Jeffery Deaver

Ogród bestii


Скачать книгу

na to, jak wysoką pozycję zajmowało się w rządzie narodowych socjalistów, telefon o tak wczesnej godzinie mógł stanowić powód do obaw.

      – Reinie! – zawołała Gertruda. – Telefon do ciebie.

      Narzucił koszulę i nie wkładając skarpet ani butów, zszedł po schodach. Wziął od żony słuchawkę.

      – Słucham. Mówi Ernst.

      – Witam, panie pułkowniku.

      Rozpoznał głos jednej z sekretarek Hitlera.

      – Dzień dobry, panno Lauer.

      – Dzień dobry. Mam panu przekazać, że Führer poleca panu natychmiast stawić się w kancelarii. Jeśli ma pan inne plany, musi je pan zmienić.

      – Proszę powiedzieć panu kanclerzowi, że już wychodzę. Mam przyjść do jego gabinetu?

      – Zgadza się.

      – Kto jeszcze będzie obecny?

      Po chwili wahania powiedziała:

      – To wszystkie informacje, jakie miałam panu przekazać. Heil Hitler.

      – Heil Hitler.

      Odłożył słuchawkę i nie wypuszczając jej z dłoni, patrzył na telefon.

      – Opa, nie masz butów! – Obok Ernsta pojawił się Rudi, wciąż ściskając w rękach swój rysunek. Roześmiał się, patrząc na bose stopy dziadka.

      – Wiem, Rudi. Muszę skończyć się ubierać. – Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w telefon.

      – Co się stało, Opa? Coś złego?

      – Nic takiego, Rudi.

      – Mutti mówi, że śniadanie ci stygnie.

      – Zjadłeś całe jajko?

      – Tak, Opa.

      – Grzeczny chłopak. Powiedz babci i mamie, że zaraz zejdę. Ale niech nie czekają na mnie ze śniadaniem.

      Ernst ruszył z powrotem na górę, zauważając, że fizyczne pożądanie i ochota na śniadanie zniknęły bez śladu.

      Czterdzieści minut później Reinhard Ernst kroczył korytarzami budynku Kancelarii Rzeszy przy Wilhelmstrasse i Voss Strasse w centrum Berlina, mijając po drodze robotników budowlanych. Budynek był stary – niektóre części pochodziły z osiemnastego wieku – i stanowił siedzibę przywódców Niemiec od Bismarcka. Od czasu do czasu Hitler wygłaszał tyrady na temat nędznego stanu tej ruiny, a ponieważ daleko było jeszcze do zakończenia budowy nowej kancelarii, stale nakazywał remontować starą.

      Ale Ernsta nie interesowały w tej chwili architektura ani budowa. W głowie miał tylko jedną myśl: Jakie będą konsekwencje mojego błędu? Jak bardzo pomyliłem się w ocenie?

      Uniósł rękę w zdawkowym pozdrowieniu (Heil Hitler), a strażnik entuzjastycznie zasalutował pełnomocnikowi do spraw stabilności wewnętrznej – był to tytuł, który Ernst dźwigał z zażenowaniem, jak ciężki, mokry i wytarty płaszcz. Szedł dalej korytarzem z kamienną twarzą, nie dając po sobie poznać, jak bardzo gnębią go myśli o zbrodni, jaką popełnił.

      I na czym właściwie polegała jego zbrodnia?

      Na złamaniu zasady, by o wszystkim informować Führera.

      W innych krajach byłoby to zapewne drobne przewinienie, lecz tu stanowiło przestępstwo zagrożone karą śmierci. Czasem jednak nie można było informować o wszystkim. Gdyby Hitler poznał wszystkie szczegóły pomysłu, skupiłby się na jego najmniej istotnym aspekcie i jednym słowem przekreślił całą sprawę. Nieważne, że człowiek nie miał na celu żadnego osobistego zysku i myślał wyłącznie o dobru ojczyzny.

      Gdyby mu jednak nie powiedzieć… Ach, to byłoby o wiele gorsze. W swojej paranoi mógłby uznać, że celowo coś przed nim ukrywasz. A potem aparat bezpieczeństwa partii skierowałby na ciebie i twoich bliskich swe przenikliwe oko… co mogło mieć straszne następstwa. Usłyszawszy rano tajemnicze i nieznoszące sprzeciwu wezwanie na nieumówione wcześniej spotkanie, Reinhard Ernst był przekonany, że właśnie do tego doszło. Trzecia Rzesza stanowiła uosobienie porządku, organizacji i stałości reguł. Każde odstępstwo od ustalonych norm włączało system alarmowy.

