Sabine Ebert

Marzenie znachorki


Скачать книгу

że kiedyś znajdą tu srebro i w mgnieniu oka wiejska osada przeobrazi się w miasto – rzekła Emma, choć mówienie przychodziło jej z trudnością. – Przypomnij sobie, ile niebezpieczeństw czyhało po drodze. Ilu ludzi, którzy wtedy razem z nami wyruszyli w nieznane, umarło. Ile się wycierpiałeś przez tego nikczemnego Randolfa i jego zarządcę. Omal nie zatłukli was na śmierć, ciebie i Karola.

      Na to wspomnienie przeszedł ją dreszcz, a Jonasz ponownie ujął jej lodowato zimną dłoń, by ogrzać ją w swojej.

      – W naszej dawnej wiosce też nie uniknąłbym batów, a może i czegoś gorszego – zaprotestował, a ona doskonale wiedziała, co miał na myśli. Tamtejszy burgrabia przejawiał nadspodziewanie duże zainteresowanie piękną Emmą. Z tej przyczyny woleli poszukać szczęścia gdzie indziej.

      Kowalowa znów zamknęła oczy, starając się odsunąć wspomnienia. O tym, jak tamtejszy urzędnik zaciągnął ją siłą do łoża, grożąc, że wtrąci Jonasza do lochu, jak później musiała się oddać pewnemu ohydnemu zarządcy, by ratować męża, którego omal nie zamęczyli na śmierć.

      – To było dawno temu, od tej pory minęło więcej niż pół ludzkiego życia. Nie mieliśmy pojęcia, co czekało na nas z daleka od domu – powiedział Jonasz z nostalgią w głosie i przygładził ciemne włosy, które teraz przetykały siwe pasma. – Ale mieliśmy w sobie tyle nadziei!

      – Tyle nadziei… bo nie mieliśmy wątpliwości, że Chrystian będzie dla nas lepszym panem – odparła, a jej oczy niespodziewanie rozbłysły. – I tak też się stało, był sprawiedliwy i okazywał serce prostym ludziom. Walczył za nas.

      Na jej zapadniętej twarzy raptownie zgasło światło.

      – Dlatego musiał umrzeć. Łukasz i Marta chcieli kontynuować jego dzieło, ale i oni omal nie przypłacili tego śmiercią. A teraz są daleko stąd…

      – Mimo wszystko wiedliśmy dobre życie. Pomyśl tylko o naszych dzieciach i wnukach – próbował ją pocieszyć.

      Zatoczył ręką po sypialni szachulcowego domu na Młyńskich Rowach, pozbawionego ozdób, lecz wzniesionego solidnie, przestronniejszego od większości domów w ich dzielnicy. Mieli skrzynie wypełnione lnem i narzędziami, stajnię i własną studnię w zagrodzie. Kawałek dalej za studnią stała kuźnia, w której dziś nie rozpali ognia.

      – Czy możesz mi zrobić przysługę? – spytała Emma po chwili milczenia, szukając jego dłoni.

      – Co tylko zechcesz, kochana! – obiecał bez wahania.

      Rozejrzał się, jakby szukając wsparcia, po czym sięgnął po kubek ustawiony na stole, wsunął lewą rękę pod plecy umierającej, po czym delikatnie ją uniósł i przysunął jej do ust naczynie.

      Emma z wdzięcznością wypiła łyk wody, bardzo niewielki, bo nawet ta prosta czynność ją męczyła. Z przymkniętymi oczami rozkoszowała się ciepłem mężowskiego ramienia. Całe życie ją kochał. Później spojrzała na niego i poprosiła:

      – Czy mógłbyś zawołać do mnie wszystkich, którzy wtedy z nami jechali? Zaraz, teraz? Chciałabym jeszcze raz poczuć nadzieję tych dni, atmosferę, która pchała nas naprzód…

      Jonasza zdziwiło jej życzenie, ale nie dał tego po sobie poznać. Wstał i poprosił Joannę, która czekała przy kuchennym piecu, by zajęła się chorą, a sam wybiegł na ulicę. Musiał się spieszyć, jeśli jego żona jeszcze raz chciała wszystkich zobaczyć, choć niewielu ich już zostało.

      Kuno i Bertram, dwaj zamkowi strażnicy, pierwsi weszli do izby umierającej.

      – Byliście wtedy jeszcze prawdziwymi dzieciuchami, mieliście najwyżej po dziesięć lat i wciąż trzymały się was figle – przywitała przybyłych Emma z bladym uśmiechem.

