie to nie jest moment, w którym powinnam iść do pracy, pomyślała, gdy otrzymała kolejną odmowę po zgłoszeniu swojej kandydatury. Ofert pracy w biurze szukała w internecie i w lokalnej gazecie. Rozpuściła też wici wśród znajomych. Początkowo wskazywała, jaki rodzaj obowiązków ją interesuje. Stopniowo jednak rozważała podjęcie dowolnego zatrudnienia, jeżeli tylko będzie w stanie je pogodzić z opieką nad dziećmi. Nie ma nic złego w sprzątaniu czy pracy w restauracji, problem w tym, że nigdy się tym nie zajmowała zawodowo i obawiała się, że może po prostu nie dać rady. Tymczasem nastał grudzień. W sklepach i na ulicach pojawiły się już dekoracje bożonarodzeniowe. O mały włos zapomniałaby