W. Bruce Cameron

O psie który wrócił do domu


Скачать книгу

że to powiesz.

      – Oczywiście, że tak. Ledwie wiążemy koniec z końcem, Lucas. Masz pojęcie, ile kosztuje utrzymanie psa? Rachunki od weterynarza, karma i tak dalej. Razem wychodzi spory wydatek – powiedziała.

      – Mam drugą rozmowę w szpitalu dla weteranów. Powiedzieli, że doktor Gann na pewno mnie przyjmie. Już wszystkich tam znam. Dostanę tę pracę. Zdobędę pieniądze.

      Jego dłonie mnie głaskały, a ja odprężyłam się, zmożona sennością.

      – Nie chodzi tylko o pieniądze. Już o tym rozmawialiśmy. Zależy mi, żebyś skupił się teraz na nauce.

      – Przecież się skupiam! – odezwał się ostrym głosem, który wyrwał mnie z letargu. – Masz coś do moich stopni? Jeśli to o to chodzi…

      – Oczywiście, że nie o to. Stopnie… Daj spokój, Lucas. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, że przy tylu obowiązkach masz tak wysoką średnią.

      – A więc w czym problem? Nie chcesz, żebym miał psa czy żebym samodzielnie podjął ważną decyzję?

      Jego ton mnie niepokoił. Trąciłam go noskiem z nadzieją, że zacznie się ze mną bawić i zapomni o zmartwieniach.

      Nastąpiło długie milczenie.

      – Okej. Wiesz co? Ciągle zapominam, że masz prawie dwadzieścia cztery lata. Po prostu bezwiednie wracam do relacji, które wcześniej nas łączyły.

      – Wcześniej nas łączyły… – powtórzył beznamiętnie.

      Kolejna porcja ciszy.

      – Tak, z wyjątkiem większości twojego dzieciństwa. Masz rację – powiedziała smutno.

      – Przepraszam. Nie chciałem ci o tym przypominać. Nie miałem nic na myśli.

      – Nie, nie, masz rację. I możemy rozmawiać na ten temat tak często, jak tego potrzebujesz. Zawsze się z tobą zgodzę, bo podjęłam w życiu wiele błędnych decyzji, zwłaszcza tę, żeby cię zostawić. Ale teraz próbuję ci to wynagrodzić.

      – Wiem, mamo.

      – Masz rację co do tego szczeniaczka. W pierwszym odruchu traktuję cię wciąż jak nastolatka, a nie mojego dorosłego współlokatora. Ale przemyślmy to, Lucas. Nasza umowa najmu zabrania trzymania zwierząt w budynku.

      – A kto się dowie? Może jedyną zaletą zajmowania mieszkania powszechnie uznawanego za najnędzniejsze w kamienicy jest to, że nasze drzwi wychodzą na ulicę, nie na podwórko. Będę ją podnosił i wychodził, a zanim znowu postawię ją na ziemi, nikt z sąsiadów nie zdoła się połapać, skąd wyszedłem. Nie będę jej wypuszczał na podwórko i nigdy nie spuszczę jej ze smyczy. – Przewrócił mnie na grzbiet i pocałował w brzuszek.

      – Nigdy nie miałeś psa. To duża odpowiedzialność.

      Mężczyzna nic nie odpowiedział, tylko dalej trącał mnie nosem. Kobieta się roześmiała, wesoło i lekko.

      – Odpowiedzialność to chyba ostatnia rzecz, o której mogłabym ci prawić kazania.

      Przez kolejne dni przystosowywałam się do swojego nowego, cudownego życia. Jak się dowiedziałam, kobieta miała na imię Mama, a mężczyzna Lucas.

      – Chcesz smakołyk, Bella? Smakołyk?

      Zadarłam łebek i wpatrywałam się w Lucasa, czując, że czegoś ode mnie chce, ale nie rozumiałam absolutnie nic. Nagle wyjął rękę z kieszeni i dał mi mały kawałek mięska. Boski smak rozpłynął się po moim języku…

      „Smakołyk” wkrótce stało się moim ulubionym słowem.

