W. Bruce Cameron

O psie który wrócił do domu


Скачать книгу

też, że będzie aż tyle kotów.

      – Hej, łapiecie je tam w siatki?

      – To diabelnie trudne! – krzyknął ktoś z zewnątrz.

      – Chodź, piesku. Choroba! Uważajcie! Biegnie suczka!

      – Jezu! Okej, mamy ją! – zawołał głos.

      – Chodź, szczeniaczku, chodź. Są takie małe!

      – Przynajmniej łatwiej je wyłapać niż te piekielne koty.

      Słyszeliśmy to wszystko, nie rozumiejąc, o co chodzi. Do naszej kryjówki za ścianą przedostało się przez szparę trochę światła, ale ludzkie zapachy już bardziej się do nas nie zbliżyły. Mieszanina strachu i kociej woni w powietrzu powoli wywietrzała, a wraz z nią ucichły odgłosy.

      W końcu zasnęłam.

      Gdy się obudziłam, mamy nie było. Zniknęło też moje rodzeństwo. Wgłębienie w ziemi, gdzie się urodziliśmy i ssaliśmy mleko, wciąż pachniało naszą rodziną, ale uczucie pustki, które mnie ogarnęło, gdy wąchałam za mamą, wyrwało mi z gardła łkanie, którego nie potrafiłam zdławić.

      Nie rozumiałam, jak to się stało, ale jedynymi kotami, które pozostały w norze, były Mama Kotka i jej dzieci. Spanikowana pobiegłam do niej z płaczem, szukając odpowiedzi i pociechy. Zdążyła już przynieść swoje kocięta zza ściany i teraz leżały wtulone w siebie na skrawku materiału, który w moim mniemaniu był ich domem. Mama Kotka obadała mnie dokładnie swoim czarnym noskiem, po czym zwinęła się w kłębek wokół mnie, a ja, wiedziona zapachem, zaczęłam ssać jej sutek. Poczułam na języku nowy, dziwny smak, ale potrzebowałam ciepła i mleka, więc posilałam się z wdzięcznością. Po kilku chwilach dołączyły do mnie jej kocięta.

      Następnego ranka wróciło parę dorosłych kocurów. Próbowały zbliżyć się do Mamy Kotki, ale syknęła na nie ostrzegawczo. Poszły więc spać w swoje rewiry.

      Później, gdy światło z dziury zaczynało przygasać, poczułam zapach jeszcze jednego człowieka, innego od tamtych. Teraz, gdy już znałam różnicę, uświadomiłam sobie, że ten zapach gościł wcześniej w moim nosie.

      – Kiciu? Kiciu?

      Nagle Mama Kotka zostawiła nas na naszym skrawku materiału. Dziwny powiew chłodu, który towarzyszył jej odejściu, sprawił, że wtuliliśmy się w siebie, szukając pociechy – mała, wijąca się gromadka kociąt plus szczeniak. Widziałam, jak Mama Kotka podeszła do dziury, ale nie wyszła do końca – stała w słabym świetle. Kocury patrzyły czujnie, ale nie poszły w ślad za nią do człowieka.

      – Tylko ty zostałaś? Nie wiem, co się stało, nie było mnie… Na ziemi są ślady opon, więc były tu furgonetki. Zabrali wszystkie koty?

      Człowiek wczołgał się przez dziurę, zasłaniając na chwilę światło. Był samcem – wyczułam to, choć dopiero później poznałam różnicę między mężczyzną a kobietą. Wydawał się nieco większy niż pierwsi ludzie, których widziałam. I znowu poczułam, że ciągnie mnie do tego wyjątkowego stworzenia, zapłonęła we mnie niewytłumaczalna tęsknota. Jednak pamięć o przerażających zdarzeniach poprzedniego dnia trzymała mnie przy moim kocim rodzeństwie.

      – Okej, widzę was. Cześć, jak udało wam się uciec? Zabrali wasze miski. No ładnie.

      Usłyszałam szeleszczący dźwięk, a w powietrzu uniosła się smakowita woń jedzenia.

      – Macie, przyniosłem wam trochę. Pójdę po miskę. I po wodę.

      Mężczyzna cofnął się i wyczołgał się z nory. Gdy zniknął, koty w mgnieniu oka skoczyły do przodu i zaczęły łapczywie pożerać to, co leżało na ziemi.

