dwórki. – Ubrania jej przyniosłam, chwilę porozmawiałyśmy i nagle zbladło toto i krzyknęło, że ciemno jej przed oczami. Jeszcze tylko poprosić o medyka zdołała i świadomość straciła. Oj, da mi panienka Lavena. Że też to akurat teraz musiało się trafić. I jeszcze mistrz Dewin nieobecny…
Mistrz Dewin nieobecny? Ta wiadomość nie była tym, czego się spodziewałam. Jak to, nie prowadzą do mnie medyka?
‒ Żona Hermana rodzić zaczęła, o czym, Comto, wiecie, bo i panienka Lavena do komnat Hermanowych pobiegła – odpowiedział męski, miło brzmiący głos.
‒ Wiem, wiem, tylko dziwi mnie wielce, że do zwykłej rycerskiej żony samego mistrza trudzą. Kto to słyszał? Lavena lubiła tę Baldurię, to i rozumiem, że być przy niej chciała, ale żeby zaraz sam mistrz… Jakby nie można było powituchy wezwać.
‒ Oj, Comto, Comto, sama wiesz najlepiej, jaka z tej Baldurii chudzina. Toż to dziewczątko młodsze od panienki Laveny, to i nie dziwne, że maluchowi trudno na świat się wydostać. Panienka Lavena mistrza wezwać kazała, bo tylko on jeden jest władny życie i matce, i dziecku ocalić. A mistrz Dewin panience odmówić nie zdoła.
‒ Co prawda, to prawda. Dewin w panienkę Lavenę wpatrzon jak w obrazek. Nieba by jej przychylił. Aż mi serce krwawi, gdy pomnę, co książę Ekhard na nim wymusił.
‒ To temat zakazany i lepiej o tym nie prawcie, Comto. Jak jest, tak jest. Mistrz przysięgi złożonej księciu łamać nie zamierza. Oddał to, co najcenniejsze, i choć cierpi, to jednak w milczeniu znosi swój los.
Zastanowiły mnie te słowa. Czyżby mistrz Dewin miłością zakazaną darzył Lavenę? Cóż za absurdalny pomysł! Przecież ten niesympatyczny gość nie wydawał się zdolny do miłości. Było w nim tyle złości, nienawiści… Ale może dla Laveny miał inne uczucia, bardziej serdeczne i gorące? Taki staruch? Ile on mógł mieć lat? Wyglądał co najmniej na sto! Lavena do niego nie pasowała i wątpiłam, aby odwzajemniała to chore uczucie.
‒ Nie ma drugiego nad mistrza Dewina, chociaż i ty, Ewenie, wiedzę masz przeogromną.
‒ Sam mistrz mym nauczycielem.
‒ Szczęście miałeś, nieboraku, gdy cię Dewin znalazł na trakcie. Jakaż to matka okrutna mogła tak niemowlę w rowie przydrożnym zostawić, na pastwę dzikich stworzeń? Toż to cud niemały, że mistrz akuratnie tamtędy podróżował i płacz twój usłyszał. Jakem cię pierwszy raz zobaczyła, to taki maluśki byłeś. Tylko ta buźka zapłakana z zawiniątka ci wystawała. Nikt nie dawał ci wiele życia, ale mistrz sobie tylko wiadomym sposobem sprawił, żeś umknął z rąk śmierci.
‒ I w każdej minucie mego życia wdzięczny mu jestem za to ogromnie.
‒ Kto by to pomyślał, że kiedyś z ciebie uczeń Dewina wyrośnie. Łobuziakiem byłeś, co się zowie. Chyba wszystkie dwórki na ciebie narzekały, a kucharka do dziś wspomina, jak jej kota do gulaszu wrzuciłeś.
Mężczyzna parsknął śmiechem.
‒ A i od ciebie, Comto, nieraz przez grzbiet szmatą dostałem.
‒ Ja niezasłużenie nigdy razów nie wymierzam.
‒ Dajmy już pokój temu. Tamte czasy już dawno za nami. Lepiej zajmijmy się waszym gościem, który zaniemógł. Czyli mówicie, że nagle zemdlała?
‒ Tak. Nawet ją cucić sama próbowałam, ale nic to nie dało. Oj, panienka Lavena i panicz Weylin nie będą zadowoleni… A i książę Ekhard pewnikiem złość swoją okaże.
‒ Nie rozpaczaj, Comto, ino prowadź do chorej.
‒ A toż tu, za tymi drzwiami.
W tym momencie skrzypnęły szerzej otwierane podwoje. Po chwili czyjaś ciepła dłoń spoczęła na moim czole.
