i błękit dzieła. – Zawieśmy obraz nad łóżkiem. Dzięki niemu każdej nocy będzie nam się śnić miłość.
Piękny podarunek zbiegł się z początkiem drugiego roku ich pobytu w Genewie. Annabel w żaden sposób nie odniosła się do tej rocznicy. Przez ostatnie tygodnie nieraz zastanawiała się, czy nie stanowi on łapówki albo swego rodzaju zapłaty, ponieważ w Szwajcarii pozostali na dłużej. Matthew zaczął mówić, że cztery lata wydają mu się bardziej rozsądnym czasem na pracę za granicą. Po czterech latach już naprawdę będą bardzo bogaci. W ciągu czterech lat szef pozna go z wieloma wysoko postawionymi ludźmi z najlepszych banków prywatnych w Nowym Jorku. Może któryś z klientów zaproponuje mu bezpośrednie nadzorowanie firmy rodzinnej i wtedy dopiero rozpocznie się prawdziwe życie? Mniej stresu, krótsze godziny pracy, więcej pieniędzy, mniej podróży służbowych. Kupią ten domek przy plaży w Montauk, o którym Annabel zawsze marzyła: ten z werandą wzdłuż czterech ścian i z budynkiem gospodarczym, który będzie można przerobić na pracownię dla niej. Annabel powiedziała sobie, że dwa lata więcej w Genewie w gruncie rzeczy niewiele zmienią w jej życiu. A jednak coś się zaczęło zmieniać. Właściwie było to jasne od początku. Genewa nigdy nie mogła stać się jej domem. Annabel nudziła się tutaj, stawała się apatyczna. Tęskniła za pracą. Chciała urodzić dzieci. Chciała odzyskać dawne życie. Nie mogła w nieskończoność egzystować w stanie zawieszenia. W końcu by zwariowała.
Aby zabić czas oczekiwania na powrót męża, Annabel zaczęła udawać przed sobą, że w słabnącym świetle popołudnia czyta powieść, jednak co chwilę odrywała wzrok od kart książki i kierowała go ku aparatowi telefonicznemu. Miała w rękach thriller psychologiczny o żonie, która zniknęła,wracając z pracy do domu. Przeczytała już wiele takich książek: w tytule zawsze pojawiało się słowo „dziewczyna”, narracja była fatalna, a Annabel nigdy nie pamiętała imion najważniejszych postaci. Dlaczego Matthew nie dzwoni? Przecież to do niego niepodobne. Jeśli spóźni się jeszcze bardziej, będzie musiała sama pójść na przyjęcie do Klauserów. Tymczasem Annabel nigdy się u nich dobrze nie czuła, nie cierpiała ich umundurowanej służby i sztywnych przyjaciół, w większości starszych od niej o ponad dekadę. Matthew o tym wiedział. Gdy chodziło o takie sprawy, zawsze był wyrozumiały. Nigdy by jej nie poprosił, żeby poszła tam sama. „Gdyby Jonas nie był moim szefem…”, mawiał do niej, przepraszająco się uśmiechając. Nigdy nie kończył tego zdania. Jonas Klauser nie był po prostu szefem Matthew. Był prezesem Swiss United, największego banku w Szwajcarii. I ojcem chrzestnym Matthew. I to przede wszystkim dzięki niemu oboje mieszkali teraz w Genewie. Przebywając tutaj, Wernerowie po prostu musieli być mili dla Klauserów. „To po prostu biznes”, mawiał Matthew. Ale powoli wszystko w jego życiu stawało się biznesem.
Zabrzmiał dzwon na wieży kościelnej. Annabel odłożyła książkę. Żona z powieści zaginęła przed dziesięcioma dniami, jednak Annabel niewiele obchodził jej los. Nawet nie zaznaczyła ostatniej przeczytanej stronicy. Już od dawna nie doczytała do końca żadnej książki. Balkony sąsiednich apartamentów były puste; większość ludzi uważała, że jest już zbyt zimno, żeby tak ja Annabel przesiadywać na zewnątrz, nawet przy lampach grzewczych. Ale ona lubiła chłód. Chłód ją ożywiał, pobudzał. Wiał dość ostry wiatr, który sprawiał, że jej lodowobłękitne oczy zaczęły zachodzić łzami. Z coraz ciemniejszego nieba zaczął padać śnieg. Przyjęcie już się zaczęło. Jeżeli dobrze się nie zrozumieli i miała spotkać się z Matthew już u Klauserów, wprawi go w zakłopotanie, gdy się spóźni. Annabel nienawidziła wprawiać go w zakłopotanie. Jej spóźnienia miały dla niego urok w Stanach, uważał je za jeden z elementów umawiania się z niemal artystką, poważną dziewczyną prowadzącą galerię w centrum miasta, a nie z jakąś tylko ślicznotką, bardzo typową dla towarzystwa z Upper East, z którą się spotykał, zanim poznał Annabel. „Ogniste blondynki”, mawiała o nich Annabel, odwołując się do niemiłosiernie chudych kobiet, opisanych w Ognisku próżności Thomasa Wolfe’a. Matthew wychował się w Upper East Side i zdawało się, że zna je wszystkie. Od tych z rodziny Lindseyów po potomkinie Bitsów i Kicków. Znał dziewczęta o robiących wrażenie nazwiskach: Lennox, Merrill albo Kennedy. Dziewczęta, które uczono, aby pisały słowo „dziękuję” na ozdobnych papeteriach i pojawiały się na spotkaniach lekko spóźnione, ale nie straszliwie spóźnione, jak to czasami się zdarzało Annabel. Tutaj, w Genewie, jej spóźnienia denerwowały Matthew, szczególnie gdy w grę wchodziły spotkania z kimś z banku. Przecież nie miała powodu, żeby się gdziekolwiek spóźniać. Nie pracowała. Nie miała dzieci. Nie miała przyjaciół, poza Julianem. Nie miała żadnych wymówek.
