– odrzekła, promieniejąc. – Dobrze się mają i rosną tak szybko, że widać to niemal gołym okiem. Ale… – Błysk w jej oczach nagle gdzieś przepadł. – Co z Rolandem?
„Wie o wszystkim” – pomyślał ze ściśniętym sercem.
– Przyprowadzę swojego konia i pojedziemy do zamku – rzucił, a następnie pospiesznie się odwrócił i ruszył w kierunku ogrodzonego wybiegu.
W ten sposób udało mu się ukryć przed Martą i Łukaszem wyraz swojej twarzy. Inaczej na wspomnienie podłej i bezsensownej śmierci przyjaciela pewnie by się rozpłakał. Nie chciał pokazać łez zaprawionemu w bojach ojczymowi, a tym bardziej matce. Wtedy natychmiast by się zorientowała, co się działo w głębi jego duszy.
Zapoznawszy się z najważniejszymi nowinami w czasie krótkiej drogi do zamku, Marta i Łukasz poprosili, by powiadomiono hrabiego Dytryka o ich przybyciu. Tomasz pojechał z powrotem do brodu. Najpóźniej jutro spodziewali się ataku, może nawet dziś, a było jeszcze wiele do zrobienia.
Twierdza była wypełniona ludźmi, którzy się w niej schronili. Chłopi z okolicznych wiosek zabrali ze sobą skąpe mienie, kozę lub kilka garści zboża, a rzemieślnicy przynieśli narzędzia. Przyglądali się podejrzliwie uzbrojonym przybyszom.
Dytryk był już w pełnym uzbrojeniu, jedynie misiurkę zsunął do tyłu i na dziedzińcu omawiał coś z kilkoma rycerzami, którzy podobnie jak on zdawali się gotowi do walki.
– Bogu niech będą dzięki, jesteście cali i zdrowi! – zawołał Łukasz, gdy razem z Martą ukląkł przed hrabią.
– Wstańcie, proszę – powiedział szybko Dytryk i zbliżył się do nich. Pomógł Marcie się podnieść, a następnie chwycił Łukasza za ramiona. – Winien wam jestem głęboką wdzięczność. Przysłaliście mi swego syna, by cesarz dowiedział się o uwięzieniu mego ojca. Wiem, ile musieliście wycierpieć…
Następnie przeniósł wzrok na sześciu Turyńczyków towarzyszących Łukaszowi i Marcie, którzy również przed nim uklękli. Człowiek z jego pozycją musiał pamiętać twarze, nawet jeśli widział je raz w życiu. A te z pewnością nie były mu obce. Ale skąd je znał?
– Spotkaliśmy się pod Akką, hrabio, gdy razem z księciem Szwabii odwiedziliście księcia Ludwika, niech Bóg zlituje się nad ich duszami – odezwał się najstarszy, wykonując znak krzyża.
Dytryk zauważył, że u prawej ręki brakowało mu trzech palców, i natychmiast stanął mu przed oczami tamten obraz. Wkrótce po ich przybyciu do frankijskiego obozu, opanowanego przez głód i zarazę, razem ze szwabskim Fryderykiem udali się do śmiertelnie chorego dowódcy armii, którego przed powrotem do domu wstrzymywało jedynie oczekiwanie na ich przybycie. Kilka dni później zmarł na Cyprze. Ci mężczyźni, wówczas przerażająco wychudzeni, z krwawiącymi dziąsłami, trzymali wartę przed namiotem i jak się później dowiedział, prowadzili z Tomaszem i Rolandem zupełnie otwartą rozmowę na temat nieudolności Gwidona z Lusignan, dawnego króla Jerozolimy.
– Bruno z Hörselbergu – przedstawił się stary rycerz.
Mężczyznę stojącego obok niego Dytryk rozpoznał po herbie z baranim rogiem.
– Herman z Salzy? – upewnił się.
Mężczyzna, mniej więcej tego samego wzrostu co hrabia, skinął głową.
– Łukasz nie musiał nas długo namawiać, byśmy się do was przyłączyli. Niech mnie diabli porwą, jeśli będziemy się bezczynnie przyglądali, jak atakują pielgrzyma, który z nami walczył i cierpiał w Ziemi Świętej!
– Dziękuję wam za to – powiedział szczerze uradowany Dytryk. – Idźcie, niech mój zarządca przydzieli wam kwaterę i da coś na wzmocnienie. Komendant przydzieli wam giermków. Jak widzę, nie pozwolono wam zabrać ze sobą pachołków.
