Beata Sabała-Zielińska

TOPR. Żeby inni mogli przeżyć


Скачать книгу

uprawnienia medyczne, czyli kurs kwalifikowanej pierwszej pomocy – te dwie rzeczy narzucone są ustawowo. My jednak sami podnieśliśmy sobie poprzeczkę, zakładając, że jeśli czegoś nie powtarzamy, czegoś nie ćwiczymy, to stajemy się w tej dziedzinie mniej sprawni. Wiedza ewoluuje podobnie jak techniki ratownicze, dlatego unifikacja jest naszym zdaniem niezbędna. Zresztą istniała w TOPR-ze od zawsze. Teraz możemy uczyć się częściej i w mniejszych grupach, co pozwala na dokładne przećwiczenie ważnych elementów i ponowne przeegzaminowanie chłopaków.

      – Zdarza się, że ktoś, z różnych powodów, nie przechodzi unifikacji – przyznaje naczelnik TOPR-u, ale nie ukrywa, że oblanie kolegi nigdy nie jest proste. Podobnie jak świadomość, że nie spełnia się stawianych wymagań. – Bywają awantury i niesnaski, w tej sprawie jednak jesteśmy nieugięci, bo odpowiadamy za siebie nawzajem i za tych, których ratujemy. Zaufanie publiczne, jakim się cieszymy, wynika z tego, że osoba wzywająca pomocy ma pewność, że ktoś, kto po nią przyjdzie, jest odpowiednio wyszkolony. Zaczynając działania, nie wiemy przecież, jakiej pomocy będzie wymagał ranny. Jest oczywiście różnica między sprowadzeniem zbłąkanego turysty a ściągnięciem ze ściany rannego taternika, nie możemy jednak mieć ratowników od lżejszych i cięższych zadań. Każdy ratownik górski w tym podstawowym zakresie musi być sprawny i dobrze wyszkolony, dlatego osoby niespełniające wymagań tracą uprawnienia, czyli nie mogą czynnie uczestniczyć w akcji. Nie jest to jednoznaczne z wyrzuceniem ich z TOPR-u, każdy dostaje kolejną szansę, ale do czasu odzyskania uprawnień traci status ratownika. Słowem, nie każdy członek TOPR-u jest ratownikiem górskim – wbrew temu, co czasem się sądzi.

      Takie sytuacje są jednak rzadkie. Częściej jest tak, że jeśli ratownik nie czuje się już na siłach, by brać czynny udział w akcjach i wyprawach, sam składa rezygnację. W ten sposób przestaje być członkiem straży ratunkowej, przechodząc w poczet tak zwanych członków dożywotnich (CD), dowcipnie przez kolegów okrzyknięty „korpusem dyplomatycznym”. Na ten status trzeba sobie jednak zasłużyć. Otrzymują go wyłącznie te osoby, które poświęciły organizacji dużo czasu i wysiłku.

      I tu uwaga! Ratownikiem TOPR-u nie zostaje się raz na całe życie. Jeżeli ktoś miga się od obowiązków, nie wypracowuje godzin i nie wypełnia zadań, zostaje po prostu skreślony z listy. Z kolei ci, którzy z jakichś ważnych życiowych powodów nie mogą poświęcić się organizacji, ale nie chcą z niej rezygnować, mają możliwość czasowego zawieszenia swojego członkostwa. Korzystający z tego wariantu mogą wrócić do TOPR-u nawet po kilku latach, ale wtedy, w zależności od długości przerwy, przechodzą weryfikację lub zaczynają wszystko od początku, czyli od kursu kandydackiego. Jednym słowem, na zaszczytny tytuł ratownika TOPR-u pracuje się przez całe życie.

      Ten zaszczyt w ponadstuletniej działalności TOPR-u miało ponad sześćset pięćdziesiąt osób!

      To się nazywa elitarność!

♦ ♦ ♦

      TOPR jest jedną z najwszechstronniej wyszkolonych grup ratowników górskich na świecie i to jest jedyne „naj”, na jakie bohaterowie tej książki się zgadzają. Nie ukrywają, że są przygotowani do niesienia pomocy we wszystkich sytuacjach, które mogą się pojawić w Tatrach. Działają więc w zakresie ratownictwa: ścianowego, śmigłowcowego, lawinowego, jaskiniowego, mają sekcję psów lawinowych, sekcję kanioningową, płetwonurkową, a nawet sekcję strzałową. Do tego zimą, jak już wspomniałam, dyżurują na większości podhalańskich stoków narciarskich.

      – Zakres naszej działalności jest bardzo szeroki, dlatego stwierdzenie, że jesteśmy jedną z najwszechstronniej wyszkolonych służb, jest prawdziwe – przyznaje naczelnik TOPR-u. – Organizacja pracy naszych kolegów za granicą w dużej mierze opiera się na bardzo określonym zakresie zadań, na przykład jedni ratują ze śmigłowca, a inni w jaskiniach. U nas tymczasem wszystkie sekcje działają w ramach jednego stowarzyszenia, i to faktycznie rzadkość.