Klauserowie mieszkali w Cologny, na północno-wschodnim skraju miasta, wśród posiadłości, do których prowadziły kręte drogi, wijące się przez puste pola. Utrzymywali również mieszkanie w centrum. Zazwyczaj korzystał z niego Jonas, gdy pracował do późna (albo, jak podejrzewała Annabel, gdy chciał spędzić upojne chwile z pewną francuską aktoreczką, gwiazdą filmów klasy B, którą poznał w Cannes i z którą obnosił się niemal otwarcie, kiedy jego żona jeździła konno albo gdy robiła zakupy w najmodniejszych paryskich salonach), nigdy jednak nie zapraszano tam gości. No bo niby dlaczego, skoro ich podmiejski domek – tak naprawdę rozbudowaną rezydencję – otaczało pole golfowe z dziewięcioma dołkami, kort tenisowy, basen, a w dobudowanym do budynku garażu mieściło się dziesięć samochodów, kolekcja będąca oczkiem w głowie Jonasa? Dzieła sztuki zgromadzone w tym domu nie podobały się Annabel – były zbyt krzykliwe, zbyt przewidywalne i aż zanadto świadczyły o tym, że ich właściciele mają kiepski gust, ale za to mnóstwo pieniędzy, ponieważ to, że wszystkie są bardzo drogie, nie budziło najmniejszych wątpliwości. Większość pomieszczeń w budynku mieściła przynajmniej jedno poważne dzieło: na przykład Damiena Hirsta albo Jaspera Johnsa. Na samym środku salonu stała szkaradna rzeźba Botera, przedstawiająca otyłą kobietę.
– Mogliby wytapetować pieniędzmi ściany tego domu, wyszłoby na to samo – powiedziała Annabel do Matthew po ich pierwszej wizycie u Klauserów. – Skoro mają taką kolekcję, są chyba bogatsi od samego Boga.
Większe wrażenie niż kolekcja dzieł sztuki Klauserów robił na Annabel rozpościerający się z ich posiadłości niczym niezakłócony widok na Alpy i szczyt Mount Blanc. Bywali w tym domu z Matthew dziesiątki razy, jednak góry przykryte czapami śnieżnymi zawsze ją oszałamiały i przy każdej okazji podziwiała je w absolutnym i pełnym respektu milczeniu. Wyglądały jak na pocztówce, jak przeniesione z najpiękniejszej baśni. Niebo nad nimi było tak błękitne, śnieg tak krystaliczny, a ich kształty tak wyraziste, że sprawiały wrażenie, jakby ktoś umieścił w oddali ich cyfrowy obraz. I właściwie wszystko u Klauserów było właśnie takie. Na przykład Elsa Klauser. Twierdziła, że jest córką jakiegoś pomniejszego austriackiego arystokraty, chyba wicehrabiego (lub jakiejś równie niepoważnej postaci). Annabel podejrzewała jednak, że Elsa to swoje pochodzenie po prostu wymyśliła, podobnie zresztą jak całe drzewo genealogiczne, które przyjęła, kiedy wylądowała w ramionach Jonasa Klausera jako jego żona. Nie współgrało ono po prostu z jej zbyt dużymi piersiami, burzą jasnych włosów, a także z jej akcentem – byle jakim i właściwie nie wiadomo skąd się wywodzącym. Nosiła się nawet całkiem gustownie – miała ubrania od Lora Piany i Brunella Cucinelliego – jednak jej skórzane spodnie zawsze były odrobinę za ciasne, sukienki zbyt krótkie, a dekolt stanowczo zbyt głęboki jak na kobietę o rzekomo szlachetnej krwi. Przez okrągły rok okrywała się futrem, nawet w lecie. Wyglądała w nim jak postać z Gry o tron, co pewnego wieczoru, wypiwszy trochę za dużo wina, zauważył Matthew. Teraz nie miało to jednak znaczenia. Klauserowie stanowili arystokrację innego rodzaju. Jonas Klauser był królem w świecie sekretnych kont bankowych i tajnych pieniędzy.
W przeciwieństwie do żony, Jonas nosił się jak prawdziwy arystokrata. Pamiętał imiona