W. Bruce Cameron

O psie który wrócił do domu


Скачать книгу

wyłapać maruderów. Aha, popytałam i rzeczywiście ostatnio nigdzie w Denver nie oddano do schroniska dużej liczby kotów, więc chyba musimy przyjąć, że stało się najgorsze.

      – Jak można zrobić coś takiego? – odrzekł mężczyzna zbolałym głosem. Skoczyłam na jego stopy, żeby wiedział, że jeśli jest smutny, to tu na dole czeka na niego szczeniak, który rozwieje wszystkie jego troski.

      – Nie wiem. Czasami w ogóle nie rozumiem ludzi.

      – Czuję się z tym naprawdę okropnie.

      – Przecież nie wiedziałeś, co się święci. Chociaż nie wiem, czemu po prostu nie odwieźli tych kotów do któregoś ze schronisk. Moglibyśmy znaleźć domy dla niektórych, mamy dojścia do bezpiecznych miejscówek dla dzikich kotów… Niektórym ludziom nie chce się postąpić przyzwoicie. – Kobieta podniosła się. – Okej, maleńka, gotowa do drogi?

      Zamerdałam ogonem i odwróciłam głowę, żeby widzieć mężczyznę. To dotyku jego rąk najbardziej pragnęłam.

      – Ee, Audrey?

      – Tak?

      – Czuję, że to mój pies. Wiesz, technicznie rzecz biorąc, to ja ją znalazłem.

      – Och. – Kobieta postawiła mnie na ziemi, a ja podbiegłam do mężczyzny, żeby trochę pomemłać mu buty. – No cóż, nie powinnam w ten sposób oddawać zwierzaka do adopcji. To znaczy, są pewne procedury.

      – Chyba że to mój pies, wtedy to nie adopcja.

      – Okej. Posłuchaj, nie chcę, żeby zrobiło się niezręcznie, ale czy w ogóle możesz wziąć szczeniaka? Gdzie mieszkasz?

      – Tam, w tej kamienicy naprzeciwko. Dlatego widywałem te koty, ciągle tędy przechodzę. Po prostu pewnego dnia postanowiłem zacząć je dokarmiać.

      – Mieszkasz sam?

      Nagle w zachowaniu mężczyzny zaszła prawie niezauważalna zmiana. Spojrzałam na niego czujnie, prosząc, żeby znowu mnie podniósł. Chciałam polizać go po twarzy.

      – Nie, mieszkam z matką.

      – Och.

      – Nie, to nie tak jak myślisz. Jest chora. Była żołnierką i po powrocie z Afganistanu pojawiły się u niej oznaki stresu pourazowego. Więc studiuję i współpracuję ze Związkiem Weteranów, żeby zapewnić jej potrzebną pomoc.

      – Strasznie mi przykro to słyszeć.

      – Uczę się na kursach internetowych, studium medyczne. Tak więc jestem dużo w domu, moja mama też. Możemy poświęcić suni tyle uwagi, ile potrzebuje. I myślę, że piesek dobrze zrobi nam obojgu. Mama nie jest jeszcze w stanie pracować.

      Schylił się i podniósł mnie. Nareszcie! Trzymał mnie w ramionach, a ja ułożyłam się na grzbiecie i wpatrywałam w jego twarz. Działo się coś ważnego, czułam to, choć nie wiedziałam, co to było. Wydawało mi się, że opuszczam norę – miejsce, gdzie się urodziłam i gdzie wciąż chowała się Mama Kotka.

      Od teraz będę z tym człowiekiem, gdziekolwiek mnie zabierze. I tego właśnie pragnęłam: być przy nim.

      – Miałeś kiedyś szczeniaka? – zapytała kobieta. – Wymagają sporo pracy.

      – W dzieciństwie mieszkałem z ciotką, która miała dwa yorki.

      – Ta sunia już jest większa od yorka. Przykro mi, Lucas, ale nie mogę. To by było nieetyczne. Potencjalni opiekunowie przechodzą u nas proces weryfikacji, mamy tak mało zwrotów z adopcji między innymi dzięki surowym wymogom.

      – Jak mam to rozumieć?

      – Jako odmowę. Nie mogę ci jej oddać.

      Mężczyzna spojrzał na mnie i uśmiechnął się.

