W. Bruce Cameron

O psie który wrócił do domu


Скачать книгу

jeśli doktor Gann się o tym dowie? – zapytał niepewnie Lucas.

      – Doktor Gann prowadzi szpital przy zmniejszonym budżecie i nie ma czasu ganiać za odwiedzającymi psami. A poza tym damy radę trzymać Bellę przez parę godzin w ukryciu.

      Mężczyzna wziął moją smycz i zaprowadził mnie do nowych pokoi. Na podłodze leżał sztywny dywan, stało tu też kilka krzeseł, na których siedzieli ludzie. Z dywanu unosił się zapach ludzi, chemikaliów i jedzenia, ale nie psów. Nie lubiłam być z dala od Lucasa, ale wszyscy mnie uwielbiali, głaskali i wołali moje imię.

      Wielu z moich nowych znajomych było starszymi ludźmi, choć nie wszyscy – za to wszyscy cieszyli się na mój widok. Kładłam głowę na ich miękkich krzesłach, żeby mogli mnie pogłaskać.

      Dowiedziałam się, że mężczyzna, który mnie tu przyprowadził, miał na imię Tyrell. Był dla mnie bardzo miły i nakarmił mnie kurczakiem, chlebem i jajkiem. Jednej z kobiet, Layli, trzęsły się ręce, gdy gładziła mi sierść na głowie.

      – Grzeczna sunia – szepnęła mi do ucha.

      Inny mężczyzna dał mi łyżeczkę tak pysznego sosu, że aż miałam ochotę wić się z rozkoszy na podłodze.

      – Steve, nie dawaj jej puddingu – ostrzegł go Tyrell.

      Mężczyzna nabrał kolejną łyżeczkę.

      – Ale to waniliowy.

      Sos stał w plastikowym pojemniku na stoliku obok jego miękkiego krzesła, a lampka obok podgrzewała te pyszności, tak że w powietrzu unosił się jego słodki aromat. Przyglądałam się dłoni mężczyzny z takim samym przejęciem, z jakim skupiałam się na Kawałeczku Sera. Łyżeczka powędrowała w dół, a ja się oblizałam, powstrzymując się, żeby mu jej nie wyrwać, tylko delikatnie wylizać.

      Tyrell stuknął palcem w krzesło mężczyzny.

      – Okej, ale to ostatnia, Steve.

      Mężczyzna od sosu miał na imię Steve.

      – Ten piesek przypomina mi krzyżówkę buldoga, którego miałem w dzieciństwie. Odwiedzaj nas, kiedy tylko chcesz, Bello. – Polizałam go po palcach.

      Ty wzruszył ramionami.

      – No nie wiem. Jeśli doktor Gann dowie się, że tu była, wpadnie w szał.

      – A niech sobie wpada – powiedział ostro Steve, zaciskając dłoń na mojej sierści. Spojrzałam na niego, nie wiedząc, co się dzieje. – On nie ma pojęcia, przez co przechodzimy.

      Tyrell wyciągnął rękę i pogłaskał mnie po głowie.

      – Nie, to dobry człowiek, Steve. Po prostu ma dużo na głowie, cała ta masa przepisów…

      Steve rozluźnił uścisk.

      – Okej, w porządku. To nic mu nie mów.

      – Hm. – Tyrell potarł się po brodzie.

      – Jeszcze jedna łyżeczka. – Steve odwrócił się na swoim krześle i sięgnął po łyżeczkę, więc momentalnie wbiłam w nią wzrok.

      – Nie. Musimy iść. – Tyrell pociągnął mnie za smycz, więc niechętnie poszłam za nim, oglądając się z żalem na Steve’a. – Jesteś grzeczną sunią, Bello. Chciałbym ci kogoś przedstawić.

      Tyrell zaprowadził mnie pod okno, gdzie na dużym, szerokim krześle siedział mężczyzna o imieniu Mack. Nie miał włosów na głowie, a gdy pogłaskał mnie za uszami, poczułam, że jego dłonie są miękkie. Miał bardzo ciemną skórę, a jego palce pachniały głównie mydłem, choć wyczuwałam na nich również bekon.

