Vladimir Wolff

Władcy chaosu


Скачать книгу

strzegący znaleziska.

      Nim podjechali bliżej, musiała okazać wartownikowi pismo, które otrzymała od Dworczyka. Zaraz przybiegł do nich młody podporucznik o pociągłej twarzy i z lekkim zezem. Ten chłopaczek musiał skończyć szkołę nie dalej jak wczoraj.

      – Podporucznik Okoń – przedstawił się. Było widać, że obecność Justyny go peszy.

      – Miło mi.

      Dłoń chłopaka była zimna jak u trupa.

      Obiekt, który ją interesował, znajdował się tuż za obozem. Widać go było z dala, wystawał bowiem na pięć-sześć metrów ponad lasek, na który spadł. Na lewo od statku znajdował się kopiec, który od razu wzbudził ciekawość Pawłowskiej.

      – Proszę mi powiedzieć, co to jest?

      – Zakopaliśmy tam ciała tych parszywców, którzy wyszli ze środka, jak tylko naszym udało się go spuścić na ziemię. Zanim ich wybiliśmy, z trzystu chłopaków została połowa. Naszych na cmentarz, tych tutaj. Był pomysł, żeby spalić ścierwo, ale w końcu zrezygnowaliśmy. Za dużo drewna poszłoby na podpałkę, a paru ćwokom skojarzyłoby się jeszcze z Walhallą – rozgadał się podporucznik.

      – Ilu ich tam jest?

      – Tak z piętnastu. Różni, tacy jak ludzie i nie jak ludzie.

      – Pomagałeś przy ich zbieraniu?

      – Tak.

      – W takim razie gdzie są przedmioty, które do nich należały?

      – Wszystko wrzuciliśmy do dołu.

      Justyna zatrzymała się w pół kroku. Żałowała, że nie ma z nią Krzyśka i musi poradzić sobie sama. Mogła to zrobić na dwa sposoby – groźbą albo po dobroci.

      – Poruczniku, ja pytam poważnie.

      – Zarzuca mi pani kłamstwo? – Chłopaczek spurpurowiał.

      – Zbyt dobrze znam ludzi – odrzekła spokojnie, cedząc słowa. – Pańscy ludzie na pewno przywłaszczyli sobie masę fantów. Pewnie im się wydaje, że sprzedadzą to później na Allegro czy co tam teraz zostało. Mam rację? Proszę z nimi porozmawiać. Do wieczora chcę widzieć każdy najdrobniejszy przedmiot u siebie w namiocie. Jeżeli tak się nie stanie, wezwę całą żandarmerię z okolicy, żeby dokładnie wszystko przeszukała. Wolałabym tego uniknąć, ale nie zawaham się, jeśli zostanę do tego zmuszona.

      To tyle, jeżeli chodziło o zdobycie sympatii podporucznika Okonia i jego podwładnych.

      – Adam, ty zajmiesz się ekshumacjami – zdecydowała.

      – Ja?

      – Weźmiesz łopatę i ich odkopiesz, proste. Dzwonię do Dworczyka, żeby podstawił nam chłodnię.

      Podporucznik na dźwięk nazwiska szefa Sztabu Generalnego zaczął nerwowo przełykać ślinę. Może i był młody, ale nie głupi, i wiedział, że z taką szarżą lepiej nie zadzierać.

      – Dopilnuję, żeby nic się nie zapodziało – oświadczył i wycofał się rakiem, ale nie odszedł daleko.

      Justyna już go nie słuchała, skupiwszy uwagę na pojeździe, tym fragmencie obcej cywilizacji, który pokonał granicę między wymiarami, skruszył obronę Ziemian, aż w końcu spoczął na tym kawałku Wielkopolski. Gdy spojrzeć na to z tej perspektywy, było to nawet całkiem zabawne.

      Wcześniejsze informacje były w miarę precyzyjne. Kształtem jednostka przypominała spłaszczony walec najeżony wieżyczkami działek. Justyna czuła się przy tym lewiatanie malutka. Obudziło się w niej zupełnie pierwotne zdumienie, że coś tak wielkiego i ciężkiego może unosić się w powietrzu.

      – Poruczniku – przywołała Okonia, który wciąż stał i jej się przypatrywał.

      – Słucham?

      – Próbowaliście się dostać do środka?