‒ Gorączki nie ma. Ciało dobrze ukrwione.
Męski głos brzmiał tuż obok. Jego posiadacz pochylał się nade mną, sprawdzając mój stan. Gdybym uchyliła powieki, mogłabym mu się przyjrzeć, jednak jeszcze nie chciałam się zdradzać. Tym bardziej że Comta znajdowała się w pobliżu.
Mężczyzna ujął mnie za przegub ręki i wymacał puls. Przez chwilę uważnie wsłuchiwał się w tętno.
‒ Droga Comto, czy możesz na chwilę zostawić mnie z chorą?
‒ Jakże to? Sam na sam? Toż to się nie godzi!
‒ Znasz mnie dobrze i wiesz, że waszej podopiecznej nic nie grozi z mojej strony. Jako medyk muszę terapię odpowiednią zastosować, a obiecałem Dewinowi, że arkanów sztuki medycznej nie zdradzę nikomu. Chcesz, bym słowo dane memu mistrzowi i opiekunowi złamał? Chcesz, bym na człowieka niegodnego wyszedł?
‒ Ale jak to będzie wyglądać?
Comta czuła się rozdarta między wymogami przyzwoitości a obowiązkiem ratowania mi zdrowia. Czy miała zostawić mnie samą z mężczyzną, czy też wbrew prawu uczestniczyć w terapii, która nie wiedzieć czemu tajemnicą była owiana i nikt postronny nie mógł jej zobaczyć? Właściwie powinnam się bać, bo brzmiało to groźnie. Comta też pewnie się bała.
‒ Comto, nikt się o tym nie dowie. Ty będziesz mieć czyste sumienie i ja także – przekonywał nieznajomy, którego bardzo byłam ciekawa.
Gdybym uniosła trochę powieki, mogłabym mu się przyjrzeć, jednak zdradziłabym wówczas, że udaję omdlenie. Musiałam grać swoją rolę bez niepotrzebnego ryzyka.
‒ Dajesz słowo, iż nic jej nie będzie i ocknie się rychło?
Comta doszła chyba do wniosku, że lepiej zostawić mnie samą z nieznajomym i spodziewać się mego uzdrowienia, niż narazić się na gniew Ekharda.
‒ Bez wątpienia tak właśnie się stanie.
Oddalające się kroki służącej były jedynym odgłosem, który przez chwilę słyszałam. Później trzasnęły zamykane drzwi.
‒ No, już możesz przestać udawać.
Mężczyzna puścił moją dłoń. Nie zareagowałam, niepewna, co powinnam zrobić. Zbyt łatwo mnie zdemaskował.
‒ Wiem, że wcale nie zemdlałaś. Potrafię rozpoznać, gdy ktoś jeno udaje chorobę. Twój puls jest prawidłowy, skóra ciepła. Nie mam pojęcia, czemu robisz to przedstawienie, ale mniemam, że miałaś ważny powód, aby wezwać medyka.
Musiałam mu przyznać rację, nie było sensu dalej udawać. Oszukanie Comty było rzeczą prostą, tu jednak miałam do czynienia z kimś obeznanym w chorobach. Chociaż nie z Dewinem. Niepewnie otworzyłam oczy i zamrugałam, zaskoczona tym, co widzę. Otóż przy moim łożu stał wysoki, szczupły mężczyzna. Ciemne, kręcone włosy, zgodnie z panującą tu modą, luźno opadały na jego ramiona. Ciemnozielona szata, chociaż skromna i pozbawiona jakichkolwiek ozdób, bardzo mu pasowała i podkreślała nienaganną sylwetkę. Krótka tunika kończyła się w połowie uda i przewiązana była lnianym sznurkiem z długimi, zwisającymi do ziemi troczkami, zakończonymi chwościkami. Dopasowane, również ciemnozielone spodnie bardziej wyglądały na rajtuzy i właściwie w czasach mi współczesnych żaden szanujący się facet nigdy by ich nie założył, ale musiałam przyznać, że Ewen prezentował się w nich całkiem dobrze.
Jednak najbardziej niezwykła była twarz mężczyzny, obdarzona delikatnymi, niemalże kobiecymi rysami i naznaczona pewną szlachetnością. Tylko niewielki, ciemniejszy cień zarostu na policzkach i brodzie świadczył, że jednak nie jest kobietą. Był piękny, ale pięknem niezwykłym, wręcz ulotnym. Niczym anioł, który przez przypadek zabłądził na ziemię. Nigdy nie widziałam równie urodziwego mężczyzny i byłam pewna, że raczej już nie zobaczę.
Niebieskie niczym skrawek nieba oczy,