W. Bruce Cameron

O psie który wrócił do domu


Скачать книгу

inni ludzie.

      – Zazwyczaj trzymają się z tyłu. Matka podchodzi bliżej, kiedy przynoszę jedzenie, ale nie pozwala się dotknąć.

      – Czy oprócz tego okienka jest jakieś inne wyjście? – odezwał się nowy głos, któremu towarzyszył inny zapach, kobiecy. Bezwiednie zamerdałam ogonkiem.

      – Chyba nie. Jak to zrobimy?

      – Mamy duże rękawice ochronne, a ty zostaniesz tu z siatką i spróbujesz złapać te, które nam się wymkną. Ile ich jest?

      – Nie jestem pewien. Do niedawna kotka karmiła, ale jeśli są tu jakieś kocięta, to w ciągu dnia nie wychodzą. Jest jeszcze kilka innych, nie wiem, jakiej płci. Wcześniej było ich całe mnóstwo, ale najwidoczniej deweloper je wyłapał. Chce wyburzyć wszystkie te szeregówki i postawić tu osiedle.

      – Z dziko żyjącymi kotami jako lokatorami nie ma szans, by dostał pozwolenie na rozbiórkę.

      – Pewnie dlatego się ich pozbył. Myślisz, że skrzywdził te, które wyłapał?

      – Hmm, nie istnieją żadne przepisy zabraniające wyłapywania i uśmiercania kotów, jeśli żyją na twojej posesji. No cóż, może oddał je do któregoś ze schronisk.

      – Było ich mnóstwo. Roiło się od nich na całym podwórku.

      – Sęk w tym, że nie słyszałam, żeby gdzieś pojawiła się nagle wielka zgraja kotów. Środowisko opiekujących się zwierzętami jest dość zażyłe, wszyscy się znamy. Gdyby gdzieś przywieziono dwadzieścia kotów, nie umknęłoby mi to. Wszystko w porządku? Och, przepraszam, może niepotrzebnie to mówię…

      – Nic mi nie jest. Po prostu żałuję, że nie wiedziałem, co się kroi.

      – Dobrze zrobiłeś, że nas wezwałeś, Lucas. Tym, które znajdziemy, zapewnimy dobre domy. Gotowy?

      Zdążyłam się już znudzić monotonnymi odgłosami tej rozmowy i wróciłam do siłowania się z kociakami, gdy nagle poczułam, jak Mama Kotka sztywnieje i zaczyna bić od niej niepokój. Nie odrywała nieruchomego spojrzenia od dziury, ogon jej drgał, a uszy miała płasko położone. Przyglądałam się jej z zaciekawieniem, ignorując małego kocurka, który podbiegł, pacnął mnie w pyszczek i dał drapaka.

      Nagle rozbłysło światło i zrozumiałam jej strach. Mama Kotka uciekła w stronę tylnej ściany, porzucając swoje młode. Widziałam, jak bezszelestnie wślizguje się w ukrytą szczelinę, a w tym samym momencie przez dziurę wczołgało się dwoje ludzi. Kociaki zaczęły się chaotycznie kłębić, kocury czmychnęły w głąb nory, a ja cofnęłam się, przerażona.

      Światło zatańczyło na ścianach, po czym odnalazło mnie, padając oślepiającym snopem na mój pyszczek.

      – Hej! Tu jest szczeniak!

      Dwa

      Kici, kici! – Kobieta czołgała się do przodu, wyciągając ręce. Gruby materiał pokrywający jej dłonie był przesiąknięty zapachem mnóstwa różnych zwierząt, głównie kotów.

      Kocięta zareagowały paniczną ucieczką. Rozbiegły się chaotycznie i bez celu. Żadne nie ruszyło w stronę szczeliny w ścianie, za którą schowała się Mama Kotka, choć ja wyczuwałam ją tam, przycupniętą i wystraszoną. Z pozostałymi dorosłymi było trochę lepiej, choć i one w większości zamarły, wpatrując się przerażonym wzrokiem w zbliżającego się człowieka. Jeden z kocurów rzucił się w stronę dziury, obnażając kły, ale kobieta złapała go w swoje grube rękawice, po czym ostrożnie podała drugiej parze pokrytych materiałem rąk. Dwa inne kocury zdołały przemknąć obok niej ku wolności.

      – Złapałeś je? – zapytała głośno.

      – Jednego! – krzyknął w odpowiedzi inny głos. – Drugi uciekł.