      – Nie – zapewnił lapidarnie oficer, a po chwili wahania dodał: – Ale ci, którzy mają przy nim wartę, mówią, że ze środka dobiegają jakieś dźwięki.

      – Dźwięki? Jakiego rodzaju?

      – A o to już najlepiej ich zapytać.

      Zaczęła obchodzić obiekt, przyświecając sobie latarką. Snop światła wyławiał z półmroku szczegóły kosmicznego zawalidrogi.

      Przesunęła koniuszkami palców po powierzchni, która wydała się chropowata. W porównaniu z tym, co wytwarzali Ziemianie, można by to uznać za niechlujstwo, gdyby nie to, że całość reprezentowała przecież bardzo zaawansowaną technologię. Może więc tak właśnie miało być? Redukcja turbulencji, jak w przypadku skóry rekina? Ten statek został stworzony w jednym celu – jako narzędzie zniszczenia – i niestety, znakomicie się sprawdzał. Na metalicznej powłoce nie dostrzegła żadnego malowania, nawet napisów eksploatacyjnych. Gniazda, w których zamontowano działka, przypominały wieżyczki bombowców, które zrzucały ładunki na Trzecią Rzeszę. Boczny rotor, jak u śmigłowca, tylko że mniejszy i w osłonie – pojazd posiadał takie cztery. Zapewne pomagały w stabilizacji lotu, bo na pewno nie były w stanie unieść tego kolosa. Łopatki wykonano z dokładnością, jakiej nie powstydziłyby się ziemskie zakłady lotnicze. Pośrodku kadłuba znajdował się panel wyglądający na wejście. Żołnierze towarzyszący Justynie w obchodzie wyglądali na maksymalnie spiętych. Szczęknęła odbezpieczana broń. Przezorny zawsze ubezpieczony.

      Okręt obcych swoje ważył, toteż przy upadku wybił w ziemi sporą dziurę. Zwały czarnego błocka uwalały buty i spodnie Pawłowskiej, która ignorując jednak te niedogodności, podeszła do kadłuba na wysokości przegrody blokującej wejście.

      Przed nią chwila prawdy. Drżała z zimna i emocji, ale nie chciała zostać wyprzedzona przez kogoś ze współtowarzyszy. Co to, to nie. Będzie pierwsza i niech się dzieje, co chce.

      Przyjrzała się furcie ze wzmożoną uwagą. Tuż za jej plecami stał podoficer mierzący z automatu. Scena jak z gównianego filmu SF o niskim budżecie i słabym scenariuszu. Ziemianie na tropie wielkiej zagadki. Trochę ją ta myśl rozluźniła, już się tak nie trzęsła. W końcu jako szefowa musi dać przykład.

      Światłem latarki omiotła każdy zakamarek. Z tej strony wyraźnie było widać, że blachy pomalowano bardzo dawno temu. Widziała plamy wyblakłej zielonej farby. Właz był pogięty, podobnie jak osłona rotorów. Tę maszynę wykorzystano na maksa. Co się zepsuło, to wymieniano i tak w kółko. Rakieta przeciwlotnicza rozniosła na strzępy łopatki jednego wirnika. Statek zapewne utracił sterowność i spadł. Uszkodzenia wywołane przez rakietę wyglądały na niewielkie, w każdym razie lokalne, więc możliwe, że pojazd niejako przypadkiem zawadził o ziemię wskutek nagłej utraty wysokości i na przykład wstrząs ogłuszył załogę. Na pewno nie zabił, gdyż została ona wybita dopiero, kiedy wydostała się z wnętrza niby-sterowca. Epicka to musiała być walka. Kto wie, może kiedyś ułożą o niej pieśń.

      Na klapie Justyna dostrzegła ledwie zauważalny kształt trójkąta.

      – Sprawdziliście promieniowanie?

      – W normie.

      Zrobiła krok do tyłu, przyglądając się wejściu z pewnej odległości. Może jak w samolocie pasażerskim – da się to otworzyć tylko od środka? Jeżeli tak było w istocie, to bez palników się nie obejdzie. Zejdzie im wtedy pół dnia, a ona chciała znaleźć się we wnętrzu już teraz, bez chwili zwłoki.

      – To jedyna furta? – zapytała żołnierza, którego jedynym zadaniem, jak się wydawało, było pilnowanie Justyny.

      – Z drugiej strony jest jeszcze jedna.

      – Dobrze.