      Jak zawsze nierozłączni, po dziś dzień skorzy do żartów, chociaż dawno już dorośli i teraz byli doświadczonymi żołnierzami. Dziesięć lat temu na wyprawie wojennej Bertram omal nie postradał nogi.

      – Żarty? Nie przypominam sobie – odparł szelmowsko Kuno i przeczesał dłonią swe czarne, rozczochrane włosy.

      – Czyż nie byliśmy obaj bardzo, ale to bardzo grzecznymi, posłusznymi chłopcami? – potwierdził z udanym protestem Bertram.

      W tym momencie zapomniał nawet o tępym bólu w miejscu blizny, którą nosił na nodze.

      Do mężczyzn dołączyła Joanna, żona Kunona. Znowu rozległo się pukanie i do środka weszło dwóch starszych mężczyzn, którzy mogliby być bliźniakami. Obaj łysi, z dużymi, haczykowatymi nosami i siwymi brodami, ubrani lepiej, niż nosili się przeciętni wozacy.

      – Będziesz nas chyba musiała też doliczyć, pani kowalowo, chociaż dobiliśmy nieco później do waszej grupy osadników – odezwał się zaskakująco silnym głosem Fryderyk, starszy z braci, który, podobnie jak Jonasz, był rajcą.

      Jako następny pojawił się Karol, brat Jonasza, kowal wyrabiający górnicze narzędzia. We włosach miał drobinki popiołu, a wokół niego roznosiła się woń kowalskiego paleniska. Pewnego razu został ukarany razem z Jonaszem, ponieważ obaj stanęli po stronie Chrystiana. Pozostali musieli się przesunąć dla zrobienia mu miejsca.

      Emma powiodła po zebranych poruszonym wzrokiem. Niewielka izba zdążyła się zapełnić, ale i tak nie dało się nie zauważyć, jak niewielu towarzyszy z tamtego okresu pozostało przy życiu.

      – Greta, twoja matka… Randolf ją przeraził – zaczęła wyliczać, zwróciwszy się do Kunona. – Guntram został niewinnie powieszony… Berta zmarła na gorączkę, niech Bóg ma w opiece jej duszę, ojciec Bartolomeusz umarł, gdy nawiedziła nas zaraza odry… Tak wielu z nas odeszło, ludzi, którzy w tamtym czasie ważyli się na wszystko. Tak, Marta i pan Łukasz wciąż żyją, jeśli Bóg łaskaw, ale nie wolno im się tu pokazać… Teraz miasto jest pełne zniechęconych ludzi, tchórzy, egoistów i zdrajców. Wszelka nadzieja umarła.

      Emma z olbrzymim trudem podniosła rękę i otarła łzy, które wbrew woli popłynęły jej z oczu.

      W ciszy, która nastała, znów dało się słyszeć trzaśnięcie drzwiami.

      Czyżby Guntram, jej drugi co do wieku syn, którego ochrzcili na cześć niesłusznie powieszonego zamkowego cieśli? Był jedynym z jej dzieci, który jeszcze się z nią nie pożegnał, ponieważ pracował jako kowal w Miśni na górze zamkowej. Dopiero dziś posłano umyślnego z wiadomością, że matka leży na łożu śmierci. Przed jutrem nie mogli się go raczej spodziewać.

      – Zróbcie wreszcie przejście – poznała niecierpliwy głos męża.

      Kuno, Bertram, Karol, jego siostra Joanna i obaj starsi mężczyźni pod naporem przesunęli się do tyłu małego pomieszczenia. Emma popatrzyła zaskoczona na nowo przybyłych.

      – Zobacz, wyrosło następne pokolenie, mają tyle samo nadziei, odwagi i sprytu, co my wtedy, a kto wie, czy w tych warunkach nawet nie więcej – usłyszała zza zebranej ciżby niewątpliwie dumny głos swego męża.

      Później po włosach płowych niczym słoma rozpoznała Chrystiana, pierwsze dziecko urodzone w wiosce, który obecnie pełnił funkcję koniuszego na freiberskim zamku, jego żonę Annę, korpulentnego Piotra, niegdyś złodziejaszka, obecnie nadzorcę w domu dowódcy zamkowej straży, oraz mężczyzn, którzy wraz z jej własnymi synami wpadli na niejeden pomysł, by pomóc uciśnionym w mieście.

      Na widok tych młodych ludzi pragnących uśmiechem dodać jej otuchy poczuła, jakby ciepły promień słońca rozgrzewał jej serce.

      Może nie powinna była zarzucać nadziei, że w tym mieście będą mogli kiedyś żyć bez strachu i zmartwień…

      Drzwi