Ginger Scott

Dziewczyna taka jak ja


Скачать книгу

Kyle znowu kiwa głową.

      Robię głęboki wdech i z płucami pełnymi powietrza przenoszę wzrok na naszego gospodarza. On wie, po co tu przyjechałam. Wie o wszystkim, co i ja teraz wiem – mówi mi to sposób, w jaki mi się przygląda.

      – Znalazłam to… Byłam u babci i dostałam od niej trochę rzeczy mojej mamy – wyjaśniam i prostuję się na tyle, aby wyjąć z tylnej kieszeni spodni zdjęcie, które przedstawia jego i mnie.

      W jego oczach widać ciepło i z szerokim uśmiechem bierze ode mnie zdjęcie, po czym wyjmuje z kieszeni okulary i je zakłada.

      – No proszę. Mam tu jeszcze włosy – mówi i znowu się trzęsie ze śmiechu. Na chwilę się odwraca, kaszle w rękaw, i zaraz znów przypatruje się fotografii.

      Przygląda się i przygląda, a moja stopa zaczyna wybijać nerwowy rytm. Mimo to czekam. Shawn niczemu nie zaprzecza. Tyle że nie udziela żadnych wyjaśnień.

      – Byłaś taka maleńka – mówi w końcu. Moja stopa nieruchomieje. – Wiedziałaś, że urodziłaś się trzy tygodnie przed terminem?

      Mrugam raz… dwa razy.

      – Nie.

      – To prawda. – Posyła mi spojrzenie ponad okularami, po czym z powrotem skupia się na zdjęciu. Po kilku sekundach mi je oddaje. – Byłaś prawdziwą kruszynką. Chudziutkie rączki i nóżki. Szybko jednak rosłaś w siłę. Potrzebowałaś zaledwie paru dni, aby nadgonić to, czego ci brakowało.

      Spojrzenie Shawna ześlizguje się na moją nogę, ale szybko wraca do twarzy. Kiwa powoli głową, zapewne podziwiając to, jak daleko udało mi się zajść z rehabilitacją. Jestem silniejsza. Silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.

      – Byłeś naszym sąsiadem… tak mówiła Grace. – Słowa nieco łatwiej wydostają się z moich ust, ale niewystarczająco swobodnie.

      – Zgadza się. Powinienem był coś pewnie powiedzieć, kiedy cię zobaczyłem, ale sam nie wiem… pora nie wydawała się odpowiednia, zresztą nie pamięta się raczej niczego z czasów, kiedy się miało dwa lata.

      Za każdym razem, kiedy obdarza mnie spojrzeniem, kąciki jego ust lekko się unoszą. Stąd wiem, że dla nas obojga jest to gra. On próbuje wybadać, ile ja wiem albo ile mi się wydaje, że wiem o Wesie i o tym, co on potrafi, ja natomiast próbuję znaleźć odpowiednie słowa, które pomogą mi w uzyskaniu tak potrzebnych odpowiedzi. Sęk w tym, że ja nie mam w zwyczaju przegrywać.

      – Opiekowałeś się Wesem, kiedy byłam mała – mówię i się prostuję. Kątem oka dostrzegam, że Kyle poprawia się na swoim miejscu. On już o tym wie. Po wyjeździe z Tucson wszystko mu opowiedziałam.

      Shawn unosi rękę do twarzy, łokieć kładzie na oparciu wózka i knykciami muska dolną wargę. Kącik jego ust ponownie lekko drży.

      – Pamiętasz.

      Przez kilka sekund patrzę mu w oczy, zastanawiając się, czy lepiej skłamać i powiedzieć, że tak, czy trzymać się prawdy. Ostatecznie kręcę przecząco głową.

      – Nie pamiętam. A szkoda.

      Zaciska lekko usta, tłumiąc śmiech.

      – Was dwoje od zawsze łączyła… więź.

      Kiedy Shawn wypowiada te słowa, czuję, że między moimi brwiami pojawia się pionowa kreska. Unosi palec, puszcza do mnie oko, cofa się wózkiem i odjeżdża w stronę niewielkiego korytarza.

      – Nie ufam temu gościowi – szepcze Kyle, nachylając się w moją stronę.

      – On coś wie – odszeptuję.

      Kiedy Shawn szuka czegoś na drugim końcu przyczepy, ja siedzę i stukam lewą stopą w podłogę. Prawa noga mnie boli, bo nie rozciągałam jej tak, jak powinnam, więc pocieram udo i wciskam kciuki w napięte mięśnie.