      Ach, Ernst powinien mu coś powiedzieć o Badaniach Waltham już w marcu, kiedy je wymyślił. Ale Führer, minister obrony von Blomberg i sam Ernst byli wówczas tak zaabsorbowani sprawą zajęcia Nadrenii, że kwestia badań zeszła na dalszy plan wobec olbrzymiego ryzyka, z jakim wiązało się odebranie części kraju zagarniętej przez aliantów w Wersalu. Prawdę mówiąc, większa część badań opierała się na pracy naukowej, którą Hitler mógł uznać za podejrzaną, jeśli nie prowokacyjną; Ernst po prostu nie chciał o nich wspominać.

      A teraz miał zapłacić za własne niedopatrzenie.

      Zameldował się sekretarce Hitlera i pozwolono mu wejść.

      Ernst wkroczył do dużego sekretariatu i ujrzał Adolfa Hitlera – wodza, kanclerza i prezydenta Trzeciej Rzeszy oraz najwyższego dowódcę sił zbrojnych. I znów przyszła mu do głowy często powracająca myśl: jeśli głównymi elementami władzy są charyzma, energia i przebiegłość, miał przed sobą najpotężniejszego władcę świata.

      Hitler ubrany w wysokie, czarne i lśniące buty oraz brązowy mundur pochylał się nad biurkiem, przeglądając papiery.

      – Führerze – powiedział Ernst, skłaniając z szacunkiem głowę i lekko stukając obcasami, jak w czasach Drugiej Rzeszy, która przestała istnieć przed osiemnastu laty, gdy Niemcy skapitulowały, a cesarz Wilhelm uciekł do Holandii. Mimo iż obywatele mieli się witać partyjnym pozdrowieniem Heil Hitler lub Sieg heil, rzadko widywano ów ceremoniał między urzędnikami najwyższego szczebla, z wyjątkiem najgorliwszych pochlebców.

      – Witam, pułkowniku. – Hitler spojrzał na Ernsta bladoniebieskimi oczyma spod ciężkich powiek – oczyma, które sprawiały wrażenie, jak gdyby analizował kilkanaście spraw naraz. Nigdy nie można było odgadnąć, w jakim jest nastroju. Hitler znalazł poszukiwany dokument, odwrócił się i wszedł do przestronnego, lecz skromnie urządzonego gabinetu. – Prosimy do nas.

      Ernst podążył za nim. Jego nieruchoma twarz żołnierza nie wyrażała żadnych uczuć, ale serce w nim zamarło, kiedy zobaczył, kto jeszcze stawił się w gabinecie Führera.

      Na kanapie skrzypiącej pod jego ciężarem siedział rozparty Hermann Göring. Potężny i spocony mężczyzna o okrągłej twarzy zawsze się skarżył, że wszystko go boli, dlatego bez ustanku poprawiał się, przyjmując pozycje, na których widok człowiek wzdrygał się z zażenowania. Pokój wypełniała intensywna woń jego wody kolońskiej. Minister lotnictwa skinął głową Ernstowi, który odwzajemnił ukłon.

      Drugi gość siedział na zdobionym krześle, popijając kawę, założywszy po damsku nogę na nogę: chudzielec o krzywych stopach, Paul Joseph Goebbels, minister propagandy. Ernst nie wątpił w jego zdolności; głównie jemu partia zawdzięczała pierwsze i najważniejsze wpływy w Berlinie i Prusach. Mimo to Ernst gardził tym człowiekiem, który gapił się z uwielbieniem na Führera, z zadowoloną miną częstując go plotkami obciążającymi znanych Żydów i socjalistów, a po chwili rzucając nazwiska słynnych niemieckich aktorów i aktorek z wytwórni UFA. Ernst przywitał się z nim i usiadł, przypominając sobie krążący od niedawna dowcip: Jak wygląda idealny Aryjczyk? Jest jasnowłosy jak Hitler, szczupły jak Göring i wysoki jak Goebbels.

      Hitler podał dokument Göringowi, który przebiegł go przekrwionymi oczyma i bez słowa komentarza schował do luksusowej skórzanej teczki. Führer usiadł i nalał sobie filiżankę czekolady. Uniósł brew, spoglądając na Goebbelsa, jak gdyby oczekiwał kontynuacji