Joakim Zander

Szpieg z Bejrutu


Скачать книгу

odpowiada. – Jestem fotografem.

      – Nie wiedziałem.

      Jacob od samego początku zastanawiał się, gdzie Yassim pracuje. Tworzył w myślach tysiące scenariuszy, żeby znaleźć wytłumaczenie, dlaczego gdzieś przepadł. Robił to po to, żeby pozbyć się podejrzenia, iż jego nowy przyjaciel nie chce utrzymywać z nim dalszych kontaktów.

      – A skąd mogłeś wiedzieć? Przecież ostatnim razem prawie w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy.

      Jacob oblewa się rumieńcem i powoli rusza chodnikiem. Yassim wyprowadza go z Charles Hélou, gdzieś między nowe wieżowce. Kierują się do centrum miasta, gdzie panują tłok i zgiełk.

      – Nic o tobie nie wiem – mówi Jacob.

      Yassim znowu się uśmiecha.

      – Niewiele można o mnie powiedzieć. Jestem fotografem, a ponieważ w Syrii trwa wojna, mam tam mnóstwo pracy. I to chyba jedyna pozytywna rzecz, którą można o tym zajęciu powiedzieć. Dużo pracy z bliska.

      Nie brzmi to cynicznie, przypomina raczej wypowiedzianą z rezygnacją refleksję.

      – Nie boisz się? – pyta Jacob. – Przecież to takie… niesamowite!

      Yassim wzrusza ramionami i kieruje się w stronę dzielnicy bankowej. O tej porze jest tam cicho i spokojnie. Wszędzie widać wypasione czarne bmw, szklane fasady budynków i dźwigi. Czuć zapach pieniędzy zarobionych na handlu ropą.

      – Można się przyzwyczaić. Staram się o tym nie myśleć.

      W końcu docierają do wzniesionego niedawno wieżowca. Gmach liczy przynajmniej dwadzieścia nieregularnych kondygnacji z białymi tarasami i panoramicznymi oknami. Wygląda tak, jakby był pozbawiony zewnętrznych ścian. Można nawet zajrzeć do pomieszczeń znajdujących się na dolnych piętrach, bo pali się w nich światło. Budynek jest całkowicie transparentny. Jacob zastanawia się, jak są rozmieszczone sypialnie i czy one też wychodzą na miasto.

      Ku jego zdziwieniu Yassim kieruje się do wejścia, przy którym stoi znudzony ochroniarz. Mężczyzna pali papierosa, o krzesło oparty jest karabin maszynowy. Yassim wita się ze strażnikiem, podchodzi do drzwi i odwraca się do Jacoba.

      – Wejdziesz?

      Na górę jadą elegancką, lśniącą windą. Jacob czuje się tak, jakby płynął w wodzie. Winda porusza się bezszelestnie, prawie nie czuć oporu. W końcu zatrzymuje się łagodnie na ósmym piętrze. Yassim uśmiecha się do Jacoba i wychodzi na korytarz. Są tu trzy mieszkania, na drzwiach zamiast tabliczek z nazwiskami wiszą numery. Yassim podchodzi do mieszkania z numerem osiemset jeden, wyjmuje niewielką kartę, przykłada ją do klamki i otwiera drzwi.

      – Jak w hotelu – zauważa Jacob.

      To pierwsze słowa, jakie wypowiedział od wejścia do budynku. Yassim nie odpowiada, może w ogóle ich nie słyszał? Wchodzi do środka.

      Mieszkanie ma ponad sto metrów kwadratowych. Ulokowane jest w rogu budynku, dwie szklane ściany wychodzą na ulicę. Jest w nim betonowa podłoga i aneks kuchenny, który wygląda jak zbędny dodatek. Całość przypomina typowe wzorcowe mieszkanie w salonie meblowym. Na środku stoi duży stół, na którym leży laptop. Krzesła po obu stronach. Poza tym w mieszkaniu nic nie ma: żadnych dokumentów, żadnych ubrań. Nic.

      Yassim odwraca się i patrzy na Jacoba. Ma taką minę, jakby chciał się usprawiedliwić. Jest lekko podenerwowany.

      – Chętnie bym cię czymś poczęstował, ale mam tylko wodę.

      – Nie ma sprawy – odpowiada Jacob.

      I tak nie zamierza nic pić. Wciąż ma przed oczami oglądane niedawno na żywo obrazy z demonstracji. Jeszcze teraz na ich wspomnienie trzęsą mu się nogi. I nagle ogarnia go wielkie zmęczenie.