      – Musisz jechać do domu – mówi Kyle, już nie szeptem.

      – Musimy znaleźć Wesa. To nasz priorytet – odwarkuję i milknę, kiedy słyszę, że wraca Shawn.

      Kyle przenosi spojrzenie z naszego gospodarza na mnie i daje mi kuksańca w bok, aż w końcu patrzę mu w oczy. Ściąga lekko brwi i zaciska usta w cienką, prostą linię. Wiem, że się o mnie martwi, ale to jest ważniejsze. Tak jest i już.

      – Cieszę się, że to zachowałem – oświadcza Shawn, ponownie zatrzymując się przede mną.

      Kciukiem zaznacza stronę w oprawionym w skórę albumie. Otwiera go i kładzie sobie na kolanach, po czym przekręca w moją stronę. Rozpoznaję cegły, kształt trawnika i rząd krzewów różanych, które nadal rosną niedaleko drzwi mojego domu. Co prawda trawa z roku na rok jest coraz mniej zielona, a róże kwitną coraz słabiej, ale mimo wszystko nadal je mamy.

      – Miałaś tutaj rok, może ciut więcej – wyjaśnia. Przysuwam album bliżej siebie i palcem dotykam małego chłopca, który trzyma mnie za rękę. – Dopiero co nauczyłaś się chodzić, ale dla ciebie to było za mało. – Shawn chichocze. – Ty… ty urodziłaś się po to, aby biegać.

      Serce podchodzi mi do gardła. W przyczepie robi się jeszcze duszniej – atmosfera poważnieje. Słyszę ciężki oddech Kyle’a. Jest sceptyczny. Ja nie. I Shawn ma rację. Rzeczywiście urodziłam się po to, aby biegać. I walczyć.

      – Jak to się stało, że Wes trafił do ciebie? – pytam, nie potrafiąc oderwać wzroku od tego zdjęcia. Obojgu zaczynają nam dopiero rosnąć włosy, a mała rączka Wesa zaciska się wokół mojej, kiedy idziemy w stronę czerwonego samochodu. Pamiętam ten samochód, ale ta chwila… Nie potrafię jej odnaleźć. Nie ma jej.

      – Nie każdy powinien być rodzicem – stwierdza Shawn.

      Śmieję się znacząco.

      – To prawda – mówię i po raz ostatni przesuwam palcem po fotografii, po czym podaję album Kyle’owi, żeby też mógł ją zobaczyć. – Niektórzy potrafią się jednak tego nauczyć.

      – Nie w przypadku Wesa.

      Przygryzam dolną wargę i spoglądam na Shawna. Myślę o chłopcu, którego pamiętam – o Christopherze. Miał okazję poznać wielu ludzi, którzy nie powinni mieć dzieci.

      – Czemu wcześniej nie dałeś go do Bruce’a? Czemu musiał najpierw trafić do tylu rodzin zastępczych? – pytam, ponownie wsuwając dłonie pod uda.

      Shawn wzdycha, splata dłonie i opiera je na wystającym brzuchu, rozpierającym kremowy T-shirt i dżinsową koszulę.

      – Tak naprawdę w ogóle o tym nie myślałem. Mój brat i Maggie nigdy nie wspominali o chęci posiadania dzieci i jeśli mam być szczery, to nie łączyły nas szczególnie bliskie relacje.

      Jego odpowiedź mnie zaskakuje. Nie znam go dobrze, jego brata zresztą także nie, ale tych kilka razy, kiedy miałam okazję przebywać w towarzystwie krewnych Wesa, wydawali mi się serdeczni i życzliwi. I nikt nie mówił złego słowa o Shawnie.

      Z wyjątkiem oczywiście tego razu, kiedy Wes mi powiedział, że jego wujek nie żyje.

      – Ty i Wes… – zaczynam, ale milknę. Nie wiem, w jaki sposób zapytać go o to, co się stało, dlaczego Wes twierdził, że on nie żyje, zwłaszcza że wszystko, czego się do tej pory dowiedziałam, wskazuje na to, że do czasu adopcji Shawn był jedyną osobą, na której mógł polegać. Moja zwyczajowa bezpośredniość wydaje się teraz nie na miejscu. Postanawiam ugryźć to inaczej.

      – Czemu go po prostu nie adoptowałeś? – pytam.

      Zauważam, że na ułamek sekundy oczy Shawna zasnuwa mgła. Mam wrażenie, jakby dopadł go swoisty mrok,