Cristina Alger

Żona bankiera


Скачать книгу

sobie, że będziesz mogła spojrzeć na ich konta. Na ich transakcje. Poznać ich powiązania. Mówię o królach karteli. O terrorystach. O światowych przywódcach. A nawet o ludziach, których znasz, z którymi chodziłaś do szkoły, z którymi sąsiadujesz przez ulicę. I, owszem, także o Mortym Reissie, który żyje i ma się dobrze, korzystając z blisko siedemdziesięciu milionów dolarów, jakie zgromadził w Swiss United Bank.

      – I masz na ten temat informacje? Wyciągi bankowe? E-maile? Twarde dowody, że te pieniądze istnieją oraz że należą do konkretnych ludzi?

      Mark skinął głową w kierunku jej kieszeni.

      – Teraz także ty posiadasz te informacje. Morty Reiss to zaledwie jeden z wielu mieszkańców tego odrębnego świata. Ale na pewno nie jest mieszkańcem ani najbardziej interesującym, ani najbardziej niebezpiecznym. Nasz świat musi się dowiedzieć…

      Usłyszeli czyjeś głosy i oboje odwrócili głowy. W ich kierunku biegło dwóch ludzi, rozmawiających po francusku. Marina instynktownie dotknęła ręką zamkniętej kieszeni. Lekko potarła palcami zamek błyskawiczny, upewniając się, że pendrive jest bezpieczny. Odczekała, aż biegacze się oddalą, i dopiero wtedy odezwała się znowu.

      – Muszę już iść. Przekażę to wszystko Duncanowi, kiedy tylko wrócę do Stanów. Rozumiem, że pozostaniesz z nim w kontakcie.

      Spojrzenie Marka powędrowało w lewo, w prawo i dopiero potem na nią.

      – Droga panno Tourneau – powiedział. – Jedno musisz zrozumieć: aby zdobyć dla ciebie te informacje, kilka osób ryzykowało życiem. Nikomu nie wspominaj o naszej rozmowie, nikomu nie ufaj. Ja zaufałem tobie, ponieważ poprosił mnie o to Duncan i ponieważ czas odgrywa w tej sprawie kluczową rolę. Im prędzej moje informacje ujrzą światło dzienne, tym lepiej. Gdy to się stanie, wszyscy będziemy znacznie bezpieczniejsi.

      – Nie zawiedziemy cię. Duncan i ja wykonamy swoją robotę. Możesz nam zaufać.

      – Od tego zależy nasze życie.

      Skinął głową na pożegnanie i po chwili Marina obserwowała, jak Mark znika między drzewami. Następnie skręcił i pobiegł w kierunku Le Meurice.

* * *

      Kiedy Marina wróciła do apartamentu, Grant wciąż leżał w łóżku, ale nie spał. Jego gęste brązowe włosy były zmierzwione, a okulary ledwie trzymały się czubka nosa. Na nocnym stoliku stała filiżanka z kawą. Na pościeli leżał egzemplarz „New York Timesa”. Gdy stanęła w progu sypialni, Grant nie podniósł głowy. Przez chwilę stała bez ruchu, podziwiając urodę swojego narzeczonego. Sześć lat po ukończeniu służby w piechocie morskiej armii Stanów Zjednoczonych wciąż miał ciało tak samo muskularne jak w dniu, w którym go poznała. Bywało, że śpiąc, lekko poruszał rzęsami. Jego gęste, groźnie wyglądające czarne brwi łączyły się, wywołując w ludziach wrażenie, jakby zawsze był głęboko zamyślony. Obecnie miał dłuższą fryzurę od tej, którą utrzymywał przez pierwszy rok po odejściu do cywila, wciąż jednak jego włosy były starannie przycięte nad uszami. Regularnie co cztery tygodnie chodził do fryzjera na rogu ulicy. Marina uwielbiała głaskać go po świeżo ostrzyżonych włosach. Wszystko, co robił Grant, musiało mieć jakiś praktyczny skutek. Ścinał włosy, żeby lepiej się czuć, wcale nie po to, by ładniej wyglądać, i to właśnie czyniło go w niezwykły sposób jeszcze bardziej przystojnym. Grant był z natury tak eleganckim mężczyzną, że kobiety odwracały za nim głowy na ulicach, a on zdawał się w ogóle tego nie dostrzegać. W gruncie rzeczy był nieśmiały wobec kobiet. I w gruncie rzeczy to Marina pierwsza zaproponowała mu randkę. Właściwie proponowała ją dwukrotnie. Za pierwszym razem Grant jej odmówił; obecnie zdarzało się, że delikatnie go wyśmiewała, wspominając tamtą sytuację.