      Mack był smutny. To był ten sam rodzaj smutku, który niekiedy ogarniał Mamę – ból zaprawiony strachem i rozpaczą. Przypomniałam sobie, jak w takich chwilach kładłam się obok niej, żeby ją pocieszyć, więc oparłam przednie łapy o krzesło Macka i wdrapałam się do niego.

      – Wow! – zaśmiał się Tyrell.

      Z poduszek uniósł się kurz, a ja wzięłam głęboki oddech. Mack tulił mnie do siebie mocno i długo.

      – Jak się czujesz, Mack? Trzymasz się?

      – Tak – odparł Mack. To było jedyne słowo, jakie wypowiedział. Jednak gdy mnie do siebie przyciskał, czułam, jak jego ból ustępuje. Byłam grzeczną sunią i wypełniałam swoje zadanie, pocieszając go. Czułam, że Lucas byłby zadowolony.

      W końcu do pokoju weszła Mama, obejmując na powitanie kilka osób.

      – Musisz znowu przyprowadzić Bellę. Zrobiła furorę – powiedział jej Tyrell.

      – Hmm… Zobaczymy – odparła mama.

      – Mówię serio, Terri. Trzeba było widzieć, jak Mack się ożywił.

      – Mack? Naprawdę?

      – Pozwolisz na słowo? – zapytał ją cicho Tyrell.

      On i Mama odeszli w kąt, gdzie mogli być sami, tylko ze mną.

      – Wiesz, czemu większość z nich jest tu codziennie? – zapytał Tyrell.

      Mama spojrzała na ludzi na krzesłach.

      – Żeby pobyć ze swoimi.

      – Tak, po części. I dlatego, że nie mają gdzie się podziać. Nie są w twojej sytuacji, nie mają syna, którym się opiekują.

      – „Opiekują”… – powtórzyła powoli Mama. – Tak bym tego nie nazwała. Raczej on się mną opiekuje.

      – Rozumiem. Chcę tylko powiedzieć, że kiedy dowiedzieli się, że przeszmuglowałaś tu psa, to im dało prawdziwe poczucie sensu, wiesz? Pozwól im w czymś wygrać. To wojownicy, powrót do walki dobrze im zrobi, nawet jeśli to jedynie bunt przeciwko głupiemu zakazowi wprowadzania psów. Może przyprowadziłabyś ją jutro?

      – Och. Nie wiem, czy to dobry pomysł, Tyrell. Jeśli doktor Gann się dowie, Lucas będzie miał…

      – Doktor Gann się nie dowie – przerwał jej Tyrell. – Schowamy ją przed nim i innymi niepożądanymi oczami, dobrze? Zróbmy to, Terri.

      Następnego dnia, gdy Lucas wychodził Do Pracy, Mama i ja poszłyśmy razem z nim! Zabrano mnie znowu z wizytą do moich przyjaciół w dużym pokoju z krzesłami. Mama też usiadła i z nimi rozmawiała. Wszyscy ucieszyli się na mój widok.

      Mężczyzna o imieniu Steve nie miał już tego cudnie słodkiego sosu.

      – Chcesz ciasta?

      Było przepyszne. Lubiłam Steve’a. Lubiłam Marty’ego, który siłował się ze mną na podłodze. Lubiłam Drew, który nie miał nóg, ale zabrał mnie na przejażdżkę swoim krzesłem. Siedziałam mu na kolanach, merdając ogonem, i wszyscy się śmiali. Choć zapachy były inne niż podczas przejażdżki autem, przyjemnie było się w niego wtulić, gdy „prowadził”. Zastanawiałam się, czy podczas następnej przejażdżki prawdziwym autem Lucas też pozwoli mi usiąść sobie na kolanach.

      To był cudowny dzień. Wszyscy mnie przytulali, dawali smakołyki i miłość.

      Właśnie robiłam Siad dla Jordana, który karmił mnie kawałeczkami hamburgera, gdy nagle Layla powiedziała: „Doktor Gann idzie!”, a Tyrell podniósł mnie i pobiegł ze mną do Macka i posadził mnie na jego sofie.

      – Bella, leżeć! – nakazał. Mack wyciągnął ręce i przycisnął mnie do siebie, a ja przytuliłam się do niego, żeby go pocieszyć. Ktoś przykrył mnie kocem. Nie wiedziałam, co to za zabawa, ale za każdym razem, gdy choć odrobinę się poruszyłam,