Э. Л. Джеймс

Ciemniejsza strona Greya


Скачать книгу

że stoi blisko mnie, gdy wściekła szukam w torbie klucza.

      – Anastasio – mówi spokojnie, jakbym była zapędzonym w róg dzikim zwierzęciem.

      Wzdycham i odwracam się w jego stronę. Jestem na niego taka wściekła. Mam wrażenie, że zaraz zadławię się gniewem.

      – Po pierwsze, od jakiegoś czasu się z tobą nie pieprzę, po drugie, i tak chciałem poszerzyć działalność o branżę wydawniczą. Z czterech wydawnictw z siedzibą w Seattle to właśnie SIP generuje największy przychód, ale grozi mu stagnacja. Potrzebuje nowych filii.

      Patrzę na niego zimno. Jego spojrzenie jest palące, wręcz groźne, ale seksowne jak diabli. Mogłabym się zatracić w stalowej głębi tych oczu.

      – Więc teraz jesteś moim szefem – warczę.

      – Formalnie rzecz ujmując, jestem szefem szefa twojego szefa.

      – I formalnie rzecz ujmując, to nikczemność postępowania: fakt, że pieprzę się z szefem szefa mojego szefa.

      – W tej akurat chwili się z nim kłócisz. – Christian rzuca mi gniewne spojrzenie.

      – Dlatego, że straszny z niego osioł – syczę.

      Zaskoczony Christian robi krok w tył. O cholera. Przegięłam?

      – Osioł? – mruczy, a w jego oczach pojawia się coś na kształt rozbawienia.

      Do diaska! Jestem na ciebie wściekła, nie rozśmieszaj mnie!

      – Tak. – Bardzo się staram wyglądać na przepełnioną moralnym oburzeniem.

      – Osioł? – powtarza Christian. Tym razem kąciki jego ust drżą od powstrzymywanego uśmiechu.

      – Nie rozśmieszaj mnie, kiedy jestem na ciebie zła! – krzyczę.

      I wtedy pojawia się on: olśniewający, szeroki, amerykański uśmiech. A ja jestem zgubiona. Też się śmieję jak wariatka. Jak mogłabym nie zareagować na obecną w jego uśmiechu radość?

      – To, że na mojej twarzy widnieje głupi uśmiech, nie znaczy wcale, że nie jestem na ciebie cholernie wkurzona – wyrzucam z siebie, próbując zdusić chichot charakterystyczny dla cheerleaderki. Choć w liceum wcale nią nie byłam. Ta myśl pełna goryczy przebiega mi przez głowę.

      Christian nachyla się i mam wrażenie, że zaraz mnie pocałuje. On jednak tylko muska nosem moje włosy i oddycha głęboko.

      – Jak zawsze nieprzewidywalna, panno Steele. – Odsuwa się i mierzy mnie wzrokiem. W jego oczach tańczą wesołe iskierki. – Zaprosisz mnie więc do siebie czy mam sobie pójść za skorzystanie z demokratycznego prawa przysługującego obywatelowi amerykańskiemu, przedsiębiorcy i konsumentowi, czyli kupowania tego, na co mi przyjdzie ochota?

      – Rozmawiałeś na ten temat z doktorem Flynnem?

      Śmieje się.

      – Wpuścisz mnie czy nie, Anastasio?

      Staram się, aby moją postawę cechowała niechęć – zagryzanie wargi pomaga – ale uśmiecham się, gdy otwieram drzwi. Christian odwraca się i macha Taylorowi, który sekundę później odjeżdża.

      Dziwnie jest gościć Christiana. Mieszkanie wydaje się dla niego za małe.

      Nadal jestem na niego zła – jego mania prześladowcza nie zna granic. Dociera do mnie, że to dlatego wiedział o monitorowaniu poczty elektronicznej w SIP. Pewnie wie o tym wydawnictwie więcej niż ja. Ta myśl nie jest przyjemna.