Poprosił Martę i Łukasza, by mu towarzyszyli. Zaprowadził gości do swej komnaty i zapraszającym gestem zachęcił, by usiedli na ławie. Służący nalał im wina i na znak dany przez pana wycofał się na korytarz. Dytryk wyjrzał przez okno i dopiero później dosiadł się do stołu. Łukasz się domyślał, czego wypatrywał.
Hrabia uniósł kielich.
– Za zbawienie duszy tych, którzy nie wrócili z Ziemi Świętej – odezwał się ponurym głosem. – I za to, byśmy dziś nie rozpoczęli na nowo przelewu krwi.
Wypili i przez jakiś czas nikt się nie odzywał. Każdemu z nich leżało na sercu kilka pytań, ale wszyscy wiedzieli, że nie był to wcale odpowiedni moment.
W końcu Dytryk przerwał milczenie.
– Czy to prawda, co opowiadają o Tusculum?
Łukasz przytaknął chmurnie.
– Jeśli chodzi wam o to, czy Henryk Stauf kazał podpalić i zrównać z ziemią to miejsce, w którym dotychczas kwaterowały wszystkie poselstwa z cesarstwa, gdzie wojska Staufa rozbijały obozy przed Rzymem, tylko po to, by koronowano go na cesarza, to tak, w rzeczy samej, tak się stało. Była to cena, jakiej zażądał papież, a Henryk zapłacił bez mrugnięcia okiem.
To potworne wydarzenie miało miejsce podczas świąt Wielkiej Nocy. Bezlitosny koniec owej niewielkiej, rzetelnie oddanej cesarzowi miejscowości pod Rzymem, która od dawna była papieżowi solą w oku, wywołał oburzenie nawet wśród rycerzy popierających Staufa.
Dytryk patrzył przez moment w jakiś nieokreślony punkt w oddali. Później uderzył dłonią w stół. Wybuch złości był u niego czymś niezwykłym, w przeciwieństwie bowiem do swego ojca i brata hrabia z Weissenfels uchodził za wzór opanowania i dworskich manier.
– W Ziemi Świętej spotkałem się wśród chrześcijan z takim ogromem niemocy i zachłanności, który nawet najtwardszego człowieka ścisnąłby za gardło – powiedział głosem drżącym z gniewu. – Gdy tylko wróciłem, dowiedziałem się, że własny brat wyruszył, by mnie zaatakować, a mój najwyższy ziemski zwierzchnik oparł swe cesarstwo na tak haniebnym czynie. Nie dziw, że Bóg się od nas odwraca, że blokuje nam drogę do Jerozolimy!
Na twarzy Dytryka odmalowało się takie obrzydzenie, jakie Łukasz widział u niego tylko raz, na wojnie z Henrykiem Lwem, podczas spotkania z Brabantczykami, najbardziej haniebną armią najemników, jaką znał chrześcijański świat, których akurat arcybiskup wziął na swój żołd.
– Jak mogę popierać cesarza, który wziął na siebie taką winę?
„Wobec tego mamy ten sam kłopot – pomyślał Łukasz z goryczą. – Albo wbrew sumieniu pójdziesz za swym panem, albo się przeciwstawisz i stracisz głowę”. Z nikim innym Dytryk nie rozmawiałby tak otwarcie, zarówno Łukasz, jak i Marta dobrze zdawali sobie z tego sprawę. Niewielu ludzi wiedziało, ile pasji kryło się pod jego opanowaną miną. Łukasz należał właśnie do owej garstki, mimo dzielącego ich dystansu w hierarchii społecznej. Jako najlepszy przyjaciel i następca Chrystiana, był dla Dytryka niczym starszy brat, niemal jak ojciec, a przynajmniej zaufany, rzetelny doradca. Cztery lata spędzili wspólnie w domu Chrystiana, razem pojechali na wojnę z potężnym Henrykiem Lwem, na której kilka razy ledwie uniknęli śmierci. Wspólne doświadczenia sprawiły, że dobrze się rozumieli.
– Możecie się uważać za szczęśliwca, że nie macie w posiadaniu lenna z cesarskiego nadania, a jedynie hrabstwo w posiadłościach Wettynów – powiedział ostrożnie Łukasz.
Owo podsumowanie kryło w sobie niedopowiedziane słowa: dzięki temu możecie się trzymać w miarę daleko od niego.
Dytryk ponownie zerknął za okno. Jednakże na horyzoncie nie widać było jeszcze podnoszącego się kurzu.
– Zatem