Rock nie reagował ani w żaden sposób ich do tego nie zachęcał. Całą swoją uwagę skupiał na tym, co działo się na boisku.
Z trybun rozległy się gniewne okrzyki: „Wpuść Taylora!”, „Daj zagrać Rockowi!”.
– Trener uparł się, żeby wszystkich zdenerwować. Ciekawe, czy wytrzyma te pięć minut, czy wpuści Rocka wcześniej.
– Pozwól mojemu chłopakowi grać! – rozległ się czyjś okrzyk.
Odwróciłam głowę i dostrzegłam łysiejącego mężczyznę z wydatnym brzuchem, który wpatrywał się ostrym wzrokiem w boisko. Ani trochę nie przypominał swojego syna. Był niższy od Rocka i wyglądał niechlujnie – przetłuszczone włosy i spłowiała, wymięta koszula – jakby w ogóle o siebie nie dbał.
Odwróciłam pośpiesznie wzrok, bo bardzo przypominał mi facetów sprowadzanych przez Fandorę. Czyżby Rock też nie miał w domu za wesoło? Ciekawe, jaki jest jego ojciec.
– Podobno opuścił trening w środę. Wiesz, dlaczego? – spytała Riley, pakując do ust garść nachosów.
– Krit spóźnił się na autobus i Rock odwiózł go do domu – wyrwało mi się, zanim zdążyłam się zastanowić. Ale nie chciałam, żeby pomyślała sobie, że Rock nie przyszedł na trening z lenistwa.
Ręka Riley znieruchomiała.
– Nie gadaj – szepnęła z niedowierzeniem.
Pokiwałam tylko głową bez słowa.
Oczy mojej przyjaciółki zaokrągliły się jak spodki.
– Ale numer – stwierdziła i wsunęła oblepionego sosem serowym nachosa do ust.
– Rozdział XV –
Rock
Wygraliśmy. Dwoma przyłożeniami. Z czego jedno zdobyłem ja.
Ale żadna z tych rzeczy nie miała w tym momencie dla mnie znaczenia.
Gdy zbiegaliśmy z boiska do szatni na przerwę, spojrzałem na trybuny i zauważyłem siedzącą na nich blondynkę. Potem już do samego końca jechałem na adrenalinie. Miałem w głowie tylko jedno: Trisha przyszła na mecz, więc muszę odwieźć ją do domu. Miałem nadzieję, że uda mi się wybłagać samochód od Marcusa albo Dewayne’a. Nie mogłem, po prostu nie mogłem zakończyć tego wieczoru, nie widząc się z Trishą.
Zdobyłem zwycięskie przyłożenie głównie po to, żeby się przed nią popisać. Chociaż w ten sposób zwrócić na siebie jej uwagę. Dzięki niej grałem jak z nut. Poczułem, jakbym złapał wiatr w żagle, bo wiedziałem, że w każdej chwili mogę odszukać ją wzrokiem w tłumie. Miałem pewność, że gdy spojrzę na trybuny, będzie siedziała w tym samym miejscu. I to mnie piekielnie zmobilizowało do walki.
Zawodnicy zbiegali do szatni i ja też powinienem zrobić to samo. Bałem się jednak, że kiedy skończę się przebierać, Trishy już nie będzie. Dlatego wolałem nie ryzykować. Byłem cały rozemocjonowany i miałem poczucie, że ten wieczór należy tylko do mnie.
Koniec z gierkami.
– Łap! – krzyknąłem, rzucając Prestonowi swój kask.
– Bierz ją, tygrysie! – zawołał mój przyjaciel rozbawionym tonem.
Słysząc jego dosadną uwagę tylko szerzej się uśmiechnąłem. Czułem się, jakbym był królem życia. Trisha nie może mnie odtrącić. Tym razem jej na to nie pozwolę.
Przepychałem się przez tłum, co chwila kiwając głową na znak podziękowania tym, którzy chwalili moją grę, ale przez cały czas nie spuszczałem wzroku z Trishy. Na szczęście nie zorientowała się, że zmierzam w jej stronę. To dobrze, bo bałem się, że będzie próbowała mi się wymknąć.
