Jeffery Deaver

Ogród bestii


Скачать книгу

Paul Schumann był przyzwyczajony do znacznie prymitywniejszych miejsc, gdzie uprawiało się sport – na przykład swojej sali gimnastycznej, która nie była malowana od pięciu lat, cuchnęła potem, przegniłą skórą i piwem, chociaż Sorry Williams z zapałem mył ją i szorował. Wioska olimpijska w pełni zasługiwała na swoją nazwę: była uroczym, zupełnie samowystarczalnym miasteczkiem. Pięknie położona w brzozowym lesie, składała się z czyściutkich budynków rozmieszczonych w szerokich łukach, jeziora, krętych ścieżek i alejek do biegania i spacerowania, boisk treningowych, a nawet własnego stadionu.

      Według przewodnika, który włożył mu do torby Andrew Avery, wioska dysponowała własnym urzędem celnym, sklepami, salą prasową, pocztą, bankiem, gazownią, sklepem ze sprzętem sportowym, stoiskami z pamiątkami, sklepikami spożywczymi i biurem podróży.

      Sportowcy pojechali na uroczystość powitalną, a Jesse Owens, Ralph Metcalfe i młody bokser, z którym Paul odbywał walkę sparingową na statku, namawiali go, by im towarzyszył. Ponieważ jednak znalazł się już w miejscu akcji, gdzie miał wykonać robotę, musiał się przyczaić. Wykręcił się, mówiąc im, że ma trochę pracy przed wywiadami, które chciał przeprowadzić nazajutrz rano. Poszedł do jadalni i zjadł jeden z najlepszych steków, jakie w życiu próbował, potem wypił kawę, wypalił chesterfielda i właśnie kończył spacer po wiosce.

      Jedynym powodem niepokoju, zważywszy na powód jego przyjazdu do Niemiec, był fakt, że każdemu kompleksowi zamieszkiwanemu przez poszczególne reprezentacje olimpijskie przydzielono niemieckiego żołnierza, „oficera łącznikowego”. Amerykanom przypadł srogi ciemnowłosy młodzieniec ubrany w szary mundur, który wydawał się szalenie niewygodnym strojem na upał. Paul trzymał się jak najdalej od niego; berliński kontakt, Reginald Morgan, przestrzegał Avery’ego, by Paul miał się na baczności przed wszystkimi mundurowymi. Dlatego wchodził do budynku tylko tylnymi drzwiami i uważał, aby strażnik nie miał sposobności przyjrzeć mu się bliżej.

      Idąc czysto zamiecionym chodnikiem, ujrzał jednego z amerykańskich biegaczy z młodą kobietą i dzieckiem; kilku członków ekipy przywiozło ze sobą żony i innych krewnych. Widząc sportowca w towarzystwie rodziny, Paul przypomniał sobie rozmowę, jaką odbył z bratem w ubiegłym tygodniu, tuż przed wypłynięciem „Manhattanu”.

      W ciągu minionych dziesięciu lat Paul odsunął się od brata i siostry oraz ich rodzin; nie chciał ich narażać na przemoc i niebezpieczeństwa, jakimi skażone było jego życie. Siostra mieszkała w Chicago, dokąd rzadko jeździł, ale czasem widywał się z bratem. Hank mieszkał na Long Island i prowadził drukarnię, która niegdyś należała do ich dziadka. Był porządnym mężem i ojcem i nie bardzo wiedział, czym się zajmuje jego brat, poza tym, że zadaje się z twardymi facetami i przestępcami.

      Mimo że Paul nie mówił o sprawach osobistych „Bykowi” Gordonowi i pozostałym w „pokoju”, głównym powodem, dla którego zgodził się przyjechać do Niemiec i wykonać tę robotę, była szansa, że przekreślenie przeszłości i zdobycie tej grubej forsy pozwolą mu wrócić do rodziny, o czym marzył od wielu lat.

      Wypił szklaneczkę whisky, potem jeszcze jedną, wreszcie podniósł słuchawkę i wykręcił numer brata. Po dziesięciu nerwowych minutach rozmowy o upałach, meczach Jankesów i dwóch synach Hanka, Paul zebrał się na odwagę i zapytał, czy Hank byłby skłonny przyjąć wspólnika do firmy „Drukarnia Schumanna”.

      – Nie mam już nic wspólnego z moim dawnym towarzystwem – zapewnił go pospiesznie. Dodał, że może wnieść do firmy dziesięć tysięcy dolarów. – Forsa pochodzi z czystego źródła. Stuprocentowo.

