Evan Currie

Odyssey One Tom 7 W cieniu zagłady


Скачать книгу

dysponuje tak niewielką siłą, walczyłaby do ostatka podczas niedawnego starcia. Na pewno straciłaby większość swoich jednostek, ale też bardzo dotkliwie okaleczyłaby przeciwnika. Opłacałoby się.

      Spodziewała się, że do jej eskadry dołączy druga, ale nie spodziewała się całej floty sektora.

      Imperium posiadało tylko siedem takich flot, wliczając Główną Flotę Imperialną. Każda z tych formacji wystarczyłaby do przeprowadzenia dużej wojny. Zdarzało się, że dwie lub trzy floty walczyły w różnych wojnach albo tłumiły pomniejsze powstania. Na podstawie danych, które udało się wykraść Przysiężnym, wysłanie floty sektora było nie tylko przesadą, lecz także zupełnym marnotrawstwem.

      Jej eskadra liczyła od dwudziestu czterech do czterdziestu jednostek w zależności od misji. Imperium decydowało, czy dodać okręty, czy też zabrać i przenieść gdzie indziej. Eskadra Misrem, choć niemal największa w sektorze, była jedną z zaledwie osiemnastu formacji, które podlegały dowódcom floty sektora. Oprócz tego na flotę składało się dwadzieścia jednostek pancernych, z których każda dysponowała siłą ognia porównywalną do całej eskadry.

      Misrem nie mogła uwierzyć, że Jesan zamierzał wykorzystać całe swoje siły zbrojne do zwykłej pacyfikacji.

      „Nie. Na pewno nie rozbroiłby tak lekkomyślnie całego sektora. Przecież podobne posunięcie jest po prostu głupie, zarówno taktycznie, jak i strategicznie. A Jesan nie jest głupcem. Jaki ma zatem plan?”

      Przysiężni okazali się irytujący, lecz nieszkodliwi i raczej nie stanowili żadnego zagrożenia dla Imperium, dlatego Misrem nie potrafiła zrozumieć, co skłoniło władcę sektora do wysłania na misję całej floty. Może powodem byli inni obcy? Okazali się o wiele groźniejsi niż Przysiężni…

      Jednak nie wyjaśniało to wszystkich wątpliwości Misrem.

      Przeciwnik nie posiadał sił dorównujących liczebnie flocie sektora.

      Misrem uznała, że to bez znaczenia – rozkazy zostały wydane. Wiedziała jednak, że nie uspokoi się, dopóki nie odkryje prawdziwych intencji Jesana Micha.

      ***

      Jesan patrzył za zwierzchniczką, dopóki nie zamknęły się drzwi. Nic dziwnego, że była zaskoczona i zamyślona. Misrem miała reputację znakomitego taktyka i zasłynęła ze strategicznie błyskotliwych manewrów. Jeżeli napotkała tak silny opór podczas obu wypadów do wrogiego sektora, znaczyło to, że sprawa jest poważna.

      W obu przypadkach opór stawił gatunek, który na razie uznano za anomalię.

      Nareszcie jednak Imperium poznało jego nazwę, chociaż pewnie była ona równie dobra jak każda inna.

      Ludzie.

      Tak siebie nazywali. Zapewne tak samo nazywali też Przysiężnych i Imperialnych. Bez wątpienia powstali z tego samego zainicjowanego na początku programu genetycznego dryfu, który chyba stanowił fenomen na skalę galaktyczną.

      Jesan wiedział, że istnieją naprawdę niesamowite gatunki rozumne. Imperium zniszczyło ich całkiem sporo – były to istoty tak inne i obce, że kontakt z nimi okazał się niemożliwy. Właśnie dlatego ich zniszczenie uważano za najlepsze rozwiązanie. Zwłaszcza że imperialny wzorzec wydawał się najbardziej powszechną formą życia w Galaktyce. Taką, która najlepiej sobie radziła.

      Nie bez powodu.

      Pozwolenie, aby gatunki, z którymi nie można się porozumieć, choćby pomyślały o lotach kosmicznych, stanowiłoby szczyt głupoty. Gdy się opuści swój świat i wyruszy w gwiazdy, nazbyt łatwo można doprowadzić do zagłady innej rasy. Żaden rozsądnie myślący gatunek nie pozwoliłby przeżyć drugiemu, gdyby pojawił się choć cień podejrzenia, że może do tego dojść.

