iść z tobą do łóżka.
– Wiem, skarbie. – Uśmiecha się i nagle daje nura w moją stronę, chwyta mnie za nadgarstki i przyciąga do siebie, tak że nasze ciała się stykają. – Musisz jeść i ja też – mruczy, przewiercając mnie gorącym wzrokiem. – Poza tym… wyczekiwanie to podstawa uwodzenia, a na chwilę obecną naprawdę podoba mi się opóźnianie satysfakcji.
Niby od kiedy?
– Zostałam uwiedziona i już teraz pragnę satysfakcji. Będę błagać, proszę – marudzę.
Uśmiecha się do mnie czule.
– Jedzenie. Jesteś za szczupła. – Całuje mnie w czoło i puszcza.
To gra, część jakiegoś niecnego planu. Rzucam mu spojrzenie spode łba.
– Nadal jestem na ciebie zła za to, że kupiłeś SIP, a teraz dodatkowo za to, że każesz mi czekać – oświadczam, wydymając usta.
– Ależ gniewna z ciebie damulka. Po dobrym posiłku poczujesz się lepiej.
– Już ja wiem, po czym poczuję się lepiej.
– Anastasio Steele, jestem zaszokowany. – W jego głosie pobrzmiewa kpina.
– Przestań się ze mną drażnić. Nie grasz fair.
Przygryza dolną wargę, żeby się szeroko nie uśmiechnąć. Wygląda po prostu uroczo… żartobliwy Christian bawiący się z moim libido. Szkoda tylko, że nie jestem lepsza w uwodzeniu. Wiedziałabym wtedy, co robić. Nie ułatwia mi sprawy fakt, że nie wolno mi go dotykać.
Moja wewnętrzna bogini mruży oczy i wygląda na zadumaną. Musimy nad tym popracować.
Gdy Christian i ja wpatrujemy się w siebie – ja rozpalona i przepełniona pragnieniem, on zrelaksowany i bawiący się moim kosztem – uświadamiam sobie, że nie mam w domu nic do jedzenia.
– Mogłabym coś ugotować, tyle że najpierw musimy iść na zakupy.
– Zakupy?
– Spożywcze.
– Nie masz nic do jedzenia? – Jego spojrzenie twardnieje.
Kręcę głową. Kurczę, chyba jest zły.
– No to chodźmy na te zakupy – mówi surowo, po czym odwraca się na pięcie, podchodzi do drzwi i otwiera je przede mną.
– Kiedy ostatni raz byłeś w supermarkecie?
Christian nie pasuje do otoczenia, ale posłusznie chodzi za mną z koszykiem.
– Nie pamiętam.
– Zakupami zajmuje się pani Jones?
– Taylor chyba jej pomaga. Nie jestem pewny.
– Chińszczyzna może być? Szybko się ją robi.
– Może być. – Christian uśmiecha się szeroko, bez wątpienia wiedząc, dlaczego nie chcę spędzać dużo czasu w kuchni.
– Długo dla ciebie pracują?
– Taylor chyba ze cztery lata. Pani Jones podobnie. Czemu nie miałaś w mieszkaniu nic do jedzenia?
– Wiesz czemu – burczę, rumieniąc się.
– To ty mnie zostawiłaś – mówi z dezaprobatą.
– Wiem – odpowiadam cicho. Nie chcę, aby mi o tym przypominał.
Docieramy do kasy i milcząc, stajemy w kolejce.
Zastanawiam się, czy gdybym nie odeszła, Christian zaproponowałby mi waniliową alternatywę.
– Masz coś do picia? – Przywołuje mnie do rzeczywistości.
– Piwo… chyba.
– Pójdę po jakieś wino.
O rany. Nie bardzo wiem, jaki rodzaj win dostępny jest w supermarkecie Ernie’s. Christian wraca z pustymi rękami. Krzywi się.
– Zaraz obok jest dobry sklep monopolowy – mówię szybko.
– Zobaczę, co tam mają.
Może powinniśmy po prostu jechać do niego; wtedy nie byłoby tego całego zamieszania. Patrzę, jak z niewymuszoną gracją zdecydowanym krokiem opuszcza sklep. Dwie wchodzące akurat kobiety zatrzymują się i gapią na niego. Och, patrzcie sobie, patrzcie, myślę zniechęcona.
Pragnę mieć go z powrotem w swoim łóżku, ale on gra trudnego do zdobycia. Może ja też powinnam. Moja wewnętrzna bogini przytakuje mi energicznie. I gdy stoję w kolejce do kasy, razem układamy plan. Hmm…
Christian wnosi do mieszkania torby z zakupami. Niósł je przez całą drogę ze sklepu. Dziwnie wygląda. Jakoś tak nieprezesowsko.
– Wyglądasz bardzo… domowo.
– Dotąd nikt mi tego nie zarzucił – stwierdza cierpko.
Stawia torby na blacie wyspy. Gdy zabieram się za rozpakowywanie, on wyjmuje butelkę białego wina i rozgląda się za korkociągiem.
– Wszystko jest dla mnie jeszcze nowe. Możliwe, że znajdziesz go w tamtej szufladzie. – Pokazuję brodą.
To się wydaje takie… normalne. Dwoje ludzi poznających się, przygotowujących wspólnie posiłek. A jednocześnie jest tak dziwnie. Zniknął gdzieś strach, który zawsze czułam w jego obecności. Tyle już rzeczy robiliśmy razem, takich, że na samą myśl o nich oblewam się rumieńcem, a mimo to ledwo go znam.
– O czym myślisz? – wyrywa mnie z zadumy. Zdejmuje marynarkę i kładzie ją na kanapie.
– O tym, jak mało cię znam.
Jego spojrzenie łagodnieje.
– Nikt nie zna mnie tak dobrze jak ty.
– Nie uważam, aby to była prawda. – W moich myślach pojawia się nieproszona pani Robinson.
– To jest prawda, Anastasio. Jestem bardzo, ale to bardzo skryty.
Podaje mi kieliszek białego wina.
– Na zdrowie – mówi.
– Na zdrowie. – Upijam łyk, a Christian wkłada butelkę do lodówki.
– Mogę ci jakoś pomóc? – pyta.
– Nie, dam sobie radę. Siądź sobie.
– Chciałbym pomóc. – Mówi to szczerze.
– Możesz pokroić warzywa.
– Nie umiem gotować. – Podejrzliwie patrzy na nóż, który mu podaję.
– No bo nie musisz. – Kładę przed nim deskę do krojenia i kilka czerwonych papryczek. Przygląda się im z konsternacją.
– Nigdy nie kroiłeś warzyw?
– Nie.
Uśmiecham się drwiąco.
– Kpisz sobie ze mnie?
– Wygląda na to, że potrafię robić coś, czego ty nie. Spójrzmy prawdzie w oczy, Christianie, to chyba pierwsza taka sytuacja. No dobrze, pokażę ci.
Ocieram się o niego, a on robi krok w tył. Moja wewnętrzna bogini prostuje się i zaczyna się nam bacznie przyglądać.
– Tak to się robi. – Siekam papryczkę, oddzielając pestki.
– Wydaje się proste.
– Nie powinieneś mieć z tym żadnych problemów – rzucam ironicznie.
Przez chwilę przygląda mi się spokojnie, po czym zabiera się za swoje zadanie, gdy tymczasem ja kroję w kostkę pierś kurczaka. Zaczyna kroić, ostrożnie, powoli. O rany, spędzimy tu całą noc.
Myję ręce i z szafek wyciągam