Aleksandra Marinina

Sprawiedliwy oprawca


Скачать книгу

że chce pan zrobić wrażenie człowieka zamkniętego i nierozmownego. Teraz muszę odgadnąć, jaki cel panu przyświeca. Gdy się dowiem, poznam prawdę.

      – Ma pani jakieś hipotezy?

      Na twarzy Pawła pojawiło się zaciekawienie. Nie udawane, tylko prawdziwe.

      – Mnóstwo. Hipoteza pierwsza. Zdecydowanie się panu nie podobam, coś pana we mnie irytuje i woli pan ze mną nie rozmawiać. Pragnie pan, żebym nie narzucała się z rozmową i nie zadawała głupich pytań. Hipoteza druga. Nie ma pan nic przeciwko mnie, ale źle się pan czuje i ciężko panu rozmawiać. Nie chce się pan przyznać do niedyspozycji, ponieważ jestem dla pana całkiem obcą osobą, a pańskie dobre wychowanie plus męska duma nie pozwalają uskarżać się przed obcą kobietą na dolegliwości. Hipoteza trzecia. Chce mnie pan sprowokować, zdenerwować oschłością, zdawkowością i zagadkowością, zmusić, żebym się uniosła i straciła panowanie nad sobą. Ta hipoteza może być słuszna w sytuacji, gdyby mi pan nie ufał, uważał, że pana oszukuję, bo nie jestem osobą, za którą się podaję, i wyczuwał niebezpieczeństwo. Hipoteza czwarta. Jest pan rzeczywiście mrukiem. To nie koniec hipotez, są jeszcze inne. Ale myślę, że tego, co powiedziałam, wystarczy, by zrozumiał pan istotę sprawy. Ważne są nie słowa, lecz stojące za nimi motywy i pobudki.

      – A w której hipotezie pani zdaniem kryje się prawda?

      Wyraz jego twarzy nieco się zmienił, ale Nastia nie potrafiła powiedzieć, na czym to polegało. Może rozmowa rzeczywiście go zainteresowała i maska zimnej obojętności niepostrzeżenie opadła, ustępując miejsca zwyczajnej ciekawości. A może Saulak sprytnie udaje, żeby Nastia nie zauważyła innej zmiany, która w nim zaszła. Może któraś z hipotez okazała się bliska prawdy, którą chciał ukryć, i to go przestraszyło?

      – Jeszcze nie wiem – odparła, starając się przybrać niefrasobliwy ton. – Żeby się tego dowiedzieć, musiałabym pana poobserwować albo przeprowadzić pewne czynności kontrolne. Nie będę się tym zajmować. Muszę tylko dostarczyć pana we wskazane miejsce. Gmeranie w pańskiej duszy mnie nie pociąga.

      – Czy zgodnie z pani metodą powinienem w podobny sposób podejść do pani wykształcenia? Najpierw oznajmia pani, że jest aktorką, potem twierdzi, że skończyła wydział matematyczno-fizyczny. Mogę więc wysnuć wniosek, że specjalnie mnie pani dezinformuje i zmusza, bym łamał sobie nad tym głowę.

      – To tylko jedna hipoteza. Nie ma pan innych?

      – Jest pani głupia, niedoświadczona i nie zapamiętuje własnych łgarstw.

      – Brawo! Co jeszcze?

      – Jest pani rzeczywiście aktorką, ale kiedyś studiowała pani na uniwersytecie.

      – Zdolny z pana uczeń, Pawle Dmitrijewiczu. Niech pan przyjmie wyrazy uznania. No i gdzie leży prawda?

      – Tego akurat mogę się łatwo dowiedzieć. Ma pani ołówek albo długopis?

      Nastia wyjęła z torebki długopis i mu go podała. Paweł sięgnął po serwetkę i napisał na niej długie równanie.

      – Proszę udowodnić swoją znajomość matematyki – powiedział, wręczając ją Nasti.

      Kamieńska szybko przestudiowała długi rząd symboli i cyfr, potem wzięła długopis i poprawiła jeden symbol na inny.

      – Jeśli dobrze pamiętam, pański przykład powinien wyglądać właśnie tak. To przecież zadanie z książki Pólyi Matematyka i prawdopodobne wywody, prawda? Rozwiązywałam je ze sto razy. Napisać panu przebieg wywodu czy uwierzy mi pan na słowo?

      – Wierzę. – Saulak zgniótł serwetkę i wsunął do popielniczki. – Teraz muszę tylko sprawdzić, czy naprawdę jest pani aktorką.

      – To już trudniejsze wyzwanie. – Nastia się roześmiała. – Ponieważ ma pan wykształcenie techniczne, kwestię matematyki rozwiązał pan w prosty sposób. A jak zamierza pan sprawdzić moje aktorskie mistrzostwo?

