Sabine Ebert

Marzenie znachorki


Скачать книгу

obradach swoje zdanie, co zresztą sprowadziło na nich duże kłopoty i nienawiść gorliwych sługusów.

      Tymczasem Guntram nie spuszczał oka z obu strażników, Kunona i Bertrama. Rzucił przez okno szybkie spojrzenie na podwórze, a następnie się ruszył.

      – Jadę z wami. Do hrabiego Dytryka. Nie wrócę do Miśni. Powiedziałem już mistrzowi, że chcę się gdzie indziej rozejrzeć za pracą i zamierzam pójść na naukę do płatnerza. Więc ojciec nie będzie miał kłopotów, jeśli nie pojawię się na zamku. Ale niech mnie diabli porwą, jeśli ruszę choćby najmniejszym palcem, by przyłożyć rękę do zwycięstwa Albrechta nad jego bratem.

      Kuno klepnął go po ramieniu.

      – Witamy wśród buntowników! Chyba zdajesz sobie sprawę, że szanse Dytryka w starciu z bratem nie stoją najlepiej? Dopiero co wrócił z Ziemi Świętej. Z tego, co słychać w okolicy, większość mężczyzn, którzy razem z nim ruszyli na krucjatę cesarza, nie wróciła żywa. Zatem raczej nie uda mu się zebrać dostatecznej liczby żołnierzy, by stawić opór przeważającej miśnieńskiej sile.

      – W każdym razie Albrecht będzie miał teraz o trzech ludzi mniej – odrzekł Guntram.

      Wprawdzie wolałby zostać w domu do pogrzebu matki, jednak nadchodząca wojna nie pozwalała na urzeczywistnienie tego pragnienia.

      W tym samym czasie na miśnieńskim zamku

      „Niech uschnie twe nasienie, a ciebie otoczy gniew i pogarda i niech odwrócą się od ciebie wszyscy zaufani ludzie. Umrzesz z nieznajomej ręki, znienawidzony przez Boga i wszystkie istoty! Twa dusza będzie przeklęta na wieczność i nigdy nie zazna zbawienia!”

      Albrecht z Wettynu, margrabia miśnieński, nie mógł opanować dreszczu, który przeszedł mu po plecach. Czy tamto wydarzenie musiało mu właśnie teraz stanąć przed oczami? Zaplanował przedsięwzięcie, które dzięki przewadze w uzbrojeniu, ludziach i wojennej zręczności przyniesie mu pomyślne rozstrzygnięcie.

      Astrolog, uczony doradca księcia, wciąż mu powtarzał, że kobieta, która rzuciła ów urok, od dawna nie żyła i została wyklęta, zatem nie powinien odczuwać najmniejszego niepokoju.

      Owego pamiętnego dnia ta wiedźma Marta napędziła mu solidnego strachu. A do tego później zniknęła bez śladu z więzienia. Nie zostawiła po sobie choćby najdrobniejszego tropu, który mógłby im wskazać, w jaki sposób zdołała to zrobić bez pomocy szatana, co czyniło całą sprawę jeszcze bardziej niebezpieczną. Tym bardziej wobec dręczącej go nieustająco obawy, że ojciec na tamtym świecie mógłby się opowiedzieć przeciwko niemu. Ojciec, który nawet na łożu śmierci mu nie wybaczył.

      Jednakże po chwili powtórzył po raz setny w myślach: moi zaufani ludzie nigdy się ode mnie nie odwrócą, posłusznie wykonają każdy rozkaz. Moja przyboczna straż jest niepokonana, jestem bezpieczny przed trucicielami i nikt nie odważy się okazać mi choćby cienia gniewu czy wzgardy, zanadto się mnie boją. Jestem margrabią z łaski Boga.

      Być może zdołałby odpędzić od siebie te straszne niepokoje, gdyby nie jedno zdanie. „Niechaj uschnie twe nasienie…”

      W rzeczy samej, jeśli ktoś miał tak oziębłą i nudną żonę jak on, nie powinien się dziwić, że męskość odmówiła mu posłuszeństwa. Wprawdzie pilnował, by znaleźć się w łożu żony we wszystkie dni, które astrolog uznał za odpowiednie, mając nadzieję na spłodzenie syna, ale jak dotąd nie osiągnął upragnionego rezultatu. W trakcie rozciągających się w nieskończoność lat pełnego obopólnej niechęci małżeństwa Zofia, córka księcia Czech, urodziła mu wprawdzie córkę, ale żadnego spadkobiercy.

      Od czasu zaś klątwy rzuconej przez nieszczęsną Martę zaczął mieć kłopoty, by w ogóle sprostać swoim małżeńskim obowiązkom w łożu. Ta wiedźma odebrała mu męskość!

