śmiać.
– Och, nie miałem na myśli znaczenia dosłownego. On przecież nie jest jakimś odzianym w pelerynę zbawcą – rzuca.
Przewracam oczami, a z mojego gardła wydobywa się dźwięk przypominający śmiech. Przesuwam się w stronę drzwi. Shawn się odwraca i śledzi mnie wzrokiem.
– Tamci faceci to postacie fikcyjne, genialne fantazje artystów lepszych niż ja przed laty. To właśnie ich różni. Wes… on jest prawdziwy – mówi, a ja się zatrzymuję, bo choć udało mi się przed chwilą przekonać samą siebie, że to wszystko jest urojeniem, w słowach Shawna tkwi ziarno prawdy. Wes istotnie jest prawdziwy.
– Chcę się z nim zobaczyć – rzucam. Patrzę na drzwi, w pewnym sensie spodziewając się, że w każdej chwili może w nich stanąć Wes.
– Nie sądzę, aby się zjawił, wiedząc, że ty tu jesteś.
– Dlaczego? – pytam. – Tęskni za mną. Chce, żebym go odnalazła. On… zostawił mi to.
Z tylnej kieszeni wyjmuję zrobione przez siebie zdjęcie peonii i kładę je sobie na dłoni. Shawn mruży oczy i jeden kącik jego ust się unosi, przez co serce bije mi mocno z nadzieją.
– Spójrz, tutaj – dukam i odwracam fotografię, żeby mu pokazać słowa napisane przez Wesa: krótka wiadomość, w której obiecuje, że będzie miał na mnie oko. Chowam zdjęcie do kieszeni, a z drugiej wyjmuję telefon. Wchodzę w wiadomości i otwieram tę od Wesa, w której przysłał mi zdjęcie mojego zdjęcia i informację, gdzie mogę je znaleźć na polu. Następnie odpinam kieszonkę w etui telefonu i wyjmuję podniszczony bilet. To właśnie ten bilet, ten, który dałam Wesowi, kiedy byliśmy mali, przepełnił mnie nadzieją i dzięki niemu spotkałam Shawna w domu Stokesów. Stanowił początek wszystkiego, początek prawdziwej nadziei.
Bierze ode mnie telefon. Na jego twarzy nadal widnieje uśmiech, tyle że kąciki jego ust unoszą się jeszcze wyżej. Zastanawia mnie, czy dumny jest z tego, że Wes się do mnie odezwał, dumny z tego, że jego protegowany nie chce porzucić dziewczyny, którą ma ratować.
– Dlaczego przysłał te wiadomości? Dlaczego miałby mnie tu przywieść, gdyby nie chciał się ze mną spotkać? Dlaczego nie wrócił po prostu do domu? – Trzęsącą się ręką biorę telefon od Shawna. Przygląda mi się z przechyloną głową.
– Dlatego że nie chce, aby ta historia dobiegła końca – odpowiada. Odwracam głowę w jego stronę i broda opada mi na klatkę piersiową. – Moja książka. Wszystko tam napisałem i jak do tej pory ani razu się nie pomyliłem.
Mrużę oczy, a po kilku sekundach zerkam raz jeszcze na leżącą na stoliku książkę. Nagle rysunek staje się bardziej wyraźny i znajomy. To ja – ktoś robi mi krzywdę. To chwila, której jeszcze nie przeżyłam. Sama myśl, że Shawn dokładnie wie, co mi się przytrafi, jest jednak zbyt nierealna.
– Piszę własną historię – warczę do niego. – I przekaż Wesowi, że nie odjadę, dopóki ze mną nie porozmawia. Zaczekam na dworze.
Kyle bierze mnie za rękę i wychodzimy. Z rozmysłem trzaskam drzwiami. Szybkim krokiem idziemy w stronę pikapa i nie puszczam ręki przyjaciela, dopóki nie podejdę do drzwi. Zanim zdążę je otworzyć, jestem komletnie zdruzgotana.
– No już, już – mówi Kyle i szybko mnie przytula, a ja skrywam twarz na jego torsie.
– Nie odjadę, dopóki go nie zobaczę, Kyle – wyrzucam z siebie niewyraźnie. – Ten człowiek…
Zaczynam kręcić głową, a Kyle przytula mnie jeszcze mocniej.