      Co do mnie – nie miałam pojęcia, co robić. Powinnam była dołączyć do mamy. Ale coś we mnie buntowało się przeciwko tej reakcji – przeciwnie, ciągnęło mnie do czołgającej się w moją stronę kobiety, byłam nią zafascynowana. Ogarnął mnie jakiś wewnętrzny przymus. Choć nigdy nie doświadczyłam dotyku człowieka, miałam o nim jasne wyobrażenie, zupełnie jakbym przypomniała sobie coś sprzed bardzo dawna. Kobieta przywoływała mnie gestem dłoni, nie zważając na resztę kocurów, które czmychnęły przez dziurę za jej plecami.

      – Hej, szczeniorku! – zawołała, a ja skoczyłam wprost w jej ramiona, merdając ogonkiem.

      – O Boże, jaki z ciebie słodziak!

      – Złapaliśmy jeszcze dwa! – krzyknął głos z zewnątrz.

      Polizałam kobietę po twarzy, wiercąc się i wijąc.

      – Lucas! Mam szczeniaka, czy mógłbyś go przejąć? – Uniosła mnie, przyglądając się mojemu brzuszkowi. – To znaczy ją. To sunia.

      W dziurze pojawił się mężczyzna, który przynosił nam jedzenie do misek, do środka wdarł się jego znajomy zapach. Wyciągnął ręce, delikatnie ujął moje ciało i wyniósł mnie na świat. Serce biło mi jak szalone – nie ze strachu, ale z euforii. Wciąż czułam za sobą kociaki i ich przerażenie, a także nadal silny zapach Mamy Kotki, ale w tamtej chwili pragnęłam tylko być trzymana przez tego człowieka, podgryzać mu palce i skakać na niego. Postawił mnie i zaczął tarzać na chłodnej ziemi.

      – Jesteś taka głupiutka! Mała, głupiutka szczeniaczka!

      Gdy my się bawiliśmy, kobieta wynosiła kociaki i jednego po drugim podawała dwóm mężczyznom, którzy wkładali je do klatek na tyle furgonetki. Przerażone maluchy miauczały płaczliwie. Ich rozpaczliwe nawoływania smuciły mnie, bo byłam ich dużą siostrą, ale nie mogłam nic zrobić, by im pomóc. Przeczuwałam, że nasza mama wkrótce do nich dołączy, a wiedziałam, że wtedy się uspokoją.

      – Chyba mamy już wszystkie – powiedziała kobieta, podchodząc do miejsca, gdzie bawiłam się z mężczyzną. – Nie licząc tych, którym udało się uciec.

      – Tak, przepraszam za to. Wasi ludzie wyłapali, co do nich należało, ale ja dałem plamę.

      – Nic się nie stało. To wymaga dużej wprawy.

      – Co się stanie z tymi, które zwiały?

      – No cóż, miejmy nadzieję, że nie wrócą od razu, skoro robotnicy mają burzyć te domy. – Kobieta uklękła, by pogłaskać mnie po uszach. Znalezienie się w centrum uwagi dwojga ludzi jednocześnie było najwspanialszym, co mnie w życiu spotkało. – W środku nie było już innych psów. Nie mam pojęcia, co ta mała tam robiła.

      – Nigdy wcześniej jej nie widziałem – odparł mężczyzna. – Zawsze były tu wyłącznie koty. Ile ma?

      – Nie wiem, może jakieś osiem tygodni. Będzie duża, to widać. Spójrz na te łapy.

      – To owczarek? Mastiff?

      – Hm, może mieć domieszkę mastiffa, ale z pyszczka przypomina mi staffordshire bull terriera albo może rotka. Ciężko orzec. To pewnie wielki koktajl psiego DNA.

      – Wygląda na zdrową. To znaczy jak na mieszkankę nory – zauważył mężczyzna. Podniósł mnie, a ja zwiotczałam w jego dłoniach, ale gdy zbliżył mnie sobie do twarzy, próbowałam dziabnąć go w nos.

      – No cóż, wątpię, żeby tam „mieszkała” – odezwała się kobieta. – Pewnie po prostu przyszła za jakimś kociakiem albo kocurem. À propos, kiedy ostatni raz widziałeś matkę kociąt?

      – Parę dni temu.

      – Nie było jej w norze, więc pewnie poluje, a my przyszliśmy nie w porę. Daj mi znać, jeśli ją zobaczysz, dobrze, Lucas?

      – Masz