      Spałam wtulona w Lucasa na stercie koców, które trochę postrzępiłam, dopóki nie dotarło do mnie, że to go bardzo zasmuca. Leżenie przy nim było nawet bardziej pokrzepiające niż wtulanie się w Mamę Kotkę. Czasami gdy spał, delikatnie chwytałam w pyszczek jego palce – nie żeby je podgryzać, tylko leciutko poskubać. Przepełniała mnie tak wielka miłość do niego, że aż świerzbiły mnie zęby.

      Lucas nazwał mnie Bellą. Kilka razy dziennie wyjmował „smycz”, jak nazywał tę rzecz, którą przypinał mi do „obroży”. Używał jej, by prowadzić mnie tam, gdzie chciał iść. Z początku jej nie znosiłam, bo nie widziałam żadnego sensu w tym, że jestem ciągnięta w jedną stronę, podczas gdy cudowne zapachy dochodzą z zupełnie innej. Ale potem nauczyłam się, że zdejmowanie jej z haczyka przy drzwiach oznacza „spacer”, a to kochałam! Kochałam też nasze powroty i czekającą w domu Mamę, do której biegłam po „przytulanki”. Kochałam, gdy Lucas wkładał mi jedzenie do miski i kiedy siadał tak, żebym mogła bawić się jego stopami.

      Kochałam się z nim siłować i siedzieć mu na kolanach. Kochałam go całego! Lucas był centrum mojego świata, zawsze kiedy moje oczy były otwarte, a nos aktywny, szukałam właśnie jego. Każdy dzień przynosił nową radość, nowe zabawy z moim Lucasem, moim człowiekiem.

      – Bella, jesteś najlepszym szczeniaczkiem na świecie – mówił często, całując mnie.

      Miałam na imię Bella. Wkrótce tak zaczęłam o sobie myśleć: Bella.

      Przynajmniej raz dziennie chodziliśmy do nory. Było tam wiele domów stojących w rzędzie, ale nie mieszkali w nich żadni ludzie i zaledwie w jednym były koty. Domy były odgrodzone siatką, ale Lucas odginał ją przy słupku i mogliśmy przejść.

      W norze wciąż wyczuwałam silny zapach Mamy Kotki, choć zapach kociaków wietrzał. Wiedziałam też, że wróciły niektóre kocury. Lucas stawiał miski z jedzeniem i wodą, ale mnie nie wolno było ich ruszać. Nie pozwalał mi też wejść do nory, by zobaczyć się z Mamą.

      – Widzisz ją? Kicię? Jest tam, patrzy na nas, Bello. Prawie nie widać jej w ciemności – mówił cicho Lucas.

      Uwielbiałam słyszeć swoje imię. Wyczuwałam pytanie w jego głosie, ale tym razem nie zaprowadziło do żadnego smakołyka dla pieska. Może i nie rozumiałam, co mówił Lucas, ale byłam przy nim, więc nic innego się nie liczyło.

      Pewnego popołudnia leżałam sobie na stopie Lucasa, gdzie zwaliłam się po wyjątkowo męczącej zabawie w Atak na Buty. Nie było mi wygodnie, ale byłam zbyt wyczerpana, żeby się ruszyć, więc moja głowa leżała dużo niżej od reszty ciała.

      Nagle usłyszałam dudnienie, które stawało się coraz głośniejsze, i w końcu Lucas się poruszył – najwyraźniej on też je usłyszał.

      – Co to, Bello?

      Dźwignęłam się na łapy. Spacer? Smakołyk? Lucas podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.

      – Mamo! – krzyknął przestraszony.

      Mama wyszła ze swojego pokoju.

      – Co się stało?

      – Przyprowadzili koparkę! Zaczynają wyburzać dom, a tam wciąż są koty! – Podszedł do szuflady i otworzył ją szarpnięciem, a Mama wyjrzała przez okno.

      – Okej, słuchaj, tu masz wizytówkę, zadzwoń do towarzystwa opieki nad zwierzętami. Poproś Audrey, a jeśli jej nie będzie, powiedz im, że deweloper wyburza dom i koty zginą!

      Wyraźnie czułam bijący od Lucasa strach, gdy poszedł po smycz. Przypiął mi ją, a ja otrzepałam się z całej senności.

      – Zadzwonię. Co chcesz zrobić? – zapytała Mama.

      – Muszę ich powstrzymać. – Otworzył drzwi.

      – Lucas!

      – Muszę ich powstrzymać!

      Wybiegliśmy