Cristina Alger

Żona bankiera


Скачать книгу

skąd pochodzę, mężczyźni nie biją kobiet. Nigdy.

      Tanner zacharczał w odpowiedzi coś niezrozumiałego.

      – Zatem cokolwiek się między wami wydarzyło, moim zdaniem jesteś winien tej kobiecie przeprosiny. Zgadzasz się ze mną? Mam nadzieję, że się zgadzasz. Nie chciałbym tych przeprosin wyrywać z ciebie siłą.

      – Nic się nie stało – zareagowała Marina. Miała jednak wrażenie, że gdy mówi, w jej szczękach eksplodują małe fajerwerki. – Nic mi nie jest.

      Grant popatrzył na nią z zatroskaną miną.

      – Być może, proszę pani. Ale jemu nie wolno było pani uderzyć.

      Poluźnił ucisk na szyi Tannera i pozwolił, żeby jego stopy odzyskały kontakt z trotuarem.

      – A ja jestem stąd – syknął Tanner.

      Grant zwrócił głowę w stronę Tannera i ponownie zacisnął rękę na jego szyi. Tanner spazmatycznie zacharczał.

      – OK. Myślę jednak, że dojdziemy do porozumienia. Następne słowo, jakie wypowiesz – powiedział Grant, pochylając głowę tak nisko, że niemal dotknął brwiami brwi Tannera – powinno brzmieć: „przepraszam”.

      – Przepraszam – wycharczał Tanner.

      Jego twarz była sinopurpurowa.

      – Proszę, niech pan przestanie – odezwała się Marina. Dotknęła ramienia Granta. – Proszę.

      Grant pozwolił Tannerowi stanąć swobodnie na ziemi. Ten się skulił i dotknął dłońmi szyi. Na rogu Madison i 61. ulicy zaczynał się gromadzić mały tłum gapiów.

      – Muszę stąd iść – wyszeptała Marina do Granta.

      – Odprowadzę panią do domu. Dzisiejszego wieczoru ten dupek nie powinien już się do pani zbliżyć.

      Grant zatrzymał przejeżdżająca taksówkę i otworzył przed Mariną drzwi samochodu.

      Marina popatrzyła na Tannera, a potem na Granta. Pokiwała głową.

      – Dzięki – powiedziała i nie oglądając się już za siebie, wsiadła do samochodu.

      Jechali w milczeniu, dopóki taksówka nie dotarła do apartamentowca Mariny w West Village.

      – Nie musiał pan jechać ze mną aż tak daleko – odezwała się. – Mam nadzieję, że nigdzie się pan z mojego powodu nie spóźnił.

      – Wszystko jest w najlepszym porządku.

      – Dziękuję za to, co pan dla mnie zrobił. Szczerze mówiąc, jestem mocno zakłopotana.

      – Nie ma pani najmniejszego powodu, żeby być zakłopotana.

      Taksówka zatrzymała się przed budynkiem i Grant sięgnął po portfel.

      – Proszę, nie! – zawołała Marina. – Nie mogę pozwolić, żeby płacił pan za moją taksówkę.

      Grant uniósł rękę.

      – Pieniądze nie mają znaczenia – powiedział. – Czy w tym budynku pani mieszka? Jest tutaj portier?

      – Nie.

      – W takim razie odprowadzę panią do drzwi.

      Marina zaczęła protestować, ale szybko z tego zrezygnowała. Nagle poczuła ogromne zmęczenie, zbyt duże, żeby się sprzeczać z tym mężczyzną.

      – Dziękuję – szepnęła i poczekała, aż Grant otworzy drzwi taksówki, by mogła wysiąść.

      – Przy okazji, mam na imię Marina.

      – Grant.

      Wyciągnął do niej rękę. Marina potrząsnęła nią, a potem zaśmiała się z formalności tego gestu.

      – Czy mogłabym któregoś dnia zaprosić cię na drinka? Żeby ci podziękować? – zapytała.

      Jednocześnie poczuła, że się rumieni.

      Grant się uśmiechnął.

      – Nie musisz mi dziękować.

      – Ale chciałabym.