      Raptownie poczuł narastającą wściekłość i huknął pięścią w stół, aż wszystko zadrżało.

      Podniósł wzrok i zobaczył dwóch mężczyzn, którzy się do niego zbliżali. Nie mogli bardziej się od siebie różnić. Pierwszy z nich rosły, doświadczony w walkach Elmar, jego stolnik, zaufany i doradca, rycerz szlachetnego rodu, dwadzieścia lat starszy od niego, miał rudawe włosy i podkręcone do góry wąsy. Z kolei drugi, magister Eustachiusz, alchemik czytający w gwiazdach, sprawiał raczej cherlawe wrażenie, z głową okoloną wianuszkiem przerzedzonych siwych włosów wyglądających spod czarnego czepka i twarzą o wciąż niespokojnych oczach, chociaż na zamku bano się go nie mniej niż pozbawionego skrupułów stolnika.

      Obaj serdecznie się nawzajem nienawidzili, co widać było choćby po spojrzeniach, które sobie rzucali. Jednakże Albrecht nie zamierzał zaprzątać sobie tym głowy i rozkazał, by się nauczyli pokojowo ze sobą współistnieć. Obaj byli mu potrzebni.

      Dzięki bezwzględności i fizycznej przewadze Elmarowi znów udało się pierwszemu dotrzeć przed oblicze władcy i pierwszy też przemówił.

      – Jutro rano będzie czekało w gotowości dwustu ludzi, którzy wyruszą z wami w pole. We Freibergu zaś dobierzemy kolejnych pięćdziesięciu, wasza wysokość – poinformował z dumą. – Chociaż właściwie nie potrzeba nam aż tylu żołnierzy. Z wiarygodnych źródeł wiadomo, że wasz brat powrócił z Ziemi Świętej z jednym człowiekiem, w jego zaś pożałowania godnej twierdzy są najwyżej dwa tuziny poważnych wojowników.

      Stolnik, szczwany intrygant, miał w wielu miejscach swoich szpiegów.

      – Tylko z jednym człowiekiem – podkreślił z naciskiem Elmar. – Ponadto nawet z daleka nie widział Jerozolimy, zatem nikt nie może wam zarzucić, że targnęliście się na prawdziwego krzyżowca. Nie dotrzymał przysięgi pielgrzyma.

      Potwierdzenie przypuszczenia, które wcześniej często rozważali, poprawiło Albrechtowi nastrój. Z ukontentowaniem nadział na nóż kawałek mięsa ułożonego przed nim na półmisku z dziczyzną i odgryzł kęs soczyście doprawionej pieczeni.

      – Opowiadają potworne rzeczy o losie, jaki spotkał ludzi na wyprawie krzyżowej – powiedział i popił mięsiwo solidnym łykiem czerwonego wina. – Ale za kilka dni mój braciszek będzie żałował swego powrotu.

      – Bez wątpienia – przytwierdził stolnik z cynicznym uśmiechem. – O ile w ogóle dacie mu okazję, by mógł o tym pomyśleć.

      Zachęcony gestem przez księcia, on również sięgnął po sztukę mięsa.

      – Bóg stanie po waszej stronie, nie poprze wiarołomcy, bez dwóch zdań – dodał z przekonaniem i wsunął do ust kawałek dziczyzny.

      Nie dało się nie zauważyć, jak wielką przyjemność sprawiała stolnikowi okoliczność, że to on przemawiał, a nawet wolno mu było skosztować pieczeni, podczas gdy uczony musiał uniżenie czekać w stosownej odległości. W związku z tym Albrecht natychmiast zdecydował, że powinien zmienić kolejność.

      – Przekażcie zatem ludziom, że oczekuję od nich wielkiego czynu. Pozwolę im splądrować Weissenfels i wszystkie okoliczne wioski, a za każdego zabitego poplecznika mego brata wyznaczam nagrodę w wysokości jednej marki w srebrze.

      „W ten sposób bitwa będzie mnie kosztowała ledwie kilka marek, a te wezmę sobie jutro z Freibergu” – policzył szybko.

      Elmar nie dał po sobie poznać niezadowolenia z faktu, że został wyproszony z komnaty. A wszystko z powodu tego szemranego astrologa! Jeszcze rok temu Albrecht wzniósłby z nim toast za czekające ich zwycięstwo i biesiadowaliby wspólnie do białego rana. Zamiast tego został szorstko odprawiony. Ale ten stary szarlatan zapłaci mu za to. Wojna otwierała wiele możliwości pozbycia się niewygodnych osób. Elmar wątpił, czy Eustachiusz zdoła wyczytać w gwiazdach