Hmmm, ciekawe, zaprawdę ciekawe. Czyżbyś to nie ty była wczoraj przyczyną ujmy na honorze mego mistrza?
Miał bardzo przyjemny tembr głosu, o czym przekonałam się, podsłuchując jego rozmowę z Comtą. Nie wydawał się groźny, ale przecież pozory często mylą. Czego mogłam się po nim spodziewać? Nie miałam zielonego pojęcia.
‒ Oj, to nie tak! Ja nic złego nie zrobiłam – próbowałam się wytłumaczyć.
‒ Twoje pojawienie się samo w sobie dobre nie było. Nie możesz zaprzeczyć, że pochodzisz z krainy, do której żadna nie wiedzie droga. Nie powinno cię tu być. Mistrz Dewin losem księstwa zatroskan jest wielce. Tacy przybysze jak ty nic dobrego ze sobą nie przynoszą.
‒ Ja chętnie stąd odejdę. Nawet zaraz. Tylko muszę się dowiedzieć jak! – zapewniłam z całą mocą. – Miałam nadzieję, że mistrz Dewin będzie mógł mi w tym pomóc. On mnie tu nie chce i ja także nie marzę o tym, aby spędzić tu resztę życia. Mamy ten sam cel. Domyślam się, że kiedyś już ktoś taki jak ja zjawił się na waszym zamku i to dlatego mistrz mnie nienawidzi. Zapewniam jednak, że nie mam nic wspólnego z moim poprzednikiem, nawet nie wiem, kim on był. Jeśli możecie pomóc mi stąd odejść i wrócić tam, gdzie moje miejsce, obiecuję solennie natychmiast zastosować się do waszych poleceń.
‒ Chcesz wrócić?
Nie zaprzeczył, że mieli już do czynienia z kimś takim jak ja. Z całą pewnością nie byłam pierwszą osobą, która przeniosła się tu z innej epoki. Tajemniczy Mateo, o którym wspomniała Comta, musiał być moim poprzednikiem.
‒ Chcę!
‒ I myślisz, że mistrz Dewin będzie chciał ci pomóc?
‒ Dokładnie.
‒ Ja nie byłbym tego tak bardzo pewien. – Odwrócił głowę w stronę zamkniętych drzwi i przez chwilę patrzył na nie w milczeniu, a następnie usiadł na brzegu łóżka, blisko mnie.
‒ Dlaczego tak uważasz?
‒ Bo mistrz Dewin urazę do ciebie żywi głęboką. To, co go wczoraj na uczcie spotkało, ujmą dla niego było okrutną. A wszystko to za twoją przyczyną… Dziś rano kolejna zniewaga go spotkała, gdyż sam Ekhard polecił mu miksturę dla ciebie przygotować i pod karą śmierci zobowiązał, że szkody ci żadnej swoim medykamentem nie wyrządzi. Jesteś ostatnią osobą, z którą mistrz Dewin chciałby rozmawiać. Właściwie miałaś szczęście niebywałe, że wezwany został do rodzącej. Gdyby nie to, na gniew jego jeszcze sroższy byś się naraziła. To niezbyt mądre było z twojej strony.
‒ I co teraz? – Kilkakrotnie pociągnęłam nosem, bo naprawdę zebrało mi się na płacz. Ostatkiem sił powstrzymywałam się przed szlochem. – Na zawsze mam tu być uwięziona?
‒ Czy źle ci tu bardzo? – Nie spuszczał ze mnie wzroku, a ja czułam się niezręcznie. – Wszak sam Ekhard nad tobą opiekę roztoczył, a jego opieka to najlepsze, co mogło cię spotkać.
‒ A ty, panie, nie mógłbyś mi pomóc? – zapytałam nagle. – Jeśli mistrz cię uczy, to pewnie znasz wiele…
‒ Nie potrafię odesłać cię do twojej krainy. Myślę, że nawet sam Dewin nie byłby w stanie tego uczynić.
‒ Ale był tu ktoś przede mną, prawda? Zjawił się ktoś taki jak ja?
‒ Był taki ktoś – przyznał. – Dawno temu. Mnie na świecie jeszcze nie było, ale do tej pory po zamku różne historie krążą. Dzieckiem się tu zjawił. Wychował się wraz z księciem Ekhardem i jego siostrą. Ponoć podbił serca wszystkich i zjednał sobie przyjaźń władcy. Druhem mu był najmilszym. Wszyscy go tu szanowali i podziwiali jego czyny, o niektórych bardowie pieśni nawet śpiewali.
