Aleksandra Marinina

Sprawiedliwy oprawca


Скачать книгу

lotnisko – powiedziała, nachylając się ku opuszczonej szybie.

      – Ile?

      – Ile chcesz. Nie jestem stąd, nie znam taryfy.

      – Pięćdziesiąt zielonych.

      – W porządku.

      Usiadła z przodu koło kierowcy, Saulak ulokował się z tyłu. Całą drogę spędzili w milczeniu. Bez słowa wysiedli z auta przed hotelem, weszli do środka i wspięli się na swoje piętro. Dopiero w pokoju Nastia dała upust emocjom.

      – Może pora skończyć te dziecinne zabawy? – zapytała ze złością, patrząc, jak Paweł zesztywniałymi palcami próbuje rozpiąć zamek w kurtce. – Co się z panem dzieje, Pawle Dmitrijewiczu? Muszę pana zawieźć do Moskwy, a pan wygląda, jakby lada chwila miał wyzionąć ducha. Dlaczego nie chce mi pan powiedzieć, na co pan choruje i jak panu pomóc, w razie gdyby poczuł się pan jeszcze gorzej?

      Znowu omijał ją wzrokiem. Właściwie nie patrzył jej w oczy nawet wtedy, gdy rozmawiał życzliwie. W końcu poradził sobie jakoś z zamkiem, rozebrał się i nie mówiąc ani słowa, położył się na łóżku.

      – Albo natychmiast mi pan powie, o co chodzi, albo wzywam pogotowie. Nie uśmiecha mi się perspektywa dostarczenia do Moskwy nieboszczyka.

      – Niech się pani nie martwi – powiedział cicho, nie otwierając oczu. – Nic mi nie będzie. To zaraz minie. Nic mnie już nie boli.

      – A co bolało?

      – Nic. Przecież powiedziałem, żeby się pani nie martwiła. Wszystko będzie w porządku, obiecuję.

      – Jakoś trudno mi w to uwierzyć – odparła już spokojniej. – Naprawdę czuje się pan lepiej? Nie kłamie pan?

      – Nie.

      Było już całkiem późno, Nastia powinna się położyć, ale z jakiegoś powodu nie odstępowało jej uczucie, że gdy tylko zgasi światło, Pawłowi na pewno coś się stanie. Zdjęła buty i sweter, po czym w dżinsach i w koszulce wsunęła się pod kołdrę.

      – Dlaczego nie wyłączyła pani światła? – zapytał.

      – Żeby pana widzieć. Przynajmniej zauważę, gdy poczuje się pan gorzej.

      – Nie poczuję się gorzej, już mówiłem. Niech pani wyłączy światło i się prześpi. Musi pani odpocząć.

      – Niepotrzebna troska! – burknęła, zawijając się w kołdrę.

      – Niech pani wyłączy światło. Proszę – powiedział.

      Coś w jego tonie sprawiło, że Nastia posłusznie wstała i pstryknęła wyłącznikiem. Teraz pokój rozjaśniał tylko blask latarni ulicznych i reflektorów lotniska. Ciekawe, czy ktoś by zasnął w takiej sytuacji, pomyślała z irytacją. Samoloty huczą wprost nad głową, a na sąsiednim łóżku leży ciężko chory człowiek. Świetne warunki do odpoczynku.

      Paweł leżał tak cicho, że Nastia zaczęła powoli się uspokajać. Gdy kogoś coś boli, zwykle nie może leżeć bez ruchu, przewraca się z boku na bok, próbując znaleźć pozycję, w której ból będzie mniej dotkliwy. Udało jej się nieco odprężyć, a ponieważ wiedziała, że hałas nie pozwoli jej zasnąć, postanowiła uporządkować myśli. Metodycznie, minuta po minucie przeglądała miniony dzień, przypominała sobie każde słowo Pawła, każdy jego gest i każde spojrzenie. Co nowego i ważnego dowiedziała się o nim dzisiaj?

      – Nastiu – dobiegł ją głos z sąsiedniego łóżka.

      Zerwała się jak oparzona. W ciągu dwóch dni po raz pierwszy odezwał się do niej po imieniu. Widocznie jest ledwo żywy. Żeby tylko wiedzieć, co mu dolega.