      – Och, maleńka, słyszałaś? Chcą mi ciebie odebrać, chcesz tego? – Zniżył do mnie twarz, a ja go polizałam. Uśmiechnął się. – Sunia i ja głosujemy za jej zamieszkaniem u mnie. Jest dwa do jednego – zwrócił się do kobiety beztrosko.

      – Hm – mruknęła.

      – Myślę, że nic nie dzieje się bez przyczyny, Audrey. Ta mała była tam z kotami z jakiegoś powodu. Była tam, żebym ją odnalazł.

      – Przykro mi, ale mamy zasady.

      Skinął głową.

      – Zawsze są jakieś zasady i zawsze są od nich wyjątki. To jeden z takich wyjątków.

      Przez chwilę stali w milczeniu.

      – Ktoś czasem z tobą wygrywa? Mam na myśli kłótnie – odezwała się wreszcie kobieta.

      Zamrugał.

      – Pewnie. Ale chyba nie tym razem.

      Pokręciła głową i uśmiechnęła się.

      – Niech ci będzie. No cóż, jak mówiłeś, to ty ją znalazłeś. Zabierzesz ją od razu do weterynarza? Jutro? Jeśli mi to obiecasz, to możesz ją wziąć… Chodź, dam ci parę rzeczy, mam smyczki, obróżki i karmę dla szczeniąt.

      – Hej, maleńka! Chcesz ze mną zamieszkać?

      Na twarzy mężczyzny pojawił się promienny uśmiech, ale w jego głosie wyczuwałam coś, czego nie rozumiałam. Był zatroskany, coś go trapiło. Martwiło go to, co miało się teraz stać.

      Mama Kotka nie wyszła. Czułam jej zapach, gdy mężczyzna wynosił mnie sprzed nory, i wyobrażałam ją sobie przycupniętą w ciasnej kryjówce, chowającą się przed ludźmi. Nie byłam w stanie tego zrozumieć – czego tu się bać? Czułam się tak, jakbym nigdy w życiu nie widziała niczego równie niesamowitego jak mężczyzna, który trzymał mnie w swoich ramionach, nigdy nie doświadczyła czegoś tak wspaniałego, jak dotyk jego dłoni na mojej sierści.

      Gdy tamci ludzie zamknęli drzwi swojego pojazdu, nawoływania mojego kociego rodzeństwa nagle umilkły, po czym furgonetka odjechała, zostawiając w powietrzu jedynie zapach mojej rodziny. Zastanawiałam się, kiedy znów ją zobaczę, ale nie miałam czasu nadmiernie głowić się nad tą dziwną rozłąką, choć moje rodzeństwo poszło w jedną stronę, mama w drugą, a ja w trzecią. Wokół było tyle nowych obrazów i dźwięków, że aż zakręciło mi się w głowie. Kiedy mężczyzna przyniósł mnie w miejsce, które miałam wkrótce nazywać domem, wyczuwałam zapach jedzenia, kurzu, chemikaliów i kobiety. Postawił mnie na podłodze pokrytej rozkosznie miękkim dywanem. Pobiegłam za nim przez pokój, a gdy usiadł przy mnie, krzyżując nogi, wdrapałam mu się na kolana.

      Czułam jego niepokój, bił z jego skóry, tak jak napięcie z Mamy Kotki, gdy wiedziała, że zbliżają się ludzie.

      – Lucas? – rozbrzmiał kobiecy głos. Skojarzyłam go z zapachem zostawionym na wszystkich przedmiotach w pokoju.

      – Cześć, mamo.

      Do pokoju weszła kobieta, zatrzymując się w pół kroku. Pobiegłam jej na powitanie, merdając ogonkiem, chcąc polizać ją po rękach.

      – Co?… – Otworzyła usta, a oczy zrobiły się jej okrągłe jak spodki.

      – To szczeniak.

      Przyklękła i wyciągnęła dłonie, a ja przypadłam do nich, przekręcając się na grzbiet i podgryzając jej palce.

      – Widzę, że szczeniak, Lucas. Co on tu robi?

      – To sunia.

      – To też nie jest odpowiedź na moje pytanie.

      – Ludzie ze schroniska przyjechali po resztę kotów. W każdym razie po większość. Znaleźliśmy