‒ I co się z nim stało? Jak opuścił waszą krainę, bo przypuszczam, że tak się właśnie stało? Nie ma go tu już, prawda?
‒ Prawda to. Już go tu nie ma. – Kiwnął potakująco głową.
‒ I jak to zrobił?
Adrenalina gwałtownie mi podskoczyła. Oto była moja szansa. Jeśli tajemniczy Mateo potrafił opuścić tę krainę, to i mnie mogło się udać. Musiałam się tylko dowiedzieć, jak tego dokonał.
‒ Umarł. Zginął w jednej z potyczek.
To zabrzmiało jak wyrok. Miałam wrażenie, że rozstąpiła się przede mną ziemia i ukazała ogromna piekielna otchłań.
‒ Umarł? – powtórzyłam z niedowierzaniem.
Tylko nie to! Musi być jakiś sposób opuszczenia tej przeklętej krainy i powrotu do domu! Niemożliwe, abym miała tu spędzić resztę życia! Przecież to jakiś cholerny absurd! Takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach, nie w codziennym życiu. Moje dotychczasowe życie było normalne, uporządkowane. Zaplanowane w najdrobniejszym szczególe. Lubiłam je. Owszem, czasem marzyłam o przygodach, bo kto o nich nie marzy, ale przecież nie o takich!
Chcę znowu usiąść z babcią na werandzie! Chcę patrzeć na zachód słońca nad lasem Stróża! Chcę nawet, aby przychodziły do nas w odwiedziny wszystkie kumoszki ze wsi. Pragnę tego z całego serca!
Splotłam dłonie, mocno zaciskając palce, tak że kłykcie aż pobielały. Chciałam wyć, krzyczeć, szarpać włosy. Mnie nie powinno tu być! Powinnam teraz wygrzewać się na plaży Costa Brava, a nie siedzieć w zimnych murach średniowiecznego zamku. Błagam, niech ten sen już się skończy! Bo to musi być sen, koszmar jakiś… A może ja zachorowałam i to wszystko majaki w gorączce? To przecież nie może być prawda! Błagam, niech to nie będzie prawda!
‒ Umarł. Pochowano go i opłakano, lecz siły nieczyste mu sprzyjały. Kilka lat później wrócił – mówił spokojnie, wolno dobierając słowa, tak jakby chciał wzmocnić ich znaczenie.
‒ Co?
Jakoś to do mnie nie dotarło. O co mu chodzi? Ten człowiek, który zjawił się tu przede mną, umarł, a następnie po latach znowu powrócił? Zmartwychwstał? To już nie absurd! To jakieś koszmarne science fiction! Albo faktycznie maligna.
‒ Pojawił się ponownie, a wraz z nim śmierć, ból i cierpienie – dokończył.
XI. PRZYMIERZE
Po tych słowach zapadła kompletna cisza. Mężczyzna siedział koło mnie i patrzył na mnie z uwagą, a ja nie potrafiłam pozbierać myśli. To, czego się dowiedziałam, było niczym wyrok, bez możliwości apelacji. Czy naprawdę los chciał, abym resztę mego życia spędziła w świecie, którego nie znałam i który był tak odmienny od wszystkiego, do czego przywykłam?
Ewen wstał i wolnym krokiem podszedł do okna. Wyjrzał na zewnątrz, tak jakby w ogóle nie obchodził go mój stan. Potrzebowałam wsparcia, pociechy, lecz znikąd nie mogłam jej oczekiwać.
‒ Czy to znaczy, że jedyną możliwością wydostania się stąd jest śmierć? – zapytałam.
Nie odwrócił się w moją stronę, jakby zafascynowany widokiem za oknem.
‒ Wydaje mi się, że tak – odpowiedział.
‒ Ale ja nie chcę umierać! – krzyknęłam, chyba nieco za głośno, bo doskoczył do mnie błyskawicznie i przyłożył mi palec do ust.
‒ Ciii… Jak Comta usłyszy, że krzyczysz, to pomyśli, że ci jaką krzywdę robię i niechybnie zajrzy do komnaty. A tego byś pewnie nie chciała?
Miał całkowitą rację – nie chciałam na razie towarzystwa Comty. Chciałam maksymalnie wykorzystać obecność Ewena. Nie wiadomo przecież, kiedy ponownie będę mogła skorzystać z szansy