      – Jestem tutaj – odparła tak samo cicho.

      – Nie śpisz?

      – Nie.

      – Posiedź ze mną.

      Już na ty! Nieźle pana przycisnęło, Pawle Dmitrijewiczu. Chciałabym wiedzieć, co się z tobą dzieje.

      Pośpiesznie przesunęła kołdrę i usiadła na krawędzi jego łóżka. Lodowate palce dotknęły jej dłoni.

      – Zimno ci? – zapytała z troską. – Dlaczego nie przykryjesz się kołdrą?

      – Nie trzeba, wszystko w porządku. Tylko posiedź ze mną.

      – Dobrze, oczywiście.

      Lekko ścisnęła jego palce, ale chwilę później Paweł wyswobodził dłoń. Mijały minuty, Nastia zaczęła marznąć, ale bała się poruszyć. Nie miała pojęcia, co się dzieje, była jednak pewna, że nie wolno jej naruszyć owej kruchej równowagi zaufania-obcości, która się między nimi pojawiła.

      – Niech będę przeklęty, gdybym miał kiedykolwiek cię skrzywdzić – nagle powiedział Paweł, a jego słowa zabrzmiały głośno i wyraźnie.

      Nastia z trudem powstrzymała się od komentarza. Znalazła tylko w ciemności jego rękę i delikatnie pogłaskała zimne palce.

      – Kładź się – powiedział już ciszej. – Nie zwracaj na mnie uwagi, plotę bzdury. Kładź się.

      Wstała w milczeniu i ruszyła do swojego łóżka. Aż do samego rana Paweł już się nie odezwał.

***

      Przed ósmą ożył i zachrypiał stojący na szafie głośnik, podłączony do sieci transmisyjnej lotniska.

      – Uwaga! Pasażerowie rejsu dwieście siedemdziesiąt sześć Samara–Jekaterynburg proszeni są o stawienie się w budynku lotniska przy stanowiskach odprawy. Powtarzam. Zaczyna się odprawa biletowo-bagażowa pasażerów podróżujących rejsem dwieście siedemdziesiąt sześć Samara–Jekaterynburg. Odlot o dziesiątej pięćdziesiąt.

      Zerwali się z łóżek i zaczęli pakować rzeczy.

      – Jak pani sądzi, zdążę jeszcze wziąć prysznic? – zapytał Paweł.

      Oho, znowu „pani”, zauważyła Nastia. Wstydzi się własnej słabości, którą okazał wczoraj wieczorem? To się zdarza. No cóż, nie będziemy się opierać, pójdziemy na jego pasku.

      – Oczywiście – odparła. – Ma pan do dyspozycji jakieś dwadzieścia minut.

      Saulak ruszył do łazienki, ale znowu się nie zamknął. Wrócił piętnaście minut później, gładko ogolony, i nie wyglądał już jak chodząca śmierć. W każdym razie patrząc na niego, nikt by nie powiedział, że w przeddzień dostał ostrego ataku jakiejś choroby.

      Dalej wszystko poszło nad podziw sprawnie. Samolot rzeczywiście wyleciał z Uralska o jedenastej, a koło wpół do drugiej mieli już nowe dowody i bilety na rejs Jekaterynburg–Wołgograd. Gdy późnym wieczorem znaleźli się na pokładzie samolotu, którym mieli dotrzeć z Wołgogradu do Moskwy, Nastia odsapnęła – zdaje się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. W pobliżu nie zauważyła żadnej znajomej twarzy, znikł nawet Korotkow. No tak, Saulak nie powinien wątpić, że udało im się wymknąć, a przecież Nastia przedstawiła Jurę jako jednego z prześladowców.

      – Jak pan widzi, Pawle Dmitrijewiczu – powiedziała, gdy stewardesa oznajmiła, że samolot podchodzi do lądowania – jeszcze tylko jeden mały wysiłek i wszystko się skończy.

      – Ktoś nas odbierze na lotnisku?

      – Obawiam się, że nie. Będę musiała sama odstawić pana na miejsce.

      – Już późno, komunikacja nie działa. Chyba że w ciągu dwóch lat rozwiązaliście ten problem w Moskwie?

      – Na parkingu przy lotnisku powinien być samochód.

      – Może