W. Bruce Cameron

O psie który wrócił do domu


Скачать книгу

Bella, zobaczmy, co teraz będzie…

      Dwoje ubranych na czarno podeszło do mężczyzny o pachnących dymem i mięsem palcach. Lucas wydawał się podenerwowany, ale nie ruszyliśmy się z miejsca. Ziewnęłam, a potem zamerdałam ogonem, gdy przybysze zbliżyli się do nas. Od kobiety wyczuwałam zapach psa, ale od mężczyzny już nie.

      – O Boże, jaki słodki szczeniaczek! – powiedziała ciepło kobieta.

      – Na imię jej Bella – przywitał się z nią Lucas. Byłam zachwycona, że rozmawiają o mnie!

      Kobieta się do mnie uśmiechała.

      – Jak się nazywasz?

      – Lucas. Lucas Ray.

      – No dobrze, Lucas, może powiesz nam, o co chodzi? – zapytał jej towarzysz.

      Mężczyzna rozmawiał z Lucasem, a kobieta przyklękła i zaczęła się ze mną bawić. Wskoczyłam jej na dłoń. Teraz, gdy mogłam ją obwąchać, zdałam sobie sprawę, że miała na palcach zapach dwóch różnych psów. Liżąc jej palce, wyczuwałam oba czworonogi. Metalowe przedmioty u jej boku zagrzechotały.

      Gdy kobieta wstała, spojrzałam znowu na Lucasa.

      – Ale w takim razie kto ma ochronić te koty, jeśli nie policja? – zapytał Lucas. Już drugi raz użył tego słowa: „policja”. Czułam, że jest przygnębiony, więc usiadłam przy jego stopach, żeby go rozweselić.

      – To nie należy do ciebie, jasne? – Mężczyzna w ciemnym ubraniu wskazał na dużą maszynę. – Rozumiem, dlaczego się przejmujesz, ale nie możesz zakłócać prac budowlanych. Jeśli nie odejdziesz, będziemy musieli cię aresztować.

      Kobieta o podwójnym psim zapachu dotknęła ramienia Lucasa.

      – Najlepiej będzie, jeśli wrócisz ze swoim szczeniakiem do domu.

      – Zajrzycie przynajmniej pod podłogę? – zapytał Lucas. – Zobaczycie, o czym mówię.

      – To chyba nic nie da – odparła kobieta.

      Patrzyłam, jak podjeżdża kolejny samochód. Ten był przesycony zapachami psów, kotów, a nawet innych zwierząt. Uniosłam nos, starając się oddzielić je od siebie.

      Nowy pojazd przywiózł mężczyznę i kobietę. Mężczyzna sięgnął na tylne siedzenie, z którego podniósł coś dużego, co po chwili położył sobie na ramię. Nie byłam w stanie wyczuć, co to. Mężczyzna dotknął przedmiotu, z którego trysnęło silne światło. Przypomniało mi się, jak niegdyś przez dziurę do naszej nory zaczęły się wlewać snopy światła, a koty przed nimi uciekały.

      Kobietę znałam. To ona wczołgała się do nas tamtego dnia, gdy poznałam Lucasa. Zamerdałam z radości na widok tej pary. Było już tylu ludzi!

      – Cześć, Audrey – przywitał się Lucas.

      – Cześć, Lucas.

      Chciałam podbiec do kobiety, która jak stwierdziłam, miała na imię Audrey, ale ona i jej towarzysz zatrzymali się i nie podeszli do nas. Światło przesunęło się po twarzy Lucasa, po czym padło na ziemię przed wejściem do nory.

      Mężczyzna o mięsno-dymnym zapachu ruszył w naszą stronę. Stawiał ciężkie kroki i wymachiwał rękami jak człowiek, który rzuca zabawkę psu.

      – Hej! Żadnych kamer!

      Audrey przysunęła się do mężczyzny z przedmiotem na ramieniu.

      – Filmujemy was, ponieważ burzycie dom, w którym mieszkają dziko żyjące koty!

      Dymno-mięsny potrząsnął głową.

      – Tu nie ma już żadnych kotów!