      Co mogę zrobić? Skąd w nim ta potrzeba zapewniania mi bezpieczeństwa? Na litość boską, jestem przecież dorosła. Tak jakby. Co mam zrobić, żeby go uspokoić?

      Przyglądam się jego twarzy, gdy tak przemierza pomieszczenie niczym zamknięty w klatce drapieżnik, i gniew mi mija. Cieszę się, widząc go tutaj, u siebie, kiedy jeszcze niedawno sądziłam, że to koniec. Cieszę to mało powiedziane. Kocham go i serce mam pełne nerwowego, podniecającego uniesienia. Christian rozgląda się badawczo.

      – Ładnie tu – stwierdza.

      – Rodzice Kate kupili jej to mieszkanie.

      Kiwa z roztargnieniem głową i spojrzenie swych szarych oczu kieruje na mnie.

      – Eee… napijesz się czegoś? – bąkam nerwowo.

      – Nie, dziękuję, Anastasio. – Wzrok mu ciemnieje.

      Czemu tak się denerwuję?

      – Na co miałabyś ochotę, Anastasio? – pyta miękko, zmierzając ku mnie. – Wiem, czego pragnę ja – dodaje niskim głosem.

      Cofam się, aż wpadam na betonową wyspę w aneksie kuchennym.

      – Nadal jestem na ciebie zła.

      – Wiem. – Posyła mi przepraszający uśmiech, a ja od razu się rozpływam… Cóż, może nie aż tak bardzo zła.

      – Chciałbyś coś zjeść? – pytam.

      Kiwa powoli głową.

      – Tak. Ciebie – mruczy.

      Czuję ściskanie wszędzie poniżej talii. Potrafi mnie uwieść samym głosem, ale to spojrzenie, ten głodny, spragniony wzrok – o rety.

      Stoi przede mną. Nie dotyka mnie, a jedynie patrzy mi prosto w oczy, otulając gorącem, które emanuje z jego ciała. Strasznie mi duszno, nogi mam jak z waty i zżera mnie mroczne pożądanie. Pragnę tego mężczyzny.

      – Jadłaś coś dzisiaj? – pyta cicho.

      – Kanapkę w przerwie na lunch – odpowiadam szeptem. Nie mam ochoty rozmawiać o jedzeniu.

      Mruży oczy.

      – Musisz jeść.

      – Naprawdę nie mam teraz apetytu… na jedzenie.

      – A na co go pani ma, panno Steele?

      – Myślę, że pan wie, panie Grey.

      Pochyla się i znowu wydaje mi się, że zaraz mnie pocałuje. Nie robi tego jednak.

      – Chcesz, abym cię pocałował, Anastasio? – szepcze mi cicho do ucha.

      – Tak – odpowiadam bez tchu.

      – Gdzie?

      – Wszędzie.

      – Będziesz musiała wyrażać się nieco jaśniej. Uprzedzałem, że nie zamierzam cię dotknąć, dopóki nie będziesz mnie błagać i mówić, co mam robić.

      No to przepadłam, on nie gra fair.

      – Proszę – mówię szeptem.

      – Prosisz o co?

      – Dotknij mnie.

      – Gdzie, maleńka?

      Znajduje się tak irytująco blisko, jego zapach jest odurzający. Unoszę rękę, a on natychmiast stawia krok w tył.

      – Nie, nie – beszta mnie. Spojrzenie ma czujne.

      – Słucham? – Nie… wracaj.

      – Nie. – Kręci głową.

      – W ogóle? – Co ja poradzę na to, że w moim głosie słychać pragnienie?

      Patrzy na mnie niepewnie i jego wahanie dodaje mi odwagi. Robię krok w jego stronę, a on znowu się cofa. Obronnym gestem unosi ręce, ale się uśmiecha.

      – Słuchaj, Ana. – To ostrzeżenie. Z irytacją przeczesuje palcami włosy.

      – Czasami nie masz nic przeciwko – mówię żałośnie. – Może powinnam poszukać markera, żebyśmy mogli zaznaczyć miejsca, gdzie nic z tego.

      Unosi brew.

      – To całkiem