nas oczekują – powiedział stłumionym głosem, rozglądając się przy tym nieufnie na prawo i lewo, jakby gdzieś tam czaił się zdrajca, który ostrzegł Dytryka. – Zwiadowcy mówią, że szlak wiodący na górę do zamku jest wąski i podwójnie chroniony, a drogę zablokowano.
Albrecht nie był zaskoczony nowiną. Wiedział, że we Freibergu, a i w Miśni, roiło się od ludzi, którzy skrycie byli gotowi walczyć po stronie Dytryka i mogli go ostrzec. Wymarsz wojska nie mógł pozostać niezauważony. Lecz dzisiaj go to nie zmartwiło. I tak nikt nie będzie mógł mu odmówić zwycięstwa.
– Nie patrzcie z takim zniechęceniem! – odezwał się zatem do marszałka z niezwykłą u niego wspaniałomyślnością. – I tak nie zamierzałem wspinać się ze wszystkimi ludźmi ścieżką pod górę.
Pochylił się lekko do przodu, a w jego oczach zapalił się triumfalny błysk.
– Zaatakujemy zwartym szeregiem w długiej linii i obrócimy w pył wszystko i każdego, kto stanie nam na drodze!
– Atak szeroką tyralierą na tamtym terenie możliwy jest tylko przy brodzie – rzucił marszałek pod rozwagę księciu, który w lot pojął, co jego podwładny miał w planie.
– Właśnie tam! – potwierdził Albrecht. – Co najmniej trzy tuziny zbrojnych rycerzy obok siebie, inni tuż za nimi… Tak sforsujemy rzekę i jak tylko miniemy bród, spalimy wszystkie domy. Gdy zobaczy to owa garstka ludzi na zamku mego brata, stracą wszelką ochotę do stawiania oporu.
Gerald w myślach zaczął już rozstawiać wojowników.
– To oznacza, że będziemy musieli wybrać objazd przez Merseburg, by podjechać do Weissenfels od północy.
– To się opłaci – odparł Albrecht, który takie okoliczności od dawna brał pod uwagę w swoich rozmyślaniach. – Poza tym nikt nie będzie nas oczekiwał z tamtego kierunku.
Elmar, który znów wyrósł nagle znikąd u boku Albrechta, gdy marszałek składał swój raport, uniósł z powątpiewaniem brwi.
„Ten plan będzie nas kosztował prawie pół dnia – chciał wtrącić. – Ponadto nie ma pewności, czy po drodze na nas nie czekają. Dytryk nie jest głupcem. Na jego miejscu też bym się zabezpieczył przed atakiem od strony brodu”.
Jednakże ostre spojrzenie księcia powstrzymało go przed wypowiedzeniem na głos swoich myśli.
Półtora roku bezspornej regencji uczyniły go jeszcze butniejszym. Coraz częściej reagował nieprzychylnie albo nawet z furią na rady Elmara, które niegdyś tak cenił. Margrabia chciał pokazać, że nie potrzebował już rad, a szczególnie w kwestiach wojskowych.
Gerald się skłonił i za przyzwoleniem księcia odszedł, by wydać kilka rozkazów i wskoczyć na konia. Elmar również postanowił się na razie nie odzywać. Nie mieli nic do stracenia poza niewielką ilością czasu. Rzeczywiście większe wrażenie zrobi na mieszkańcach Weissenfels wtargnięcie szturmowej fali do wioski niż wspinanie się wężykiem po ścieżce.
Na dźwięk rogu mężczyźni się zebrali. Kilka chwil później wszyscy dosiedli koni i ruszyli galopem naprzód, uskrzydleni wizją, że jutro na oczach księcia zdobędą sławę i będą mogli plądrować do woli.
Ponowne spotkanie w Weissenfels
Do brodu zbliżała się gromada jeźdźców złożona z siedmiu uzbrojonych mężczyzn i drobnej kobiety. Przy przeprawie grupa miejscowych zajęta była wrzucaniem do wody dużych skalnych odłamków i wiatrołomów z odsłoniętymi potężnymi korzeniami.