      – Bardzo to sobie cenię. I jestem zaszczycony propozycją, jednak za kilka dni wypływam w morze. Muszę ci więc odmówić. Mogłabyś jednak wyświadczyć mi przysługę?

      – Jasne – Marina dotknęła dłonią policzka, zastanawiając się, czy wciąż jest czerwony.

      – Trzymaj się z dala od tego faceta. Tacy popaprańcy nigdy się nie zmieniają.

      Ich spojrzenia się spotkały. Marina zadrżała. Z jego twarzy biła powaga, ale też życzliwość. W jednej chwili Marina się zorientowała, że Grant jej nie pocałuje. Do tej pory nawet nie próbował jej dotknąć. Ręce trzymał splecione za plecami, jakby chciał jej udowadniać, że przez cały czas jest bezpieczna. Był przy niej, żeby ją chronić w trudnej chwili, i nie miał zamiaru tej chwili wykorzystać dla siebie.

      „Oto facet, z którym powinnam się związać”, pomyślała Marina. Prawdziwy mężczyzna.

      – Jasne – powiedziała i poczuła, że drży jej policzek.

      – Uważaj na siebie, Marino.

      Wypowiedziawszy te słowa, Grant skinął głową i odszedł 12. ulicą. Marina patrzyła za nim, podziwiając jego długi krok, szerokie ramiona… Na rogu Grant skręcił, ale wcześniej obejrzał się za siebie. Chociaż było ciemno, dostrzegła, że – podobnie jak ona – mężczyzna się uśmiecha. Jeszcze raz skinął głową i zniknął jej z oczu. Nie widziała go przez sześć kolejnych lat.

* * *

      Nie po raz pierwszy Marina pomyślała, że ma wielkie szczęście, zasypiając przy tym mężczyźnie każdej nocy i każdego poranka się przy nim budząc. Poczuła żal do siebie, że zostawiła go w sypialni samego, choć trwało to zaledwie godzinę.

      – Dzień dobry, mój przyszły mężu – Marina uśmiechnęła się, wypowiadając te słowa.

      Odruchowo sięgnęła po pierścionek zaręczynowy, który leżał na nocnym stoliku. Był ciężki, a dominował w nim pięciokaratowy brylant, osadzony między szafirami w kształcie trapezów. Widok tego pierścionka zapierał dech, zawsze pragnęła nosić na palcu coś tak cudownego. Ale kiedy stał się jej własnością, niemal zaczęła się go bać. Nie wyobrażała sobie noszenia go w wagonach metra, po drodze do pracy albo gdy przeprowadzała z kimś wywiad czy siedziała za swoim biurkiem w „Press”. Niemal co rano zostawiała go na małej tacce na stoliku nocnym. Wiedziała, że w ten sposób trochę martwi Granta, chyba jednak rozumiał, że boi się, iż coś tak drogiego i jedynego na świecie mogłaby zgubić w jakimś przypadkowym miejscu. Kiedy się pobiorą, kiedy zrezygnuje z pracy, powtarzała, zacznie nosić ten pierścionek bez przerwy.

      – Od dawna nie śpisz? – zapytała.

      Kiedy Grant podniósł na nią wzrok, uśmiech zniknął z twarzy Mariny.

      – Co się stało? – zadała kolejne pytanie.

      Grant potrząsnął głową. Bez słowa podał jej gazetę, otwartą na stronie z wiadomościami towarzyskimi. Marina wzięła gazetę do ręki i szybko przeczytała wszystkie nagłówki.

      „Z »Penthouse’a« do Białego Domu”. Popatrzyła na fotografię ojca Granta. Przebiegła wzrokiem artykuł – wydawał się neutralny i jedynie w zawoalowany sposób wskazywał na związki rodziny Ellisów z pieniędzmi pochodzącymi z Bliskiego Wschodu. Nie było w nim żadnych rewelacji.

      – To nic strasznego – powiedziała. – Twój ojciec bardzo przystojnie wygląda na tej fotografii. W gruncie rzeczy wygląda prawie tak jak ty. Ma tylko mniej włosów.

      – Nie,