ropę i gaz? Chyba nie jest dla pani tajemnicą, że jesteśmy postrzegani jako zagrożenie. Amerykanie, Rosjanie i Chińczycy, wszyscy wiedzą o portalu i myślę, że chętnie sami chcieliby położyć na nim łapę.
– Może pan powtórzyć? – Mars na czole dziewczyny świadczył o maksymalnym skupieniu.
– Amerykanie, Rosjanie…
– Nie. To wcześniej.
– Nie pamiętam.
– Wspomniał pan o zagrożeniu. – Justyna uniosła głowę o parę centymetrów.
– A tak.
– Wiedzą, że portal nie znikł?
– Tak.
– Tylko tyle?
– Wydaje mi się, że tak – potwierdził Dworczyk.
– Czyli boją się nas i nienawidzą, ale nie mogą nam nic zrobić.
– Dlaczego pani tak myśli?
– Proszę się zastanowić, jakie to daje możliwości. Praktycznie nieograniczone. Każdy w naszym wymiarze musi się teraz z nami liczyć, bo to my dysponujemy technologią, o której nikt nie ma pojęcia. Spadła nam z nieba czy też przyszła z innego wymiaru, to nieważne. Mamy to. Mamy klucz do innych światów. Dobrych, złych, to się dopiero okaże. I nikt nam tego nie zabierze, bo przeniesienie kopuły chyba nie jest możliwe.
– A jak zniknie?
– Gdyby miała zniknąć, to już by się tak stało.
– Nie wiemy, co czai się po drugiej stronie.
– Na razie, panie generale, na razie.
– Powoli, bo prawdę powiedziawszy, zaczynam się gubić.
Pawłowska sięgnęła po leżący na biurku blok papieru i długopis, usiadła wygodniej i zaczęła robić notatki.
– Pomysł ze strefą jest genialny. Urządzimy tu centrum naukowo-badawcze.
– Jakie centrum?
– Kopuła znajduje się na dnie kopalni, w zagłębieniu terenu. Co stoi na przeszkodzie, żeby wszystko zabudować? Dziura pod fundamenty jest już gotowa. Połowa kosztów odpada. Wojsko porządkuje teren. Sama widziałam. Proszę mi tylko nie mówić, że nie można znaleźć inżynierów, którzy zajmą się wybudowaniem odpowiedniej konstrukcji. To nie jest szczególnie skomplikowane, a da nam mnóstwo korzyści. Na przykład taką, że jeżeli nawet zniknie ten element odstraszania, jakim w pana ujęciu jest portal, to wtedy nikt tego nie zauważy. Ale to nie wszystko.
– Do czego pani zmierza?
– Aktualnie zabezpieczenia są dosyć słabe. Widziałam zaledwie parę czołgów i takich mniejszych pojazdów na gąsienicach.
– Bojowych wozów piechoty.
– Jeżeli dobrze zaplanujemy całość, to możemy stworzyć śmiertelną pułapkę. Istny labirynt bez wyjścia.
– Nie ma czegoś takiego i nie sądzę, żeby dało się zrobić. Wróg dysponuje miażdżącą przewagą.
– Ale mocno się zdziwią, gdy nie wyjdą pod gołym niebem, tylko w betonowym labiryncie, który na dodatek w każdym momencie można wysadzić w powietrze. Na setki ton gruzu nad głową nie ma mocnych. Nawet jeżeli przebiją się na zewnątrz, to trochę czasu im zejdzie.
– Ma pani rację. – Dworczyk zgodził się z dziewczyną całkiem chętnie.
Takie rozwiązanie posiadało istotne zalety.
Ochrona dostanie wygodne kwatery, naukowcy będą mieli gdzie się podziać, powstaną warsztaty, laboratoria, szpital… Oczywiście nie od razu Kraków zbudowano. Zanim uporają się z projektem i rozpoczną budowę, miną tygodnie, jak nie miesiące, a przy brakach materiałowych proces ten może rozciągnąć się na lata. Całość przecież muszą wykonać własnymi siłami, nie można dopuścić do udziału w tym projekcie nikogo z zewnątrz, to rozumie się samo przez się.
