Maxime Chattam

Neverland


Скачать книгу

swego pana! Imię bez samogłoski, prawie jak chrapliwy okrzyk.

      Ggl.

      Morkovin nie był w stanie go powtórzyć. Normalny człowiek wymawiał to bardziej jak Gugel.

      Ale czy to aby na pewno jest ludzka istota?

      Maester wątpił w to coraz bardziej. Amber uprzedziła go, że Entropia to siła syntetyczna. Unicestwiająca. A teraz, kiedy widział jej posłańca, zaczynał rozumieć przerażenie dziewczyny.

      Na dole, na Wielkim Placu, mrowiły się dziesiątki monstrualnych stworzeń, opanowując miasto. Jego miasto. Niektóre przypominały pająki wielkości słonia, inne szare psy, duże jak kucyki, z oczyma płonącymi niepokojącym czerwonym blaskiem. Zobaczył dwa przerażające skorpiony otoczone bandą ohydnych żołnierzy. Ponad dwieście stworów rozlało się po ulicach: wzrostu dziecka, ale ich kończyny były odnóżami owadów, cienkie, prawie łodygowate, jak nogi mrówki. Maszerowały na nienormalnie długich chitynowych łapkach, pochylone do przodu, ale w ich twarzach nie było nic dziecięcego. Wręcz przeciwnie. Na głowach pojawiły się żuwaczki, szczękoczułki, u innych włochate nogogłaszczki i wielkie szkliste gałki zamiast oczu. Całe ich ciało błyszczało, pokryte oleistą substancją, jakby wszystkie wyszły z kąpieli w czystej nafcie. Tak wyglądały oddziały Entropii, które miały zająć Brązowe Miasto na znak zawartego przez imperatora przymierza.

      To szaleństwo! Nigdy nie uda nam się współistnieć! To początek rządów terroru!

      Wszystkie drzwi i okiennice były zamknięte, lecz Morkovin bez trudu sobie wyobrażał, jak mieszkańcy obserwują przez szczeliny w ścianach te stwory, które zajmują miejsce na każdym skrzyżowaniu, tkają pajęcze sieci w stodołach i na strychach i wyciągają się w rynsztokach jak w wygodnym łożu, by odpocząć po wyczerpującej podróży.

      Na tylnej ścianie odsunęła się bezszelestnie jedna płyta i do Morkovina zbliżył się niewysoki mężczyzna z długim i cienkim wąsem.

      – Pan mnie wzywał, maesterze?

      Morkovin nie mógł oderwać wzroku od obrzydliwego spektaklu na dole.

      – Panie? – powtórzył szambelan.

      Morkovin wciągnął duży haust powietrza, jakby budził się z koszmarnego snu.

      – Świat się zmieni – rzekł ponuro.

      Szambelan zrzucił na moment maskę sługi i na jego twarzy odmalował się niepokój:

      – Maesterze, my… Służba i – muszę to wyznać – nawet żołnierze są bliscy paniki… Wszyscy boją się tych… rzeczy, które przyszły.

      – Nie zrobią wam, Gustavie, nic złego. Ich komendant mnie o tym zapewnił. Są jedynie po to, aby zapewnić naszemu miastu bezpieczeństwo.

      – Przed czym mają nas chronić, maesterze? Co gorszego niż te stworzenia zbliża się do naszego miasta?

      – Tego nie wiem, ale taka jest wola imperatora. A ona nie podlega dyskusji!

      Służący przytaknął z szacunkiem, nawet jeśli na jego twarzy nadal malowały się wątpliwości.

      – Gustavie, mam dla ciebie delikatną misję. Liczę na twoją dyskrecję.

      Szambelan pokłonił się, a małpa zapiszczała z podniecenia. Już się nie trzęsła.

      – Jestem na twoje rozkazy, maesterze.

      – Nie mam już zaufania do tej małej, czuję, że przygotowuje jakąś brzydką niespodziankę i nie mogę dłużej czekać. Jeśli Repbuk się dowie, że ona tu jest, to mi ją zabierze. Jestem tego pewien.

      – To świetlna dziewczyna?

      Twarz szambelana się rozpromieniła.

      – Zaczynam naprawdę w to wierzyć. Jutro rano, jeszcze przed świtem, weź moją osobistą straż i zaprowadź dziewczynę do fabryki Eliksiru.

      – Żeby ją… przerobić?