Dopadłem schodków prowadzących na trybuny dokładnie w tym samym momencie, w którym paczka Trishy na czele z tym dziwolągiem, jej kolegą, już z nich schodziła. Po chwili koleś mnie dostrzegł i zamarł bez ruchu. Wiedziałem, że za mną nie przepada, ale jeszcze nic straconego. Jeśli naprawdę jest przyjacielem Trishy, postaram się zdobyć jego sympatię.
– Trisha! – zawołałem.
Poderwała gwałtownie głowę i w jej błękitnych oczach odmalowało się najpierw zaskoczenie, a potem konsternacja. O rany, ależ ona była śliczna! Aż się nie chciało wierzyć.
– Proszę, pozwól, że cię odwiozę do domu. Możemy wyskoczyć coś zjeść. Co tylko chcesz, ale błagam, nie odchodź. Zostań i poczekaj na mnie chwilę, pobiegnę tylko do szatni i raz-dwa się przebiorę – ciągnąłem błagalnym tonem.
Nic nie poradzę, że tak bardzo mi na niej zależało. Ludzie dookoła zaczęli przystawać i wlepiać w nas ciekawskie spojrzenia. Chcąc nie chcąc, znaleźliśmy się w centrum uwagi.
Trisha prześlizgnęła się wzrokiem po gapiach czekających na jej reakcję. Może niepotrzebnie postawiłem ją w niezręcznej sytuacji, ale bardzo mi zależało, żeby dała mi szansę i zgodziła się ze mną spotkać.
Już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, gdy nagle wyrósł przede mną ojciec i mi ją zasłonił. Próbowałem go wyminąć, żeby ją zobaczyć i dowiedzieć się, jaka jest jej odpowiedź. Ale on złapał mnie za ramiona i potrząsnął, wyraźnie podminowany.
– Spóźniasz się na trening i potem za karę grzejesz ławę przez pięć minut meczu. A teraz jeszcze sterczysz tutaj zamiast biec do szatni! Co jest grane, synu? Zabieraj się stąd. Nie trać czasu na głupoty! – zawołał i machnął ręką w kierunku Trishy.
Na te słowa wszystko się we mnie zagotowało i odruchowo zacisnąłem dłonie w pięści.
– Daj mi pięć minut – rzuciłem, wytrzymując rozgniewane spojrzenie ojca.
– Nie! Do cholery z tym! – Złapał mnie za ramię i próbował pociągnąć za sobą, ale nawet nie drgnąłem. Stary chyba zapomniał, że przerosłem go już dawno temu. Mógł mnie zaskoczyć i szarpać na oczach wszystkich, ale nie ma mowy, żeby zdołał mnie zmusić, bym dokądkolwiek z nim poszedł.
Jednym szarpnięciem wyrwałem ramię z jego uścisku.
– Powiedziałem, daj mi chwilę – powtórzyłem spokojnie przyciszonym głosem, wiedząc, że wszyscy dookoła się nam przyglądają.
– Chcesz wszystko zmarnować? Dla jakiejś cizi? Udowodnić, że nie jesteś nic wart, tak jak twoja mamuśka? O to ci chodzi, synu? Bo jeśli tak, będziemy musieli się rozstać – wysyczał mi ojciec prosto w twarz, aż zrobiło mi się niedobrze od jego zalatującego smażoną cebulą i piwem oddechu.
Udałem, że go nie słyszę. Nie miałem zamiaru kłócić się ze swoim starym na oczach połowy miasta.
– Proszę, Trisha. Poczekaj na mnie.
Starałem się nie zwracać więcej uwagi na rozkrzyczanego durnia, jakiego robił z siebie w tym momencie mój ojciec, czekając w napięciu na odpowiedź Trishy. Przyglądała się zdumionym wzrokiem rozgrywającej się przed nią scenie i po chwili pokiwała głową. Nieznacznie, ale to było to, na co czekałem.
Serce podskoczyło mi z radości i nie potrafiłem pohamować uśmiechu zadowolenia.
– Zajmie mi to chwilkę i zaraz wracam. Tylko nie odchodź, proszę! – zawołałem, na co ona znów pokiwała głową z na wpół przerażoną, na wpół zaskoczoną miną.
Odwróciłem się i ruszyłem pośpiesznie w stronę szatni. Ojciec poszedł za mną, nadal miotając przekleństwa. Udałem, że go nie słyszę i puściłem się biegiem przed siebie.
Wtedy