      Gdy wrócił, podniosłam uszy szybciej niż koty, które chyba nie były w stanie rozpoznać jego coraz silniejszego zapachu. Jednak gdy znowu pojawił się w dziurze, wszystkie kocury zareagowały, czmychając w swój kąt. Jedynie Mama Kotka nie ruszyła się z miejsca. Do nory wsunęła się kolejna miska z jedzeniem, ale Mama Kotka nie podeszła bliżej – stała i patrzyła. Wyczuwałam jej napięcie i wiedziałam, że jest gotowa odskoczyć i uciec, gdyby próbował nas wyłapać jak tamci.

      – Przyniosłem ci jeszcze wody. Masz kocięta? Wyglądasz na karmiącą matkę. Zabrali twoje dzieci? Och, kiciu, tak mi przykro. Planują wyburzyć te domy i postawić nowe osiedle. Ty i twoja rodzina nie możecie tu zostać, okej?

      W końcu mężczyzna sobie poszedł, a kocury ostrożnie wróciły do jedzenia. Obwąchałam pyszczek Mamy Kotki, kiedy przyszła, ale gdy ją polizałam, gwałtownie się odwróciła.

      Czas w norze odmierzały zmiany światła wpadającego przez kwadratową dziurę. Pojawiło się więcej kotów: kilku dotychczasowych mieszkańców naszego domu plus nowa kocica. Jej przybycie wywołało bójkę wśród kocurów, której przyglądałam się z przejęciem. Jedna para wojowników leżała spleciona ze sobą niezwykle długo – jedyną oznaką, że nie zasnęli, były ich poruszające się ogony, nie merdały radośnie, ale niespokojnie się wiły. Gdy kocury już uwolniły się z tego klinczu, przycupnęły na ziemi, niemal stykając się nosami i wydając w ramach dalszej walki zupełnie niekocie odgłosy. W innej bójce brał udział ułożony na boku kocur okładający łapami drugiego, który stał na czterech łapach. Stojący osobnik uderzał leżącego w ciemię, a ten odpowiadał szybką serią drapnięć.

      Dlaczego wszystkie nie stanęły po prostu na tylnych łapach, atakując? Ich zachowanie tylko stresowało innych obecnych, a wydawało się całkowicie bezcelowe.

      Z dorosłych miałam styczność jedynie z Mamą Kotką, reszta zachowywała się tak, jakbym nie istniała. Całymi dniami bawiłam się z kociakami w zapasy, wspinaczkę i berka. Zdarzało mi się warknąć na nie, gdy drażnił mnie ich styl zabawy. Po prostu mi nie pasował. Chciałam wdrapywać się na ich grzbiety i podgryzać im karki, ale one jakoś nie były w stanie tego załapać i wiotczały, gdy je przewracałam albo wskakiwałam na ich maleńkie ciałka. Czasami owijały się całe wokół mojego pyszczka albo okładały go swoimi miniaturowymi, ostrymi pazurkami, rzucając się na mnie ze wszystkich stron.

      Nocami tęskniłam za rodzeństwem. Tęskniłam za mamą. Miałam teraz nową rodzinę, ale wiedziałam, że koty są inne niż ja. Miałam swoją sforę, ale była to sfora kociąt, co nie wydawało mi się do końca właściwe. Byłam niespokojna i nieszczęśliwa i niekiedy dawałam upust swojej frustracji skomleniem. W takich chwilach Mama Kotka lizała mnie, poprawiając mi trochę humor, ale i tak wiedziałam, że nie jest tak, jak powinno być.

      Prawie codziennie przychodził tamten mężczyzna z jedzeniem. Mama Kotka karała mnie szybkim pacnięciem w pyszczek, gdy próbowałam do niego podejść, i szybko nauczyłam się zasad panujących w norze: ludzie nie mogą nas widzieć. Żaden z kotów nie zdawał się łaknąć dotyku człowieka, ale moje rosnące pragnienie, by wziął mnie na ręce, sprawiało, że coraz trudniej było mi przestrzegać praw nory.

      Kiedy Mama Kotka przestała nas karmić, musieliśmy przestawić się na jedzenie posiłków, które przynosił mężczyzna. Składały się one z pysznych suchych kawałeczków i niekiedy egzotycznego, wilgotnego mięska. Gdy już się do tego przyzwyczaiłam, było mi znacznie lepiej – do tej pory tak długo głodowałam, że wydawało mi się to naturalnym stanem, ale teraz mogłam najeść się do woli i wychłeptać tyle wody, ile tylko zdołałam. Pochłaniałam więcej niż całe moje kocie rodzeństwo razem wzięte i byłam teraz znacznie większa od nich, choć moje rozmiary nie robiły na nich szczególnego wrażenia. Konsekwentnie odmawiały poprawnej zabawy i w dalszym ciągu głównie drapały mnie po nosie.

      Naśladowaliśmy