Aleksandra Marinina

Sprawiedliwy oprawca


Скачать книгу

koszyka pochłonęła sporą sumę i Nastia, uśmiechając się, pomyślała, że z jej pensją nie może sobie pozwolić na tak drogie rzeczy, których w zasadzie wystarczy tylko na obiad i kolację. Tyle, ile zapłaciła teraz, wydawali z Loszą w tydzień.

      W drodze powrotnej do hotelu przechodzili koło kiosku z gazetami. Paweł zwolnił nieco kroku, a Nastia domyśliła się, że chce kupić gazety, ale nie potrafi poprosić jej o pieniądze. Był bez grosza. Nastia miała tylko chwilę na podjęcie decyzji. Okazać szlachetność i nie zmuszać go, żeby się poniżał? Czy udać, że nie zauważyła, żeby poczuł się od niej zależny? Jak postąpić, żeby nie oddać za jednym zamachem z trudem zdobytych pozycji?

      – Czyżby poczuł pan pociąg do słowa drukowanego? – zapytała z kpiną, przekładając torbę z jednej ręki do drugiej. – Kupię panu gazety tylko dla zasady. Może znajdzie pan w którejś rubrykę dotyczącą savoir-vivre’u i ze zdziwieniem przeczyta, że mężczyzna nie powinien pozwalać damie dźwigać toreb z zakupami. Nikt pana tego nie uczył?

      Paweł w milczeniu wziął od niej torbę, usta zacisnął jeszcze mocniej, aż utworzyły wąską kreskę. Nastia kupiła parę gazet, zarówno ogólnokrajowych, jak i lokalnych, a także cienką broszurę z krzyżówkami.

      – Jeżeli będzie pan wciąż pozował na obrażonego królewicza, porozwiązuję sobie krzyżówki. Kim pan jest z wykształcenia? – zapytała, upychając gazety do torby.

      – Technikiem – rzucił krótko.

      – Wspaniale. Będzie mi pan pomagał odgadywać słowa, których nie znam.

      – A jakie pani ma wykształcenie?

      – Uniwersyteckie, matematyczno-fizyczne.

      – Coś podobnego! Otworzyli tam wydział dla aktorów?

      – Raczej nie. Skąd to pytanie?

      – Przecież mówiła pani, że jest aktorką.

      – Coś podobnego! – zawołała Nastia, przedrzeźniając Pawła i łobuzersko się uśmiechając. – A mnie się zdaje, że nic takiego nie mówiłam. Chyba się panu zdawało.

      Jego twarz natychmiast zastygła, oczy na chwilę się zamknęły, jak gdyby próbował odzyskać poczucie rzeczywistości i się opanować. Rozgniewał się, pomyślała Nastia. To dobrze. Niech mnie uważa za głupią, najważniejsze, żeby nie rozumiał. Jeśli będzie sądził, że jestem głupia, na pewno zechce się dowiedzieć, co mi siedzi w głowie. Dlaczego wczoraj mówiłam jedno, a dzisiaj co innego? Czy tylko kłamię i nie zapamiętuję swoich bajeczek, łamiąc starą zasadę, że oszust musi mieć dobrą pamięć? A może plotę, co mi ślina na język przyniesie? Paweł musi się mną zainteresować. To sprawa zwyczajnej ludzkiej ciekawości, której nie powstrzymuje strach przed ewentualnymi kłopotami. Strach przed niepowodzeniem może sprawić, że przestanie być ciekaw. Nie ma duszy hazardzisty. Jeśli nie będzie czuł strachu, jeśli nie dostrzeże we mnie złożonej osobowości, na pewno zapragnie rozebrać mechanizm, żeby zobaczyć, jak działa. Wtedy cię przyłapię i „nigdzie przede mną nie czmychniesz, mój kochany”, jak mówiono w pewnym znanym serialu telewizyjnym. Chyba w Wiecznym zewie.

      W pokoju Nastia od razu włączyła grzałkę, żeby zrobić sobie kawę, i zajęła się szykowaniem obiadu. Tym razem Saulak nie powiedział, że nie jest głodny, i nie odmówił poczęstunku, ale Nastia widziała, że jedzenie rośnie mu w ustach. Czyżby nie miał wcale apetytu? To dziwne. Może coś go boli, żołądek albo wątroba?

      – Nie ma pan problemów zdrowotnych, Pawle Dmitrijewiczu? – zapytała, pochłaniając sałatkę z krewetkami i grzybami. – Prawie w ogóle pan nie je.

      – Nic mi nie jest.