      Naprężyłam się – Mama Kotka! Przystanęła na chwilę w dziurze, oceniając sytuację, po czym wyskoczyła z nory, przemknęła obok nas i zniknęła w krzakach przy tylnym ogrodzeniu. Zapomniałam, że jestem na smyczy, i chciałam pobiec za nią – nagłe szarpnięcie jednak sprowadziło mnie na ziemię. Sfrustrowana przysiadłam i zaskomlałam.

      – Złapałeś to? – zapytała Audrey swojego towarzysza.

      – Tak – odparł mężczyzna z przedmiotem na ramieniu.

      – Mówi pan, że nie ma żadnych kotów? – zwrócił się Lucas do Dymno-mięsnego.

      – Proszę aresztować tych ludzi! – krzyknął Dymno–mięsny do ubranego na czarno duetu.

      – Stoją na chodniku – odparł spokojnie mężczyzna w ciemnym ubraniu. – Nie łamią prawa.

      – Filmowanie nie jest karalne – dodała kobieta o podwójnym psim zapachu. – A pan zapewnił nas, że nie ma tu więcej kotów.

      – Jestem z towarzystwa opieki nad zwierzętami – odezwała się Audrey. – Już zgłosiliśmy sprawę do nadzoru budowlanego. Cofną pozwolenie na rozbiórkę ze względu na obecność dziko żyjących kotów. Panie władzo, jeśli on zburzy ten dom, złamie prawo.

      – To niemożliwe – wycedził szyderczo Dymno-mięsny. – Nie działają tak szybko. Nawet telefonu nie odbierają tak błyskawicznie.

      – Odbierają, jeśli dzwoni członek naszego zarządu. To jeden z komisarzy hrabstwa – odparła Audrey.

      Kobieta i mężczyzna w ciemnych ubraniach spojrzeli na siebie.

      – Ta sprawa wykracza poza nasze kompetencje – oświadczył mężczyzna.

      – Ale przecież widzieliście tego kota. Czuwanie nad prawami zwierząt leży dokładnie w waszych kompetencjach – przypomniała Audrey. Zastanawiałam się, dlaczego nie podeszła do nas, tylko wciąż stała przy zaparkowanych samochodach. Chciałam, żeby się z nami pobawiła!

      – Ta przerwa w pracy kosztuje mnie ciężkie pieniądze! Żądam, żeby policja zrobiła swoje i usunęła stąd tych ludzi! – huczał gniewnie Dymno-mięsny.

      Policja – tak nazywali się ludzie w ciemnych ubraniach i z przedmiotami przy biodrach. Oboje zesztywnieli.

      – Proszę pana – zwróciła się kobieta do Lucasa – czy mógłby pan zabrać swojego psa i przejść na chodnik?

      – Nie, jeśli on zamierza zburzyć dom, w którym są bezbronne koty – odpowiedział z uporem Lucas.

      – Jezu Chryste! – krzyknął Dymno-mięsny.

      Kobieta i mężczyzna w ciemnych ubraniach znowu spojrzeli na siebie.

      – Lucas, jeśli będę musiała powtórzyć prośbę, założę ci kajdanki i wsadzę do radiowozu – powiedziała kobieta-policja.

      Lucas stał przez chwilę w milczeniu, a potem poszliśmy do Audrey, żeby mnie pogłaskała. Tak bardzo ucieszyłam się na jej widok! Cieszyłam się też, że Dymno-mięsny i policja poszli za nami, żebyśmy wszyscy byli razem.

      Dymno-mięsny wziął głęboki oddech.

      – Było tu parę tuzinów kotów, ale już ich nie ma. Kot, którego właśnie widzieliśmy, mógł po prostu przyjść się rozejrzeć, co nie znaczy, że tu mieszka.

      – Widuję ją tu codziennie – oświadczył Lucas. Podmuch wiatru przywiał jakiś kawałek papieru. Chciałam za nim pobiec, ale smycz szarpnęła mnie do tyłu. – Ona na pewno tu mieszka. Razem z kilkoma innymi kotami.

      – Co do tamtych kotów… Do którego schroniska pan je odwiózł? – zapytała znacząco Audrey. – Sprawdzałam w systemie i nigdzie nie mogę ich znaleźć.

      – Okej, po pierwsze: ten cały Lucas przecinał mi ogrodzenie, panie władzo. Dokarmiał koty! A po drugie, ona ma rację, wynajęliśmy firmę, która zajęła się ich humanitarnym wyłapaniem. Nie