      – Macica perłowa – rzekł Hank i obaj roześmiali się z ulubionego powiedzonka ojca.

      – Jest pewien problem – dodał poważnym głosem Hank.

      Paul zrozumiał, że z uwagi na jego podejrzane zajęcie brat chce odmówić. Ale starszy z Schumannów oznajmił:

      – Musimy kupić nowy szyld. Na starym nie zmieści się napis „Drukarnia braci Schumannów”.

      Lody pękły i zaczęli omawiać plan spółki. Paul ze zdumieniem usłyszał, że Hank jest niemal wzruszony do łez jego propozycją. Dla Hanka najważniejsza była rodzina i nie potrafił zrozumieć, dlaczego Paul w ciągu dziesięciu lat tak się od niej oddalił.

      Paul uznał, że pięknej, wysokiej Marion też spodoba się nowe życie. Och, udawała złą dziewczynę, ale Paul dobrze wiedział, że to tylko komedia i nie dawał jej w pełni zakosztować ciemnej strony życia. Przedstawił ją Damonowi Runyonowi, podawał jej butelkowane piwo w swojej sali gimnastycznej, zabierał ją do baru w Hell’s Kitchen, gdzie Owney Madden czarował damy swoim brytyjskim akcentem i pistoletami z rękojeściami wyłożonymi masą perłową. Wiedział jednak, że podobnie jak wiele innych zbuntowanych dziewcząt z college’u, Marion zmęczyłaby się ciężkim życiem, gdyby rzeczywiście została na nie skazana. Praca fordanserki też wkrótce straciłaby dla niej urok i zapragnęłaby czegoś stabilniejszego. Małżeństwo z dobrze sytuowanym drukarzem byłoby świetne.

      Hank rzekł, że porozmawia ze swoim prawnikiem i przygotuje umowę spółki, którą Paul będzie mógł podpisać, gdy tylko wróci z „podróży służbowej”.

      Kiedy Paul wracał do swojego pokoju, zauważył trzech chłopców ubranych w szorty, brązowe koszule i czarne krawaty oraz brązowe czapki stylizowane na wojskowe. Widział już kilkudziesięciu podobnych młodzieńców pomagających ekipom olimpijskim. Trójka maszerowała w kierunku wysokiego masztu, na którego szczycie łopotała flaga nazistowska. Paul widział ten sztandar w kronikach filmowych i gazetach, ale zawsze były to zdjęcia czarno-białe. A teraz, nawet w przyćmionym świetle zmierzchu, szkarłat flagi płonął głęboką czerwienią jak świeża krew.

      Jeden z chłopców zauważył, że Paul im się przygląda i zapytał po niemiecku:

      – Jest pan sportowcem? Ale nie pojechał pan na naszą uroczystość powitalną?

      Paul doszedł do wniosku, że lepiej będzie nie ujawniać swoich zdolności językowych, nawet harcerzom, odpowiedział więc po angielsku:

      – Przepraszam, ale nie mówię za dobrze po niemiecku.

      Chłopiec powtórzył pytanie, przechodząc na język Paula:

      – Jest pan sportowcem?

      – Nie, dziennikarzem.

      – Anglik czy Amerykanin?

      – Amerykanin.

      – Ach, witamy w Berlinie, mein Herr – rzekł wesoło chłopiec z silnym akcentem.

      – Dziękuję.

      Drugi chłopiec pochwycił spojrzenie Paula i powiedział:

      – Podoba się panu flaga naszej partii? Robi duże wrażenie, prawda?

      – Tak. – Flaga amerykańska wyglądała nieco łagodniej. A ta jak gdyby atakowała patrzącego.

      – Każda część ma znaczenie, pan wie, ważne znaczenie – odezwał się pierwszy chłopiec. – Pan wie, co znaczy?

      – Nie. Powiedz. – Paul spojrzał na sztandar.

      – Czerwone to socjalizm – wyjaśniał z zapałem. – Białe na pewno nacjonalizm. A czarne… Hakenkreuz. To się nazywa swastyka… – Spojrzał na Paula, unosząc brwi, i nic więcej nie powiedział.

      – Tak? – zachęcił go Paul. – Mów dalej. Co to oznacza?

      Chłopiec zerknął na swoich towarzyszy, a potem znów na Paula, uśmiechając się zagadkowo.

      – Ach, pan na pewno wie. Opuszczę flagę – powiedział po niemiecku do kolegów. A zwracając się do Paula, powtórzył z uśmiechem: – Na pewno pan wie.

      Ze