      Jak to nic? – skomentowała w myślach Nastia. Przez ostatnią dobę przywykła prowadzić z Pawłem milczące rozmowy. – Wczoraj nie zamknąłeś drzwi, gdy się kąpałeś. Typowe zachowanie sercowca, który się boi, że zrobi mu się słabo w gorącej kąpieli. Sama też nigdy się nie zamykam w łazience, wystarczy, że zawołam, a Loszka przybiegnie. Bo zanim wyłamie drzwi, może być za późno. Jeśli nie chorujesz na serce, na pewno toczy cię jakaś choroba. Nie chcesz mówić? Udajesz twardziela? No to udawaj, udawaj.

      Po obiedzie położyła się, wsuwając poduszkę pod plecy, i zabrała do rozwiązywania krzyżówek. W pokoju zaległa cisza, przerywana tylko szelestem gazetowych stron – Paweł studiował prasę.

      – Jeśli interesują pana wiadomości polityczne, może pan włączyć telewizor – powiedziała Nastia, nie odrywając oczu od krzyżówki. – To mi nie przeszkadza.

      – Bardzo pani uprzejma – odparł Saulak spokojnie, ale w jego głosie znowu zabrzmiała ledwo zauważalna ironia. Świetnie, to znaczy, że budzi się ze swojej śpiączki, zaczyna okazywać emocje.

      Włączył telewizor piętnaście minut później, gdy na kanale ORT zaczął się program informacyjny. Nie powiedziano w nim nic ciekawego, była niedziela – dzień niezbyt bogaty w sensacje i polityczne skandale. Paweł poklikał pilotem i znalazł lokalny kanał z jakimś programem publicystycznym. Dziennikarz próbował ożywić dyskusję prowadzoną przez dwóch zaproszonych urzędników, z których jeden reprezentował merostwo, a drugi Dumę Miejską. Ale dyskusja szła opornie, obaj mówili o tym samym i przyznawali sobie rację. Chodziło o to, w jakiej mierze władze miejskie powinny ponosić odpowiedzialność za działania organów administracji oraz ich szefów. Gospodarz programu dwoił się i troił, przejęty zapewne laurami znanego dziennikarza telewizyjnego, którego goście – dwaj ważni politycy omal się nie pobili na wizji. Straciwszy nadzieję na to, że uda mu się rozkręcić debatę, wyciągnął asa z rękawa, widocznie uznając, że zmuszeni do obrony rozmówcy okażą się agresywniejsi.

      – Jak państwu wiadomo – zaczął, zwracając się do widzów – w naszym mieście już od dwóch lat działa stowarzyszenie rodziców, których dzieci padły ofiarami zboczeńca. Do tej pory przestępcy nie ujęto i nie ukarano za jego zbrodnie. Członkami stowarzyszenia są ojcowie i matki nie tylko z naszego miasta, ale też z niektórych sąsiednich miejscowości, gdzie działał przestępca. Rodzice mają wyrobione zdanie na temat odpowiedzialności władz miejskich za stan walki z przestępczością. Zobaczmy nagranie.

      Na ekranie pojawiła się jakaś sala konferencyjna, kamera pokazała z bliska siedzących i zaczęła przesuwać się po twarzach uczestników zebrania. Wszystkie były młode, najwyżej czterdziestoletnie, naznaczone piętnem tragizmu.

      – Dzisiaj ci ludzie zebrali się razem nie po to, żeby potępić bezczynność organów ścigania – mówił głos za kadrem. – Nie liczą już na milicję i prokuraturę, pragną zrobić, co tylko możliwe, żeby tragedia, która ich spotkała, nigdy więcej się nie powtórzyła. Chcą zapobiec nowym ofiarom i ocalić życie naszych małych obywateli. Dzisiaj omawiają kwestię zdobycia funduszy na przygotowanie i wydanie broszury „Jak pomóc dziecku, żeby nie padło ofiarą przestępstwa”. Grupa założycielska podpisała umowę ze znanym specjalistą do spraw przeciwdziałania przestępstwom przeciwko dzieciom, który gotów jest podzielić się swoją wiedzą i udzielić praktycznych porad oraz wskazówek zarówno rodzicom, jak i dzieciom.

      Teraz na ekranie ukazała się twarz kobiety z oczami pełnymi gniewu.

      – Chcemy zrobić, co tylko w naszej mocy, żeby podobne przypadki już się nie powtórzyły. Nie daj Boże, żeby ktoś musiał przeżyć to, co przeżyliśmy ponad trzy lata temu. Nasze stowarzyszenie istnieje zaledwie od dwóch lat, bo najpierw liczyliśmy, że milicja coś zrobi i złapie w końcu tego zwyrodnialca. Dopiero rok później do nas dotarło, że się nie doczekamy, że zbrodniarz wciąż pozostaje na wolności, więc postanowiliśmy się zrzeszyć, by ocalić inne dzieci, bo naszym już nic nie pomoże…

      Przerwała,