      Loto, skoko, pirotechnik,

      Znawca rozmaitych technik.

      Ma dwa koty i chomika,

      On jest wzorem ratownika!

      – śmieją się toprowcy, próbując spuścić powietrze z nadętego balonika. Przyznają, że to „naj” brzmi wzniośle, ale niesie za sobą ogromne wyzwanie i poważne obciążenie. W TOPR-ze obowiązuje zasada, że każdy ratownik w każdym z wymienionych działów musi się odnaleźć. Trzeba więc znać co najmniej podstawowe techniki ratownicze – stąd szeroki zakres szkolenia początkowego. Poszczególne sekcje potrzebują jednak fachowców, co wiąże się z dodatkowymi specjalistycznymi szkoleniami. Na szczęście przydział do poszczególnych działów odbywa się w sposób naturalny – każdy z ratowników kieruje się indywidualnymi zainteresowaniami, wykorzystując często umiejętności nabyte już wcześniej, które dodatkowo rozwija w sekcji, stając się wysokiej klasy specjalistą. Ratownictwo to jednak działanie zespołowe, a zgrany team to co najmniej połowa sukcesu.

      – Wszyscy świetnie się znamy. Wiemy, kogo na co stać, kto w czym jest dobry, znamy swoje wady i zalety, w czasie działań możemy więc wykorzystać to, co najlepiej umiemy – mówi naczelnik TOPR-u.

      W ratownictwie niewiele rzeczy da się przewidzieć, w związku z tym trudno powiedzieć, która sekcja Pogotowia jest najtrudniejsza. Wszystko zależy od miejsca zdarzenia, rodzaju wypadku, pogody, pory dnia i roku. Istotne jest, czy do akcji może wkroczyć śmigłowiec, czy trzeba „iść z buta”. Czy świeci słońce i jest bezwietrzna aura, czy szaleje śnieżyca i obowiązuje wysoki stopień zagrożenia lawinowego. Czy ranny ma zwichniętą kostkę i może chwilę poczekać na pomoc, czy ma roztrzaskaną głowę i walczy o życie. W ratownictwie próba jakiejkolwiek gradacji jest dość ryzykowna, za to śmiało można powiedzieć, że gdy równocześnie przychodzi kilka zgłoszeń, sytuacja robi się bardzo poważna. I wtedy świetnie widać, jak ważny jest dobry i zgrany zespół i jak istotne jest to, by wszyscy byli dobrze wyszkoleni. Bo co zrobić, jeśli ci „mocni” polecieli już do pierwszej akcji, podczas gdy do centrali napływają kolejne zgłoszenia być może ciężkich wypadków?

      – Powiedzenie, że nie ma ludzi niezastąpionych, u nas sprawdza się w stu procentach – mówi Józefowicz. – Tu widać jak na dłoni, że liczy się cały team i zgodność w tym teamie. Liczy się wzajemne porozumienie, dobre wyszkolenie i żelazna kondycja każdego uczestnika akcji.

      – Nikomu nie narzucamy sposobu, w jaki ma dbać o formę, ale każdy z nas wie, że musi ją mieć. W przeciwnym razie przestaje być użyteczny, co znaczy tyle, że ktoś inny musi wykonać za niego pracę – mówi wprost Jan Krzysztof. – Ratownictwo to głównie noszenie dużych ciężarów. Jeśli do akcji nie może lecieć śmigłowiec, cały sprzęt ratunkowy trzeba wtaszczyć na własnych plecach, a potem go znieść, niosąc także rannego. To wymaga nie lada krzepy. Dlatego oczekujemy, że nasi ratownicy nie tylko będą aktywni górsko, czyli w wolnym czasie uprawiać wspinaczkę i ski-touring, ale także dwa razy do roku zaliczą test kondycyjny. Polega on na pokonaniu trasy z Kuźnic do dzwonu na Kasprowym Wierchu w czasie: sześćdziesiąt minut plus wiek, minus dziesięć minut. Ten test, mówiąc szczerze, jest robiony trochę pro forma, bo prawda jest taka, że nikt z brzuszkiem długo się u nas nie uchowa. Utrata kondycji jest przez kolegów boleśnie wytykana. Dlatego i brzuszek, i zadyszka, i co tam jeszcze człowieka ogranicza prędzej niż później bezpowrotnie znikają.

      Potwierdzam. W toprowskiej kuchni na dyżurach pichci się wyłącznie zdrowe jedzenie, pije zieloną herbatę, a w wolnej chwili, za zgodą kierownika dyżuru, leci się pobiegać lub powspinać na ściance. Młodzi rozmawiają między sobą niemal wyłącznie o pobitych rekordach i zawodniczych planach, a starsi, chcąc nie chcąc, dotrzymują im kroku.

      Słowem – nuda, panie,