      – Pewnego razu, gdy go zaprosiłam na wspólny spacer, odmówił mi. Dlatego, kiedy spotkałam go sześć lat później w Starbucksie, po prostu zażądałam, tak, stanowczo zażądałam, żeby, do cholery, poszedł ze mną na tę randkę. Ponownej odmowy nie zamierzałam przyjąć do wiadomości – powiedziała Marina, wznosząc toast na przyjęciu zaręczynowym. Słowa te wzbudziły wielki entuzjazm ich przyjaciół. – Podeszłam do niego, przedstawiłam się, a on sobie mnie wtedy przypomniał. Już w weekend byliśmy na randce. Kiedy pewnego wieczoru, dawno temu, otworzył przede mną drzwi samochodu, wiedziałam, że Grant jest mężczyzną mojego życia. Dlatego teraz nie zamierzałam pozwolić, żeby zostawił mnie po raz drugi.

      Wiedziała, że oboje będą pamiętać tę historię do końca życia. Ale prawdą było też, że gdyby Grant powiedział jej „tak” za pierwszym razem, szybko by się rozstali. Marina była młodą dziennikarką, polującą na wiadomości do rubryk towarzyskich i wiodącą luksusowe życie na Manhattanie. A Grant był komandosem z Navy Seals, który wkrótce miał wrócić do Faludży na drugą część misji zagranicznej. Pierwsze spotkanie pozostawiło w nich głęboki emocjonalny ślad, jednak żar wzajemnego uczucia szybko by się wypalił z powodu ogromnej odległości i odmienności życia, jakie oboje prowadzili. Poza tym Marina potrzebowała czasu, żeby dorosnąć. Dopiero za drugim razem była wystarczająco dorosła, żeby wiedzieć, co jest dla niej dobre, a co złe.

      Na ironię zakrawało to, że ukończywszy zaledwie dwudziesty rok życia Marina założyła sobie, że usidli właśnie kogoś takiego jak Grant. Uważała, że silni mężczyźni są seksowni, a silni i bogaci mężczyźni jeszcze seksowniejsi. Nie zależało jej na korzyściach materialnych płynących ze spotykania się z kimś takim jak Grant – na miłych kolacyjkach, nagłych wyjazdach do egzotycznych krajów czy zaproszeniach na ekskluzywne przyjęcia – choć, owszem, było to częścią jej związku i bardzo to lubiła. Marina chciała związać się z kimś, kto mógłby jej zapewnić ciekawe życie. Była stypendystką w Hotchkiss i właśnie tam zrozumiała, jakiego pragnie życia i z jakim mężczyzną chce wziąć ślub. Wtedy spotkała na swojej drodze Tannera Morgensona.

      Tanner Morgenson był przebogatym młodzieńcem z szanowanej nowojorskiej rodziny, który – już od czasów, gdy Marina chodziła do college’u – na zmianę zakochiwał się w niej, następnie ją porzucał, zakochiwał się, rzucał i tak bez końca. Obiektywnie rzecz biorąc, był niesamowicie uroczy. Marina zdawała sobie jednak sprawę, że ma skłonności do narcyzmu, bywa okrutny i wcale nie jest aż tak bystry, jak mu się zdaje. Chociaż instynkt podpowiadał jej, że to facet nie dla niej, nie potrafiła się od niego uwolnić. Kiedy był dobry, był naprawdę bardzo, bardzo dobry. Pewnego razu zabrał ją prywatnym samolotem na St. Barths. Rano położył jej na poduszce biżuterię od Cartiera. Czarował jej przyjaciółki, a nawet na krótki czas zyskał aplauz jej rodziców. Marina miała nadzieję, że jeśli będzie wystarczająco cierpliwa, Tanner w końcu zaproponuje jej małżeństwo, a po ślubie spoważnieje. Tymczasem zaciskała zęby i znosiła wszystkie jego wyskoki.

      Wychodzili z przyjęcia weselnego jej przyjaciółki, które odbyło się w Pierre, ekskluzywnej restauracji, kiedy ją uderzył. Marina już dawno nie pamiętała, o co się wtedy pokłócili. Miała wrażenie, że kłócili się zawsze, szczególnie wtedy, kiedy Tanner za dużo wypił. Pewnego razu, kiedy chciała zostawić go na ulicy, wykręcił jej rękę. Następnego dnia przysłał jej do pracy kwiaty, a ona udawała, że nie czuje przenikliwego bólu w stawie, który jej nadwerężył. Nigdy dotąd jej jednak nie uderzył. Co w niego wstąpiło tamtego wieczoru? Wciąż nie potrafiła tego zrozumieć. Czy uważał, że jej sukienka była za krótka? Może zbyt obcisła? A może Marina nieświadomie trochę za ostro flirtowała z innymi mężczyznami? Może zbyt obcesowo dała mu do zrozumienia, że jest pijany? Cokolwiek wywołało jego agresję, Marina nigdy nie zapomni jego spojrzenia na moment przed zadaniem ciosu. Spojrzenie to zmroziło ją do szpiku kości.

      To było coś więcej niż zwykłe uderzenie otwartą dłonią. Sprawiło jej ból i na chwilę ją ogłuszyło. Dotknęła ręką twarzy; aby przykryć ranę po ciosie, jak później wspominała, ponieważ