      Pan Judasz krzyknął, jakby ta myśl szalenie go uradowała.

      – Tak, nie zaryzykuję jej utraty. Jakiekolwiek są jej moce, jutro ich skosztuję. Zachowaj ostrożność, jest sprytna. Będziesz z moimi najlepszymi ludźmi, jednak pod żadnym pozorem ani na chwilę nie zdejmuj jej obroży. Niech ją przerobią razem z obręczą!

      – Dobrze, panie.

      – Kolejna sprawa: zanim tam pójdziesz, wyślij wiadomość do Comptona. Powiedz mu, że chcę jego rojko-dziewczynę, tę, która nie została jeszcze zapierścieniowana.

      – Chce ją pan… żywą?

      – Tak! Jestem pewien, że powiedziała coś świetlnej dziewczynie. Chcę, żeby mi to powtórzyła. Zmuszę ją do mówienia.

      Pan Judasz niecierpliwie klaskał.

      – Stanie się zgodnie z twoją wolą, maesterze.

      – Ale przede wszystkim działaj dyskretnie, weź kariolkę. Wolę, żebyś nie zwracał na siebie uwagi. Jak tylko Eliksir będzie gotowy, przyjdź mnie powiadomić. Nie, lepiej mi go przynieś!

      Szambelan skłonił się i ulotnił tak samo dyskretnie, jak się pojawił.

      Morkovin zanurzył palce w brodzie i pokręcił obydwa warkoczyki. Był trochę spokojniejszy. Gustav działa skutecznie i jest ostrożny, od tej strony niczego nie musi się obawiać. Dziewczyna będzie miała na szyi obrożę, to pewne. Morkovin analizował sytuację ze wszystkich stron i nie widział, w jaki sposób mogłaby mu uciec. Trzeba działać szybko, nim Repbuk ją odkryje. Dziewczyna z takim potencjałem bez wątpienia natychmiast zostałaby wysłana Gglowi do Zamku Kości!

      Morkovin czuł jednak pewien dyskomfort. W końcu zdradził własnego imperatora… Od pierwszej chwili, kiedy domyślił się jej mocy, powinien przekazać dziewczynę Ozowi.

      A jeśli to nie jest świetlna dziewczyna, za kogo by mnie wzięli? Za osobę niekompetentną, ot co!

      Jutro się dowie. Jeżeli Eliksir okaże się tak silny, jak ma nadzieję, zawsze będzie dość czasu, by go zanieść imperatorowi.

      Albo wykorzystać go samemu, żeby zająć jego miejsce…

      Grymas uśmiechu, który zaczynał rysować się na jego ustach, zniknął w jednej chwili, kiedy maester pomyślał znowu o strasznych entropowych legionach. Teraz imperator jest nietykalny! Z takim sprzymierzeńcem jak Entropia nikt nie może mu się sprzeciwić!

      Nie, nie, uzyskany Eliksir pomoże mu utrzymać władzę tutaj, a jeśli stosunki z Repbukami się popsują, użyje go, żeby uciec i zdobyć nowe ziemie na wschodzie.

      Zaczął ziewać. Czyżby było już tak późno?

      Morkovin zastanawiał się, czy wejść na szczyt wieży, żeby sprawdzić godzinę. Położenie słońca i księżyca względem dwunastu wzgórz otaczających Brązowe Miasto odgrywało rolę chronometru. Każda hałda miała swoją nazwę, która odpowiadała jednej godzinie dnia lub nocy. Potem doszedł do wniosku, że z powodu gromadzących się nad dachami chmur burzowych nic nie zobaczy.

      Czy dobrze robię, czekając z zajęciem się małą do jutra? – zaczął się zastanawiać. – W końcu równie dobrze sam mogę teraz zaprowadzić ją do fabryki! Oczywiście, gdybym trafił na któryś z entropowych patroli, byłoby niewesoło…

      Wahał się.

      Pan Judasz wskoczył na pobliski fotel i westchnąwszy, zwinął się w kulkę, pijany ze szczęścia na myśl, że jego pan wypije Eliksir z tej dziewczyny.

      Morkovin chwycił kryształową karafkę i nalał sobie szklaneczkę bursztynowego, mocnego trunku. Palący alkohol rozgrzał mu gardło, po czym ciepło rozeszło się po klatce piersiowej.

      Z zewnątrz