      Podchodzi do okna i patrzy na nowe wieżowce, puste przestrzenie między nimi, na dźwigi budowlane i na uliczny ruch. Na tej wysokości nie słychać samochodów. Panuje tu tak niesamowita cisza, że Jacob czuje się lekko zdezorientowany, jakby nie wiedział, gdzie się znajduje, w jakim mieście przebywa albo w jakiej tkwi powłoce.

      Yassim podchodzi do niewidzialnych drzwi wmontowanych w wielką szybę i je otwiera.

      – Mam tu taras – wyjaśnia.

      Do suchego mieszkania z włączoną klimatyzacją wpada ciepłe, wilgotne powietrze. Yassim i Jacob wychodzą na taras. Znowu są w Bejrucie, mieście pełnym śmieci, spalin i samochodów. Różnica jest taka, że na tej wysokości impulsy docierające z dołu są słabsze. Jacob czuje się tu bezpiecznie. Pochyla się nad barierką i spogląda w dół, na ulicę.

      – Mieszkasz tutaj? – pyta. – Mieszkanie jest dość skromnie umeblowane.

      Yassim stoi tak blisko, że Jacob czuje jego zapach. Ma wrażenie, że z ciała Yassima przeskakują na niego ładunki elektryczne. Stoją jednak zbyt daleko od siebie, żeby mogli się dotknąć.

      – Niewiele mi trzeba – odpowiada Yassim. – Poza tym rzadko tu bywam.

      – A czy… – zaczyna Jacob, ale nagle przerywa w pół zdania, jakby nie był pewien, czy może pytać o takie sprawy.

      – Słucham?

      – Chciałem spytać, czy cię na to stać? Słyszałem, że w takich budynkach mieszkają sami biznesmeni, na przykład ci z Dubaju.

      Z początku Yassim nie odpowiada. Potem odwraca się, bierze Jacoba za rękę i ciągnie go za sobą do mieszkania.

      – A skąd wiesz, że nie jestem z Dubaju? – pyta cichym głosem.

      Jacob siada na krześle stojącym przy stole. Yassim prosi go, żeby się sobą zajął, a on załatwi w tym czasie swoje sprawy. Okolicę rozświetlają światła pobliskich budynków. Jacob dochodzi do wniosku, że w takim mieszkaniu człowiek jest całkowicie wystawiony na widok innych. Przecież każdy może tu zajrzeć. Trudno mu sobie wyobrazić, że ktoś może prowadzić codzienne życie na oczach innych, stać się kimś w pełni przezroczystym.

      Przez jakiś czas wierci się na krześle, a potem klika z zaciekawieniem w klawiaturę komputera. Urządzenie budzi się do życia. O Yassimie wie niewiele: mówi po angielsku z amerykańskim akcentem, a arabski, którym się posługuje, może wskazywać na to, że nie pochodzi z okolic Zatoki Perskiej. Być może urodził się w Libanie albo w Syrii. Czy w związku z tym powinien mu zaproponować, żeby rozmawiali ze sobą po arabsku? Uznaje jednak, że kosztowałoby go to zbyt wiele wysiłku, i rezygnuje z tego pomysłu.

      Dostępu do komputera broni hasło, ale na ekranie widać jakieś niewyraźne zdjęcie. Jacob pochyla się, żeby obejrzeć je z bliska. Zdjęcie przedstawia liczną rodzinę – dziesięć, może dwanaście osób. Są na nim dorośli i dzieci, wszyscy ubrani w eleganckie garnitury, barwne koszule, krawaty albo lśniące jedwabne sukienki. Kobiety są mocno pomalowane. Jedna z nich trzyma w dłoni bukiet czerwonych kwiatów. Ma na sobie białą sukienkę i coś w rodzaju woalki. Jacob domyśla się, że to panna młoda, a fotografię zrobiono na weselu. Czy to rodzina Yassima? Czy to on jest autorem zdjęcia?

      Jacob unosi wzrok i po drugiej stronie pokoju widzi Yassima, który trzyma w ręce duży obraz w ramce. Ustawia go przodem do ściany.

      – Chodź do mnie – mówi.

      Od razu lądują w łóżku. Jacob sam nie wie, jak do tego doszło. Szybko pozbywa się koszuli i ciepłe, suche dłonie Yassima zaczynają pieścić jego nagą pierś. Czuje je we włosach i w kroczu. Yassim rozpina mu dżinsy, robi to niecierpliwie, jakby czegoś szukał. Jacob opuszcza rękę, pomaga mu rozpiąć guziki i zdjąć spodnie. I nagle czuje, że jest zupełnie nagi.

      Dyszy i przyciska do siebie dłoń Yassima,