Ten Mung nie zachowywał się jak normalny pirat. Chyba że miał ukryty motyw…
– Mung? Co się dzieje, do jasnej cholery? Dlaczego przekazałeś mi tę informację? Od kogo ją dostałeś? Kto cię przysłał?
– Przysięgałem, że zachowam to w tajemnicy, pani admirał. Ale zapewniam, że i ja, i źródło tej informacji, chcemy tylko, aby Towarzyszka Broni Bohatera Ziemi wypełniła swoje przeznaczenie.
Towarzyszka… Tak mówili grangeryści. I wszystko stało się jasne. Mung był grangerystą. Jednym z tych, którzy stawiali wyżej swoją wiarę niż pięćdziesiąt milionów nagrody za głowę Proctor. I najwyraźniej bardziej obchodziła go religia niż życie innych piratów.
– Cóż, panie Mung, dziękuję.
– Cieszę się, że mogłem pomóc, pani admirał. A teraz, jeśli mi pani wybaczy, muszę ruszać dalej. Mogę udzielić pomocy technicznej, zanim odlecę, o ile jest potrzebna.
– Nie, poradzimy sobie. Jeszcze raz dziękuję.
Na wyświetlonym ekranie w szatni zobaczyła, jak „Los Bohatera” włączył napęd kwantowy i zniknął, gdy wykonał skok.
„Wyzwanie” znowu zostało samo. Znajdowało się na tyle blisko, że mogło dołączyć do walki, która z pewnością już rozpętała się nad Brytanią. A jeżeli Proctor przeżyje tę bitwę, będzie musiała dokonać wyboru: znaleźć kapitana Tima Grangera albo polecieć po swojego bratanka, dla którego po latach w ogóle wróciła do służby.
To nie był trudny wybór.
– Davenport, wracam na kadłub, żeby wymienić pozostałe generatory pola kwantowego. Gdy skończę, wykonaj skok na Brytanię.
– Tak jest, ma’am. Ale większość naszego uzbrojenia wciąż nie działa. Chyba nie na wiele się przydamy…
– Nie moglibyśmy pomóc, nawet gdyby nasze uzbrojenie działało. Ale może uda się nam rozproszyć uwagę Roju, dopóki nie pojawią się księżyce Grangera.
Porucznik Case stanął w drzwiach z torbą identyczną jak ta, którą piraci posłali w próżnię. Proctor zaczęła znowu wkładać skafander.
– A jeżeli się nie pojawią, ma’am? – zapytał Davenport.
Proctor zamknęła hermetyczną kryzę hełmu i odpowiedziała już przez komunikator:
– Wtedy będziesz miał miejsce w pierwszym rzędzie, żeby zobaczyć spektakl pod tytułem „Ratowanie ludzkości, gdy się nie ma pojęcia, co robić”. Wykład poprowadzi miejscowy specjalista. Lekcja zaraz się zacznie.
ROZDZIAŁ 15
Sektor 21-K
Mostek okrętu pirackiego „Los Bohatera”
Falun Mung z radości zatarł ręce. Odwrócił się do swojego brata przy stanowisku łączności. Oczywiście nie byli spokrewnieni w tradycyjnym znaczeniu tego słowa, lecz łączyła ich wiara w tego samego Boga.
– Wyślij przekaz metaprzestrzenny do patriarchy. Przekaż, co następuje. – Zmienił ton głosu na pełen szacunku: – Patriarcho, znaleźliśmy ją. Zaraz wyrusza na Brytanię.
ROZDZIAŁ 16
W pobliżu Brytanii
Wewnątrz jednostki Roju, kokpit myśliwca
Zivik zerkał to na panel sterowania silnikami manewrowymi, to na ogromny generator mocy wypełniający iluminatory dziobowe, a potem znowu na panel i na generator… Zastanawiał się, czy zdąży wymyślić, jak naprawić ten cholerny napęd. Z odczytów wynikało, że miał najwyżej pół minuty.
– Czyli… twój plan polega na tym, że nas zabijesz? Doprawdy, tato? Po tym wszystkim? Po co?
Odpowiedź ojca przebiła się przez pole zakłócające dronów, przerywana trzaskami, ale Zivik usłyszał wyraźnie drwiący ton.
– Ach… aby uratować Brytanię, tępaku.
– Ale…
– I nie umrzemy. Nie dziś.
– Ale…
– Patrz i ucz się, synu.
Zivik chwycił się mocniej podłokietników fotela, aby nie wypaść, gdy jego ojciec huśtał i szarpał obiema maszynami podczas meandrowania pomiędzy setkami dronów. Jak na urządzenia sterowane zdalnie przez jakiś komputer, miały wyjątkowo słabą celność, ale od czasu do czasu kilka pocisków trafiało i dziurawiło poszycie myśliwca oraz holującego go promu.
– Mam się uczyć, jak się zabić? Myślałem, że jestem w tym całkiem dobry, Chojrak.
Po raz pierwszy zwrócił się do ojca jego starym kryptonimem wywoławczym.
W obecnej sytuacji wydawało się to stosowne.
– Nie tak dobry, jak ci się wydaje, Sukinkot. Wciąż żyjesz, nie?
W komunikatorze zabrzmiało przekleństwo, gdy jeden z dronów ostrzelał prom. Tym razem kilka pocisków musiało przebić poszycie, bo z kokpitu zaczęło uciekać powietrze.
– No co za kurewski…
– Tato! – Zivik ze zgrozą patrzył na ciągnące się za promem smugi uciekających gazów. – Powiedz, że masz na sobie skafander próżniowy…
– Pracuję nad tym – nadeszła stłumiona odpowiedź.
– Ach… Szlag. – Na pulpicie Zivika rozbłysły diody alarmowe. Piętnaście sekund do uderzenia w reaktor. – Chyba przyznasz, że twój plan jest do bani.
– Dobra, jeszcze tylko hełm dmuchany…
– Już? – Każdy prom i myśliwiec wyposażony był w awaryjny hełm, nazywany przez pilotów „hełmem dmuchanym”, ponieważ służył jedynie do tego, aby objąć głowę i uformować na kryzie kombinezonu prowizoryczne uszczelnienie, które chroniło przed próżnią przez około dwadzieścia minut, dopóki nie pojawi się prawdziwa pomoc. Jednak używanie tego uszczelnienia sprawiało, że pilotom potwornie puchły palce rąk i nóg.
– Dobra, synu, słuchaj uważnie. Dolne silniki masz wciąż sprawne, tak?
– Tak, ale…
– A silniki boczne przestały działać, bo jest problem z przewodami paliwa, jak wynika z odczytów…?
– Tak, ale…
– Dobra, spowolnię nas trochę, żeby zyskać więcej czasu. Najwyżej kilka sekund. Ale kiedy powiem „już”, włączysz pełny ciąg i polecisz nad ten generator. W ten sposób zyskamy prawie pół minuty, zanim uderzymy w ścianę za nim.
– Dobrze. A wtedy?
– Wtedy cię zaskoczę. – Zivik usłyszał, jak ojciec jęknął i uderzył w coś. – Dobra. Do zobaczenia po drugiej stronie.
– Ale…
Poczuł ucisk w piersi, gdy zobaczył, jak właz promu otwiera się i ojciec wychodzi. Przyciskał jedną rękę do piersi, a w drugiej trzymał zwykły nóż.
– Kurwa, tato, chyba sobie żartujesz…
Volz skoczył.
Rzeczywiście był z niego Chojrak.
Wyglądało to tak, jakby miał przelecieć przez całą szerokość jedwabnego szlaku, ale w ostatniej