Beata Sabała-Zielińska

TOPR. Żeby inni mogli przeżyć


Скачать книгу

który miał miejsce na Łopacie. Tyle że ja próbowałem doprecyzować, o którą Łopatę ci chodzi. Bo Łopaty są dwie! Jedna w Kondratowej, druga rozdziela Wyżnią Chochołowską od Jarząbczej. Ale ty nie miałaś o tym pojęcia. „Jak to o którą? Łopata to Łopata!”, rzuciłaś zbulwersowana, na co ja spokojnie odpowiedziałem: „Widzę, że nie znajdziemy wspólnego języka, dopóki się pani czegoś nie nauczy”. No i nauczyłaś się.

      Oj tak, wywołana do tablicy uderzam się w pierś i otwarcie przyznaję, że byłam w gronie nieznośnych korespondentów, którzy swoją upierdliwością sporo napsuli ratownikom krwi. Ileż to razy skamlałam przez telefon, prosząc o kilka zdań wyjaśnienia. Ile razy stałam za dźwiękoszczelną szybą dyżurki, błagalnie wznosząc oczy do nieba, bo teraz, natychmiast muszę mieć informację. Fakt, że ratownicy znosili to z godnością, świadczy o ich opanowaniu i zahartowaniu w boju, każdy inny obywatel bowiem, mając na głowie tak wiele tak ważnych rzeczy, przegryzłby naprzykrzającemu się dziennikarzowi tętnicę szyjną – i powiem więcej – każdy sąd by go uniewinnił! Tym bardziej że w czasie organizacji wyprawy sami ratownicy często nie znają szczegółów zdarzenia, o czym więc mają opowiadać nieznośnym mediom. Oczywiście wiedzą, co i gdzie się stało, ale te ważne informacje – jaki jest stan zdrowia poszkodowanego i jakie były przyczyny wypadku – docierają do centrali później, po przejęciu rannego przez ratowników.

      Dziennikarze w szale ścigania się z konkurencją cisną i cisną, tymczasem puszczenie w świat jakiejkolwiek wiadomości oznacza… kolejne telefony od kolejnych dziennikarzy, tym razem z Polski, czyli ludzi kompletnie niezorientowanych w temacie. I wtedy to już nic, tylko zabić!

      Pytania typu: „Gdzie jest miejscowość Bula pod Rysami?” albo dywagacje dziennikarki w programie na żywo: „Jak czuł się odnaleziony właśnie MARTWY turysta?” szokują ratowników.

      – Bezmyślność tych pseudodziennikarzy i ich całkowity brak empatii są porażające. Nie wiadomo, czy być złośliwym, czy po prostu odesłać ich do diabła – ze smutkiem przyznaje Wojciechowski, dodając, że najlepiej współpracuje im się z lokalnymi mediami: – Znamy tych ludzi dobrze, wiemy, że są profesjonalistami i że nie napiszą głupot, dlatego mamy z nimi pewien układ. Wysyłamy do nich esemes z krótką informacją, co się stało, prosząc o kontakt najwcześniej za godzinę lub dwie, w zależności od prowadzonych przez nas działań, całą resztę zaś spławiamy, grzecznie prosząc o ewentualny kontakt dużo później.

♦ ♦ ♦

      Później, bo linie muszą być w miarę możliwości wolne, by wykonywać naprawdę ważne telefony.