– Podoba mi się. To naprawdę ma sens. – Dworczyk zgasił dopiero co zapalonego papierosa i wypuścił dym z płuc. – Czym jeszcze mi pani zaimponuje?
– Już teraz należy podjąć przygotowania do wyprawy.
– Taka maskirowka?
– Proszę?
– Nie, nic, Rosjanie tak mówią.
Myśli generała wciąż jeszcze błądziły przy projekcie budowli ochronnej. Wśród jego zalet była i ta, że satelity wrogów nie będą w stanie monitorować tego, co dzieje się w środku. Z doświadczenia wiedział, że nic tak nie wkurza jak brak informacji. Przeciwnikom i przyjaciołom pozostaną szpiedzy, ale ich się da zwalczać. Oka z orbity nie. Rosjanie, Amerykanie i Chińczycy wpadną w szał, nie mogąc zdobyć informacji na temat tego, co znajduje się po drugiej stronie – wróg, przyjaciel, potencjalny sojusznik, czy można się z nimi dogadać, czy też nie. Zrobią też wszystko, ale to dosłownie wszystko, żeby przeniknąć do strefy.
Świat będzie jadł nam z ręki albo też zostaniemy znienawidzeni i starci na proch. Każda opcja była prawdopodobna. Głowa bolała od setek najróżniejszych możliwości.
– Ekspedycja musi być całkowicie realna – zaoponowała Pawłowska.
– Ekspedycja to wielkie słowo. Może zwiad. Na początek puścimy drona.
– Można spróbować, choć nie sądzę, żeby istniała możliwość przepływu danych pomiędzy wymiarami. To dwa odrębne światy.
– Puścimy zdalnie po kablu, a nie na fale radiowe.
– Oby się udało. – Justyna zaczęła obgryzać końcówkę długopisu. – Pan zdaje sobie sprawę, że to dopiero początek. Człowieka nic nie zastąpi.
– I pani chce w tym uczestniczyć.
– Czy to takie dziwne?
– Pani wciąż brakuje emocji? Ta wyprawa do Hamburga nie dała do myślenia?
– Panie generale, nie o emocje tu chodzi. Jestem naukowcem, a poza tym, co tu kryć, chcę być pierwszą osobą, która postawi stopę na nowym lądzie.
– Jak Kolumb.
– I Armstrong w jednej osobie. A nawet bardziej.
– Imponuje mi pani. Jako żołnierz aż takiej odwagi w sobie nie mam.
– W tej całej układance jest pan najważniejszą osobą. Ja wiem, że podobno nie ma ludzi nie do zastąpienia, ale to tylko takie gadki. Ktoś musi nad tym zapanować, a pan nadaje się do tego idealnie. Ma pan szerokie horyzonty i wielkie możliwości, to się rzadko zdarza.
– Dobrze, pani Justyno, już wystarczy tych komplementów. Na początek mam dla pani łatwe zadanie. Proponuję, żeby dobrała pani sobie zespół i przebadała statek obcych, który spadł pod Śremem. Wrak leży na polu. Na razie nie mamy jak go przetransportować, więc trzeba się pofatygować samemu. – Dworczyk sięgnął po pióro i zaczął wypełniać blankiet nakazujący władzom wojskowym i cywilnym udzielenie wszelkiej pomocy okazicielowi. – Raport oczywiście do mojego osobistego wglądu. Nikt inny bez zezwolenia nie może nawet na niego zerknąć.
Justyna z emocji zagryzła usta.
– Co mogę?
– Praktycznie wszystko. Proszę to ustrojstwo rozebrać do ostatniej śrubki i sprawdzić, jak działa. Może pani opierdolić każdego, kto stoi niżej ode mnie, czyli każdego. W razie problemów proszę się kontaktować osobiście ze mną. To jest mój numer. Ma pani nieograniczone pełnomocnictwa i jest moim osobistym doradcą.
– Dziękuję.
– Trochę