– Wiem, Joss. To wszystko jest popierdolone. I wiem. To jakiś wariat, który sobie z tobą pogrywa… z tobą i Wesem – mówi, a ja kiwam głową.
– Wes musi jechać z nami do domu.
– Wiem – powtarza Kyle. – Tak się stanie. Zaczekamy na niego.
Robię szybki wdech, wstrzymuję powietrze i walczę ze łzami. Trę mocno oczy i pozwalam powietrzu wydostać się z moich płuc. Pociągam za klamkę, otwieram drzwi, po czym wsiadam. Kyle czeka przy moim boku i szuka w mojej twarzy oznak, że znowu się mogę rozsypać.
– Już mi lepiej. Musiałam to po prostu z siebie wyrzucić. Jest… dobrze. Chodź, usiądź tu ze mną – proszę.
Nie spuszcza wzroku z mojej twarzy, chcąc się upewnić, że mówię prawdę.
– Przyrzekam – oświadczam i kładę mu rękę na piersi.
Kyle mocno ją ściska, kiwa głową, po czym się cofa i zamyka za mną drzwi. Patrzę, jak przechodzi na drugą stronę auta, i liczę w myślach, tak samo jak w czasach, kiedy musiałam radzić sobie z pijackimi awanturami ojca. Czekam, aż spłynie na mnie spokój. Kyle wsiada i przekręca kluczyk na tyle, żeby włączyło się radio. Opuszczam szybę i patrzę w gwiazdy. Oddycham głęboko, szukając znajomego zapachu – żałując, że nie znajdujemy się teraz na plantacji kwiatów.
Czekam, aż poczuję, że to ja mam rację, nie Shawn.
Tak się jednak nie dzieje. Nie do końca.
I to mnie przeraża, bo… może ja też jestem obłąkana.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Oczy Kyle’a nie są zamknięte, ale też nie do końca otwarte. I tak jest już od godziny. Mam ciężkie powieki, mimo to zmuszam się do tego, aby ich nie zamykać, żebym mogła dojrzeć wszelki ruch przed lub za nami.
Wkrótce nastanie nowy dzień. Niebo jest jeszcze ciemne, ale na horyzoncie maluje się już łuna świtu. Słońce wschodzi, a Wesa ani widu, ani słychu.
– Przepraszam, że cię do tego zmusiłam – mówię. Gardło mnie boli od walki ze zmęczeniem.
– Ty mnie do niczego nie zmuszasz. Nigdy. – Kyle nie bez problemu otwiera oczy i się przeciąga, zaciskając dłonie na kierownicy. Towarzyszy temu głośne ziewnięcie. W końcu odwraca się do mnie z uśmiechem.
– Zmuszam cię do różnego rodzaju głupich rzeczy. – Także się uśmiecham, opierając głowę o zagłówek.
– No… w sumie prawda.
Wyciągam rękę, żeby go uszczypnąć, ale mam siłę tylko na trzepnięcie w ramię.
– To było żałosne – droczy się ze mną.
Przez chwilę się śmieję, ale wesołość szybko znika i kończy się to tak, że przez niemal minutę wpatruję się w milczeniu w przyjaciela. Pozwala mi na to, patrząc w moje oczy. I jakimś sposobem udaje nam się odbyć rozmowę bez słów.
– Kocham go… Wes… ja… – urywam i zaciskam usta. Wiem, że Kyle to wie, ale po tych kilku dniach w podróży i po tym, jak staliśmy się sobie bliscy – jeszcze bliżsi niż do tej pory – chcę, aby wiedział, że moje serce pozostaje zajęte.
– Nie dlatego robię za twojego kierowcę.
Wzdycham ciężko, a Kyle ujmuje moją dłoń. Pozwalam mu na to i patrzę, jak ją obraca i całuje moje knykcie.
– Nie zrobiłem tego w nadziei, że jakimś cudem zdobędę twoje serce i zajmę miejsce Wesa. Zrobiłem to dlatego, że ty i ja… robimy dla siebie takie rzeczy. Bez względu na wszystko.
Kyle patrzy mi w oczy i wiem, że to, co powiedział, jest prawdą. Nie próbuje poprawić mi nastroju. Możliwe, że ten chłopak to najlepszy przyjaciel, jaki chodzi po ziemi. A ja mam szczęście, że jest mój.
– Myślisz, że Wes potrafi latać? – pytam.
Wybucha gromkim śmiechem.
– Aha,