      – Zastanowię się. Może już pójdziemy, skoro pani skończyła?

      Jasne. W barze nie ma człowieka, którego Paweł szuka. Teraz zaprowadzi ją w inne miejsce.

      – Dokąd? – zapytała niewinnie. – Na dworze jest trzydziestostopniowy mróz. Sądzi pan, że mój aktorski talent potrafi sprawić, że będę umierać z gorąca na takim zimnie? Nie pomoże mi nawet metoda Stanisławskiego.

      – Chodźmy gdzie indziej. Znudziło mi się tutaj. Poszukajmy innego baru.

      Oboje wstali, zapięli kurtki i zaczęli się przeciskać do wyjścia. Dwaj mężczyźni z wołgi też się podnieśli. Mieli jeszcze po pół kufla piwa, Nastia kątem oka dostrzegła, że pośpiesznie dopijają dużymi łykami bursztynowy płyn. No pewnie, czemu miałoby przepaść tyle dobra, skoro za nie zapłacili?

      Po opuszczeniu gorącej, dusznej piwiarni panujący na dworze mróz wydał się ożywczy i świeży. Pokonali zaledwie parę metrów, Nastia nawet nie zdążyła jeszcze zmarznąć, gdy Paweł skręcił i pchnął drzwi do kolejnego baru. Tym razem nie była to piwiarnia. Lokal wyglądał bardziej cywilizowanie, było w nim ciszej i czyściej, znalazł się nawet wieszak na kurtki. Gości wprawdzie też było sporo, ale udało im się znaleźć wolny stolik.

      – Po co tutaj przyszliśmy? – ze zdumieniem zapytała Nastia, gdy usiedli. – Przecież nie pije pan kawy ani alkoholu. A tutaj niczego innego nie ma.

      – Można zamówić sok. A pani lubi kawę, więc niech ją pani pije na zdrowie. Jest też campari.

      – Czyżby chciał mi się pan przypodobać?

      – Nie chcę nadużywać bezinteresownej uprzejmości. Wytłumaczyła mi pani, jak odróżnić prawdę od kłamstwa, więc muszę się zrewanżować, jeśli nie pieniędzmi, to przynajmniej dogadzając pani życzeniom.

      – Jest pan cudowny, Paszeńka. – Nastia parsknęła śmiechem.

      Pierwszy raz w ciągu dwóch dni po jego twarzy przemknęło coś na kształt uśmiechu.

      – Doceniłem pani ofiarne wysiłki związane z moim ocaleniem i wyrażam skruchę. Nie chcę, żeby mnie pani uważała za niewdzięcznika. Jestem naprawdę zobowiązany, że pani przyjechała, chociaż pewnie tego po mnie nie widać. Co pani przynieść?

      – Kawę, martini i ciastko. Jeżeli nie będzie martini, to campari.

      Wręczyła mu parę banknotów.

      – I niech pan nie zapomina o sobie. Wiem, że wolałby pan nie brać ode mnie pieniędzy, ale będzie pan musiał się z tym pogodzić. Niech pan weźmie pod uwagę, że pochodzą z  kieszeni mojego zleceniodawcy, a nie mojej. On zaś tak naprawdę płaci panu, a nie mnie za ładne oczy. Potrzebuje pana i nie liczy się z kosztami. Ma pan więc takie samo prawo do tych pieniędzy jak ja.

      Saulak nieznacznie skinął głową i ruszył w stronę kontuaru. Nastia nie spuszczała z niego oczu. Zgadza się, znowu zaczął się rozglądać, wpatrywał się przy tym nie w wejście, ale raczej w drzwi służbowe. To oczywiste, że kogoś szuka. Kogoś, kto jego zdaniem powinien pracować w niedrogim barze w tej okolicy. Barman? Pomywacz? Kucharz? Szatniarz? Kelner? Kierowca? Może właściciel? Ciekawe, czy dużo jest podobnych lokali na tym prospekcie. Czy to znaczy, że będą chodzić od jednego do drugiego? Niech to licho porwie. Ale nie ma rady, Nastia musi udawać, że wierzy w szlachetne porywy Saulaka. Nie może być zbyt mądra i domyślna. Jej dotychczasowe zachowanie pasuje do sposobu rozumowania osoby z matematycznym wykształceniem. Musi się poruszać w tych granicach.

      Paweł wrócił i Nastia od razu odgadła, że coś się stało. Czoło znowu miał pokryte kroplami potu, usta zaciśnięte w wąską kreskę, oczy przymknięte. Znalazł tego, którego szukał?

      Przyniósł