      – Czasem dostajemy kilka zgłoszeń w sprawie jednego wypadku, bo jest wielu świadków zdarzenia. Te informacje często wymagają dużego doprecyzowania, a czasami wręcz odtworzenia całej wycieczki krok po kroku, żeby dojść do tego, w którym dokładnie miejscu to się stało – mówi Krzysztof Długopolski. – W tym samym czasie, jeśli jest konieczność zorganizowania dużej wyprawy, musimy zawiadomić ratowników i ściągnąć ich na centralę. Zazwyczaj odbywa się to drogą esemesową. Mamy do tego celu specjalną aplikację, która daje możliwość wysłania wiadomości albo do pojedynczo wybranych ratowników, albo – jednym kliknięciem – do wszystkich. Jest także system, dzięki któremu widzimy na mapie radiotelefony ratowników wyposażone w GPS-y, co pozwala nam zlokalizować ich w terenie i ewentualnie przekierować na miejsce zdarzenia. Nieustannie jesteśmy też w kontakcie ze śmigłowcem, któremu na bieżąco przekazywane są informacje spływające od świadków oraz ustalenia szczegółów akcji. Kiedy już trochę ogarniemy organizację wyprawy, oddzwaniamy do osoby zgłaszającej wypadek i informujemy ją, co się wydarzy i jak będzie wyglądać akcja. Czy odbędzie się klasycznie, czyli ratownicy pójdą pieszo, czy poleci śmigłowiec. Jeśli startuje Sokół, instruujemy, jak należy go przyjąć i na co zwrócić uwagę, żeby nie wydarzyło się coś niebezpiecznego. Jeśli w rejonie wypadku jest dużo turystów, spodziewamy się, że wielu z nich będzie machać do śmigłowca, pozdrawiając ratowników, co utrudni wypatrzenie miejsca z poszkodowanym, dlatego prosimy, by jedna osoba stanęła przy nim z rękami podniesionymi do góry, tworząc literę Y, wskazując w ten sposób rannego. Prosimy również, by świadkowie zdarzenia w miarę możliwości zabezpieczyli teren, czyli poprosili znajdujących się w pobliżu turystów, by trzymali plecaki i wszystkie rzeczy, które mogą się poderwać przy podmuchu wirnika i do niego wpaść.

      Jeśli z kolei mamy kilkugodzinną wyprawę nocną albo taką, w której śmigłowiec nie bierze udziału, to co jakiś czas nawiązujemy kontakt z poszkodowanym, by wiedział, że nad nim czuwamy. Te rozmowy są jednak krótkie, w obawie przed rozładowaniem baterii telefonu rannego. Sprowadzają się więc do pytań o stan zdrowia i warunki, w jakich się znajduje, podajemy mu także informacje, gdzie są ratownicy i jaki jest przewidywany czas dotarcia do niego.

      Wszystkie opisane czynności koordynuje „telefonista”, będąc w oku cyklonu, który na dobrą sprawę sam rozkręca. Bywa, że w przypadku dużych wypraw albo gdy prowadzonych jest kilka akcji, „telefoniście” pomaga drugi ratownik, nie jest to jednak idealna sytuacja. Lepiej, jeśli jedna osoba ma wszystkie dane dotyczące zdarzeń, bo wtedy minimalizuje się ryzyko przeoczenia czegoś. Na szczęście wszystkie rozmowy są rejestrowane, dzięki czemu ratownicy mają możliwość ich odsłuchania. To ważne, bo bywają połączenia, gdy niewiele słychać, jeśli na przykład przychodzą drogą radiową albo gdy słowa zagłusza wiatr. Czasami takie wezwanie trzeba odsłuchać kilkakrotnie, żeby dowiedzieć się, o co faktycznie chodzi. Zdarza się też, że rozmowa zostaje nagle przerwana i ratownicy nie są w stanie dodzwonić się do zgłaszającego, zostają wtedy ze strzępkami informacji, na podstawie których muszą podjąć działania. Dlatego najważniejszą rzeczą w zgłoszeniu wypadku jest podanie miejsca zdarzenia. Ratowników nie interesuje, a w każdym razie nie w pierwszej kolejności, kto zgłasza wypadek, mniej istotne jest nawet, co się stało, najważniejsze – gdzie.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

      1

      Michał Jagiełło, Wołanie w górach. Wypadki i akcje ratunkowe w Tatrach, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2012, s. 8.

      2

      Michał Jagiełło (1941–2016), polonista, publicysta, poeta, alpinista, ratownik TOPR-u, przewodnik tatrzański. Brał udział w ponad 250 wyprawach ratunkowych. W latach 1972–1974 był naczelnikiem Grupy Tatrzańskiej GOPR-u.

      3

      Tamże, s. 7.

      4

      Werner Munter, szwajcarski przewodnik górski, ekspert ds. bezpieczeństwa we wspinaczce