Dowódca niewielkiego oddziału, dobiegający czterdziestki rycerz z jasną brodą siedzący na zwinnym kasztanku, pojął w lot, co się działo. Wyglądało na to, że Dytryk rozważał możliwość, iż jego brat zaatakuje osadę szeroką tyralierą. Było to możliwe jedynie od strony brodu na Soławie, chociaż musiałby wówczas nadłożyć drogi. Z uwagi na to, że Weissenfels powstał stosunkowo niedawno i w zasadzie stanowił na mapie Marchii jedynie plamkę złożoną z kilku nieumocnionych wiosek oraz twierdzy położonej na jasnym skalnym wzniesieniu, Dytryk postanowił zapewne przywitać przeciwnika od razu nad samą rzeką. Wzdłuż rzeki po obu stronach brodu kilka tuzinów mężczyzn budowało palisady ochronne dla łuczników i kuszników. Podwodne przeszkody miały spowolnić przeciwnika, zwiększając skuteczność strzał i pocisków z proc. Po obezwładnieniu części wrogich oddziałów obrońcy mieli się wycofać z powrotem do zamku.
„Mądry pomysł, chłopcze” – pomyślał Łukasz, nie potrafiąc ukryć uznania. Spojrzał na żonę, która spod lekko przymrużonych powiek przypatrywała się grupie mężczyzn zgromadzonych nad rzeką, nie mogąc odnaleźć tego, którego tak niecierpliwie szukała.
Łukasz dobrze wiedział, kogo Marta wypatrywała, i sam również próbował odszukać wzrokiem Tomasza. Ale z oddali mężczyźni byli do siebie bardzo podobni. Różnili się jedynie tym, że jedni stali na brzegu w pełnym uzbrojeniu, inni zaś w skąpym odzieniu brodzili po wodzie, wzmacniając przeszkody ułożone w delikatnym rzecznym nurcie. Grupa mężczyzn w prostych chłopskich okryciach, z siekierami i szuflami, oraz dwa wozy zaprzężone w woły, wyładowane drewnianymi pniami, świadczyły o tym, że mieszkańcy Tauchlitz, wioski położonej u podnóża zamku, również pomagali w przygotowaniach do obrony.
– Jest tam! – zawołał do Marty Łukasz, wyciągając przed siebie rękę.
Z ulgą spojrzała we wskazanym kierunku. Rzeczywiście, jej najstarszy syn! Z ociekającymi wodą włosami, właśnie narzucał na siebie kaftan. Najprawdopodobniej jeszcze przed chwilą stał w wodzie.
„Ależ wychudł – pomyślała z troską. – Ma taką pochmurną twarz…”
Tomasz chyba nie zdążył ich jeszcze zauważyć, bo akurat napominał paru wyrostków, którzy sądząc po ich wieku i ubraniu, musieli być zapewne giermkami.
Łukasz i jego towarzysze ostrożnie kierowali konie przez bród, co chwila omijając przygotowane zapory.
Zatrzymał się koło Norberta z Weissenfels, który kierował budową umocnień. Pozdrowił go.
– Dobry plan – rzucił z uznaniem. – Jeśli Albrecht ma nadzieję, że uda mu się w galopie pokonać bród, to się gorzko rozczaruje.
Mężczyzna podziękował lekkim uśmiechem za pochwałę, po czym zapytał zdumiony:
– Jakim cudem tak szybko się dowiedzieliście? Nasz posłaniec nie dotarł jeszcze chyba do Eisenach.
– Mam swoje źródła… – Łukasz uśmiechnął się pod nosem. – Landgraf Herman pozwolił mi do was przyjechać i dał mi na drogę pół tuzina ludzi, turyńskich rycerzy.
– Niech Bóg go błogosławi! I was też, Wasza Przewidująca Mość! – odparł z ulgą dowódca weissenfelskiej straży i skinął Turyńczykowi głową. – Potrzeba nam każdego, kto ma wprawę w walce.
– A czy na chwilę moglibyście się obyć bez mego pasierba? Jego matka nie może się doczekać, by go uściskać.
Norbert przywołał gestem jednego ze swoich ludzi.
– Niech chłopak z Chrystianowa zaprowadzi gości do hrabiego Dytryka – nakazał.
Mężczyzna ruszył, nie tracąc czasu, Łukasz zaś pomógł Marcie zsiąść z siodła.
Ani chwili za wcześnie. Za moment Tomasz stał już przy nich. Nie zdążył się nawet przywitać z ojczymem, gdy Marta rzuciła mu się na szyję, chociaż musiała się w tym celu wspiąć wysoko na palcach.
Przytuliła się do niego bez słowa, podczas gdy on rzucił bezradne spojrzenie Łukaszowi, który uśmiechnął się z zadowoleniem.
„Jest