      Pod żadnym pozorem nie wolno było ryzykować zagłady – tego rodzaju postępowanie było więcej niż niemoralne i wykraczało poza granice wszelkiej dewiacji. Imperium dawno temu przyswoiło tę trudną lekcję. Należało niszczyć tych, którzy mogą stać się wrogami, zanim oni pierwsi podejmą działanie.

      Jednak ludzie okazali się intrygującą zagadką. Można było się z nimi porozumieć, o czym świadczyły zawarte przez nich sojusze i traktaty, niestety, postanowili opowiedzieć się po stronie Przysiężnych. I na pewno posiadali coś, co warto przejąć, zanim wojna dobiegnie końca.

      Dysponowali przecież zaawansowaną technologią, bezgranicznie cenioną w całym Imperium. Udało im się również pokonać Drasinów, z czego należało wnioskować, że podbój ludzkiego świata nie będzie łatwy.

      Jednak pojedyncza planeta z pewnością nie zdoła oprzeć się sile floty sektora. Oczywiście dane zdobyte przez Misrem mogły okazać się fałszywe albo częściowo spreparowane, dlatego Jesan zamierzał sprowadzić do walki potężną flotę i rozprawić się z przeciwnikiem raz na zawsze.

      A kiedy tylko na światach Przysiężnych i ludzi zdobędzie wszystko, co uzna za przydatne, będzie dysponował wystarczającą siłą ognia, aby zapobiec dowolnemu zagrożeniu dla swojego gatunku.

      ***

      Kapitan Aymes przemierzał korytarze swojego okrętu. Był mocno rozdrażniony. Najbardziej denerwowały go nonsensy, z którymi musiał się użerać, odkąd nadeszły rozkazy o obowiązkowych naprawach i przeróbkach dla wszystkich okrętów w sektorze. Chodziło o wzmocnienie pancerzy i zamontowanie potężnej broni, skonstruowanej podobno w oparciu o systemy używane przez gatunek-anomalię. Po tych przeróbkach flota, w której służył kapitan Aymes, niewątpliwie zmieni się z formacji badawczej w bojową, zdolną stoczyć niejedną bitwę.

      Nie powinno go to dziwić.

      Miał przecież dostęp do danych wykradzionych podczas abordażu na okręt Przysiężnych. Informacje okazały się wstrząsające.

      A nawet gdyby je pominąć, pozostawały jeszcze niepodważalne fakty. Zaledwie jedna planeta sprawiła Imperium mnóstwo kłopotów. Aymes zdawał sobie sprawę, że ta wiadomość nie spodoba się ani admiralicji, ani arystokracji.

      Wiedział o tym doskonale. I godził się na to.

      Był zawodowym żołnierzem i nigdy nie zarzucono mu, że nie wywiązuje się ze swoich obowiązków.

      Jednak do szału doprowadzało go to, że praktycznie bez uprzedzenia zdecydowano tak po prostu rozebrać jego okręt na części i przebudować.

      Aymes opanował się i postarał, aby na jego twarzy nie malowały się żadne emocje, zanim dotarł na mostek. Wiedział, że co najmniej dwóch oficerów z załogi to polityczni agenci, a jak znał życie, był jeszcze trzeci, chyba że wywiad floty zrobił się niedbały. Kapitan nie chciał się zdradzić przed żadnym z tych donosicieli, bo mogliby to wykorzystać przeciwko niemu.

      Nie byłoby tak źle, gdyby na pokładzie znajdowali się zwyczajni oficerowie polityczni. Ci znali swoje miejsce i, technicznie rzecz biorąc, nie uczestniczyli w łańcuchu dowodzenia. Aymes nauczył się, jak sobie z nimi radzić. Wystarczyło poznać ich oczekiwania wobec dowódcy, a potem dostosować do tego postępowanie. Większość, poza najbardziej obłąkanymi albo zwyczajnie głupimi, całkiem dobrze rozumiała, że nawet kapitanowi od czasu do czasu wolno ulec emocjom.

      Ci głupi nie służyli zbyt długo – najczęściej przytrafiały im się różne wypadki.

      Aymes osobiście zaaranżował takie incydenty dwa razy z rzędu, zanim wywiad floty przysłał kogoś z uprzejmą prośbą, żeby w przyszłości zechciał wykazać się większą dyskrecją w swoich machinacjach. Ponieważ prośba została przekazana przez kolejnego oficera politycznego, Aymes uznał ją za zabawną i błyskotliwą. Na dodatek nowy oficer nie okazał się służbistą, więc kapitan uznał, że wywiad floty nie jest taki zły.

      Przynajmniej